wtorek, 27 stycznia 2015

Infromacja!! + NOWY BLOG!!

Hejka,
Dawno się nie odzywalam ale wiecie szkoła i te sprawy... No cóż chciałam powiedzieć że zawieszam tego bloga na ponieważ cała akcja mi się pokićkała delikatnie mówiąc ;)
  
Zapraszam na mój nowy blog Why did you do that?
>>KLIK<<

Oto zwiastun:



Przepraszam i do zobaczenia
Bluel Namess

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 17

Śnieg dalej padał a ja zamarzałam. Nie ruszałam się, nie mogłam. Nie czułam bólu, w ogóle niczego nie czułam. Patrzyłam tylko tępo w niebo podziwiając spadający puch.
    Rozkazałam dłoni poruszyć się- zrobiła to, lecz po chwili opadła bezsilnie. Nagle rozbrzmiało skrzypienie śniegu i po chwili przed moimi oczami rozbłysło srebrne ostrze. 
Nie widziałam napastnika, po raz kolejny chciano mojej śmierci.
  Srebrne ostrze lewitowało nad moją twarzą wprowadzając mnie w powolny trans. Moje oczy dążyły za nim. 

Oto zapowiedź rozdziału 17 mam nadzieje że na niego czekacie postaram się go wstawić przed Mikołajkami.

   ~Bluel Namess

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 16

Oto jest rozdział 16. Wiem że trochę to twało, ale nie miałam czasu. Postanowiłam wstawiać nowy rozdział raz na mies bo wtedy będę sie wyrabiać. Mam nadzieje że podoba wam się nowy wygląd.
                                                                                                  Zapraszam do czytania
                                                                                                        ~Bluel Namess
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

