piątek, 16 maja 2014

Rozdział 3

   Tej nocy śnił mi się koszmar wierciłam się po całym łóżku i pociłam jak pedofil w sklepie z zabawkami.
   Byłam w szpitalu psychiatrycznym. W malutkim pokoiku z ścianami wyłożonmi gąbczastym czymś i jednym oknem w którym były kraty i szyba o grubości mojej ręki. Drzwi nie posiadały klamki i były z metalu. Byłam obrana w kaftan bezpieczeństwa a włosy miałam rozczochrane. Łóżko znajdowało się pod ścianą to był jedyny mebel jaki tam był.
Drzwi otworzyły się i do mojej klitki weszli lekarze z maskami na ustach.
 -Co się tu do cholery dzieje?!- wykrzyczałam w ogóle tego nie kontrolując 
- Spokojnie chcemy ci tylko pomóc się z tego wyleczyć- poruszał rękoma jakby uspokajał dzikie zwierzę, w jego prawej ręce dojrzałam strzykawkę pozostała dwójka lekarzy nie miała nic w rękach. Podchodzili do mnie powoli jak do jakiegoś dzikusa. Szłam tyłem powoli w stronę ściany, gdy nagle poczułam kujący ból brzucha potem mdłości aż poczułam jak przebiega po mnie kujący dreszcz jakbym ktoś rzucił mnie w morze igieł. Wiedziałam, że moje ciało długo tego nie przeżyje szykowałam się na najgorsze. W końcu wydusiłam z siebie 
- Co wy mi zrobiliście do jasnej cholery!?- znów nie kontrolowanie wykrzyczałam słowa. Boże co się ze mną dzieje, kręciło mi się w głowie ledwo co łapałam oddech, nagle kaftan bezpieczeństwa zniknął lecz dalej byłam w klitce z lekarzami. Padłam na kolana. Ból stał sie nie do wytrzymania, skuliłam się na ziemi a z oczu leciały mi łzy nie mogłam krzyczeć i mówić cokolwiek. Przez swoje łzy widziałam jak trójca lekarska cofa się do drzwi, a strzykawka pada na podłogę. Z bólem wysunełam swoją rękę przed siebe. Całą jej długość pokrywały pulsujące żyły i ku mojejmu przerażeniu sierść, moje dłonie pokryte były poduszkami jak u psa, paznokcie zmieniły się z pazury. Twarz zaczeła mnie piec jakby ktoś włożył mi ją w ognisko czułam jak wydłuża mi się szczęka czoło cofa, a oczy kurczą i nos staje się mokry oraz zmienia kształt. Moje ciało się przemieniło. Byłam... Byłam... Wilkołakiem nie wiem jak to się stało. Po chwili sceneria się zmieniła. Wróciłam do swojej normalnej postaci. Znajdowałam się teraz w szklanym podle. Przede mną był fotel a na nim kobieta z workiem na głowie, którą okrążał krzepki mężczyzna w fartuchu i goglami na twarzy. Jednym ruchem ręki ten mięśniak zdjął kobiecie worek z głowy. Moje serce stanęło na moment, tą kobietą była Kasandra. Była przywiązana pasami do fotela. Próbowała krzyczeć lecz miała zaklejone usta, w jej oczach dojrzałam strach i pogodzenie się z pewną śmiercią. Mężczyzna wyjął skalpel i zaczął pytać ją o coś, niestety przez szybę nic nie było słychać widziałam tylko jak ona kiwa głową z przerażeniem na boki. Zdenerwowany przejechał skalpelem po jej brzuchu. Kolejne pytanie, kiwanie głową, zmiana narzędzia i rana. Nie mogłam na to patrzeć krzyczłam, waliłam pięściami w szybę i nic. Wiedziałam że jeśli Kasandra znów pokiwa głową na boki to zginie. Moje przypuszczenia się sprawdziły mięśniak wyjoł pistolet i przestrzelił Kasi głowę. Krzyczałam robiłam co mogłam miałam ochotę zabrać mu tego gnata i rozstrzelać. Poczułam na swojej twarzy ciepłą ciecz. Otarłam ją. To była krew, po chwili na całym ciele czułam jej ciepło. Morderca Kasandry strzelił w moją stronę, szyba pękła, a sceneria zmieniła. Znalazłam się na dziedzińcu uniwersytetu przede mną stały radio wozy przed którymi byli uzbrojeni policjanci. Jeden z nich wymierzył do mnie i zaczoł wołać 
- Blue! Blue! Blue...
   Obudziłam się. Koszmar wreszcie się skończył. Byłam cała mokra od potu. Nad moją głową zobaczyłam zatroskaną twarz Dakoty a tuż za nią stała Kasandra ze szklanką wody w ręku. Wstałam najszybciej jak potrafiłam i ją wyściskałam. Obie współlokatorki zaczęły mnie wypytywać o wszystko. Dochodziła już trzecia nad ranem i znowu zasnęłam. Całe szczęście nie śniło mi się nic do rana.