        Kolejna nie ziemska noc. Całowaliśmy się cały czas ''po przyjacielsku''. Haha, nigdy czegoś takiego nie robiłam.
         A tak na serio. Zasneliśmy. No po prostu potarzały się dzieci po dywanie ze śmiechu, aż w końcu zasneły.
Poranki w Tirror Blood były inne niż w ludzkim świecie. Rano ludzie nie biegali i ogólnie nawet żywej duszy. Kiedy się obudziłam Johnnego już nie było ale słyszałam jak panoszy się po kuchni. Bolały mnie plecy i ogólnie wszystko, nie ma jak spać całą noc na ziemi, wstałam i ruszyłam do kuchni z której wydobywały się słodkie zapachy. Usiadłam przy stole i przyglądałam się jak Jo gotuje.
-Widzę że w końcu wstałaś. Jak się spało?- rzucił przez ramię.
-A ty znów mnie nie budziłeś do pomocy. Po za tym że wszystko mnie boli to dobrze.- podeszłam do niego i przyglądałam się bulgoczącej jajecznicy na patelni.
-Wiesz że teraz jest noc, co nie?- przeniosłam wzrok na jego twarz.
-Czyli leczą kaca?
-Nie. W tej części miasta jest noc a w drugiej dzień.
-Dobra, jednak nie ogarniam.
-Dzień to noc a noc to dzień, nie będę cię zanudzać historią itd.
- No okej, a teraz dawaj żarcie.- zrobił wielkie oczy i nałożył jajecznicę na telerze i zaniósł do stołu.
-Smacznego- i zabraliśmy się do jedzenia. Rozmawialiśmy o tym jak dostać się do wielkiego domu (tutejsze określenie zamku) i o tym jak przedstawić mnie mojej opiekunce Anieli.
-Dobra to jak to zrobimy?- zapytałam między kęsami.
-Callum nas zawiezie a potem wszystko jakoś się potoczy.- pochłonął cały talerz i odszedł od stołu.
-A co jeśli opiekunka mnie nie pozna?- zatrzymał się gwałtownie przy wyjściu.
-Przeklęte dziecko każdy pamięta.- i wyszedł z pomieszczenia.
''Przeklęte dziecko każdy pamięta'' co on miał na myśli? Zabij mnie nie wiem. Wyszłam z kuchni i poszłam na góre za Jo, na ścianie do której przylegały schody wisiały stare fotografie a na nich mały Jo z tatą kopiący piłkę, Johnny przed pierwszą randką. Każdy stopień wyżej to było jakieś ważne wydarzenie z jego życia, nawet zdjęcie jak został przyłapany na numerku z samochodzie, brzuch mnie bolał od powtrzymywanego śmiechu. Gdy dotarłam na szczyt moim oczą ukazała się ogromna fotografia Johnnego zabijającego chyba pierwszego potwora, którym był wilkołak i to inny niż te które widziałam do tej pory. Korytarz był krótki a na jego końcu był otwarty balkon, byłam coraz bliżej i z każdym krokiem upewniałam się co do zapachu -Marihuana, to było do przewidzenia, ale czemu się dzielić nie chce... Wiedziałam że co... Dobra rudy to on nie jest, ale i tak wredny. Byłam już przy wejściu na balkon gdy...
-Nie skradaj się tak. Głuchy nie jestem.- przyłożył rurę do ust i zaciągnął.
-Ale kiedy cię budziłam to byłeś?- weszłam na zimne kafle i usiadłam obok niego.
-Budzą mnie tylko niepokojące głosy a słonie nie są niebezpieczne.- uderzyłam go pięścią w ramię.
-Wiesz to był komplement, chciałem tylko powiedzieć że się ciebie nie boje.- znów się zaciągnął a mi poleciała ślinka.
-Nie mówiłeś że masz zapasy.- wciągnełam rękę po rurę a on ją schował.
-Ty kochana dzisiaj na trzeźwo.- uniosłam brew.
-No nie ma tak dawaj to!- rzuciłam się na niego a on zablokował mnie przed ramieniem. Kurwa jak na trzystuletniego dziadka silny był.
-Nie rozumiesz że koniec z tym!?- wyrzucił rurę przez barierkę.
-Ty idioto!- zaczęłam się szarpać a on przewrócił nas tak bym to ja była na dole, i zablokował mnie całą.
-Koniec. To przez to taka jesteś. To już koniec, nigdy więcej nie weźmiesz tego!- dałam mu cios z główki ale on był szybszy i przytrzymał mnie czołem. Kamasutry mu się zachciało, spierdalać.
-Dość... Teraz powoli cię puszczę i grzecznie pójdziesz się ubrać. Rozumiesz?- pokiwałam głową i w końcu ze mnie zlazł. Odepchnełam go i uciekłam z balkonu, przy samych schodach coś mnie zachamowało.
-Głupi też nie jestem. Choć dam ci ubranie.- miał białe oczy więc coś tworzył co okazało się tym że lewitowałam. Zajebiste uczucie mówię wam tylko jesteś sparaliżowany i ni chuja nie ruszysz się. Weszliśmy do jego pokoju dokładnie to ja wleciałam ale to szczegół.
-No a teraz się ładnie przebierzesz.- podszedł do szafy i wyjął z niej długą błękitną sukienkę przeplecioną złotym pasem.
-Chyba coś cię boli że ja to włoże.- podszedł do mnie.
-Inaczej nie wejdziesz do wielkiego domu.- przyłożył sukienkę do mnie.
-Zabieraj ją.- chciałam go kopnąć ale czar dalej trzymał.
-No powinna być idealna, plus jest taki że choć raz w życiu nie będziesz wyglądać jak dziwka.- obiecuje jak tylko mne puści przypierdole mu. Poczułam jak rozpina mi się stanik.
-Wypierdalaj.-warknęłam.
-Bielizne to raczej musisz zmienić.- ramiączka powoli opadały.
-Sama to zrobię.- zaśmiał się.
-A ja skończe z połamanym nosem?! Nie ma.- po sekundzie przede mną pojawił się koc zakrywając mnie.
-Odpowiada?- powiedział odwracając się tyłem i szperając w szafce.
-Ujdzie. Ale sukienki nie założe.- podszedł do mni z bielizną w garści.
-Założysz się?- podszedł do mnie z tyłu i zakładał mi czysty stanik.
-Won z łapami.- skończył ze stanikiem przeszedł do majtek.
-Spokojnie już kończe.- założył świeże majtki i narzucił na mnie sukienkę.
-No jest idealnie.- koc opadł i spojrzałam w lustro. Sukienka była za długa i to dużo za długa, ale za to z tyłu miała głębokie wycięcie.
-Jeszcze tylko włosy, z tego co widzę trzeba je podciąć.- mięśnie zesztywniały mi jeszcze bardziej.
-Że co kurwa?! Nie odważysz się!- skupiłam w sobie energię i czar Jo przestał działać, a ja upadłam na ziemię.
-Spokojnie księżniczko. Za bardzo je lubie by to zrobić.- wziął kosmyk moich włosów i zaczął obracać w dłoni.
Wstałam i zarzuciłam z siebie kiecke.
-Nie będę tego nosić i w dupie mam czy przyjmą mnie czy nie.- Johnny zaczął bić brawo a wszystko dookoła rozbłysło. Meble jakby wyparowały i byliśmy teraz w wielkiej sali tronowej.
-Co do...?- szepłam i poczułam mrowienie na skórze niegdyś gołej a teraz pokrytej skórzanymi spodniami, kozakami i białej koszuli ze skórzanym gorsetem, nawet włosy włosy miałam związane w warkocza.
-Witaj w wielkim domu Bluel.- powiedział stojący tuż za mną Jo.
-Mogłeś mnie uprzedzić!- skrzyżował ramiona na piersi.
-Bez tego nie było by zabawy.- ruszył przed siebie.
-Co... Gdzie ty kurwa leziesz?- podreptałam a nim.
-No proszę kto nas odowiedził.- łagodny damski głos owiał salę. Odwróciłam się i stanęłam jak zaczarowana. Na schodach stała kobieta w śnieżnobiałych włosach i sukni.
-Johnny Smith. Cóż Cię do nas sprowadza?- anielica powoli schodziła w dół. Jo poszedł w jej stronę.
-Samantha Dragona jak zawsze piękna.- brzmiało to jak ze średniowiecznego filmu.
-Kim jest twoja towarzyszka?- podała mu dłoń, którą bambo ucałował.
-Bluel Knowles anielico.- jeszcze trochę a brzuch mi ze śmiechu eksploduje mówię wam scena z bitwy o tron.
-Dobra Bambusie nie podlizuj się tylko przejdźmy do rzeczy.- nie wytrzymałam.
-Ach córka księżyca, słynna Bluel Knowles. Dziecko przeklęte.- patrząc na nią dostałam kompleksów, na serio. Miała piękne okrągłe piersi, idealne wcięcie w talii i śliczna twarz... Każda normalna by miała kompleksy.
-Tak, to napewno ona. Chodźcie pokaże wam wszystko co i jak a potem róbcie co chcecie.- poszła przed siebie a my za nią. Nikt o nic nie pytał nawet ja, spodziewałam się wielkiej euphorii a nie tylko ''tak to napewno ona'' i ogólnie spodziewałam się czarnych murów a tu proszę wszystko w kolorze kości słoniowej, i gdzie nie gdzie czerwień i błękit. Jo był zapatrzony jak w obrazek w Samanthę i co to w ogóle za nazwisko Dragona? Dziwny świat... Kurwa co mi? O nie, nie, nie, nie czyżbym była zazdrosna? Hue hue hue NIE. Nigdy nie byłam i nie będę o nikogo/nic zazdrosna, tak samo jak nigdy nie płakałam.
-Witaj w domu Córko księżyca.- rzekła Samantha i otworzyła wielkie białe drzwi.
Naszym oczom ukazało się ogromne łóżko a za nim okna. Wszystko było białe dosłownie wszystko: meble, firany, dywan i pościel. Ktoś miał niezłą fazę, gorzej jak ktoś okres dostanie. Hehe, dobra teraz na poważnie. To miał być mój pokój i co najdziwniejsze też Jo, nie dziwić się czemu łóżko takie wielkie.
-Niestety nie mamy komnaty dla ciebie Jo.
-Macie wielką chatę i nie macie dla niego miejsca?- zapytałam.
-Wszystkie komnaty są zajęte przykro nam.- schyliła głowę by to pokazać.
-Dobra nie ważne. Wyruszymy o zmierzchu.- powiedział Jo i odprawił Samanthę słowami ''Możemy odpocząć?'' i zostawiła nas samych.
Pierwsze co zrobiłam to skoczyłam na łóżko a Jo zamknął nas, zasłonił wszystko tak by było ciemno jak w dupie a lampka oświetlała tylko szafkę nocną, i po sekundzie obok mnie pojawił się Jo patrząc na mnie swymi czekoladowymi oczami.
-I co sądzisz?- zapytał się.
-Spodziewałam się czego innego.
-Niech zgadne wielkiego szczęścia że wrocilas?
-No coś w tym stylu. I kto to jest ta Samantha?
-Szamanka Tirror Blood.
-A nie była szczęśliwa że wróciłam bo?
-Bo jest noc a my wyrwaliśmy ją ze snu.
-Nie ogarniam.
-I dobrze
-No dzięki
-A proszę cię bardzo.- podniósł się na łokciu i pochylił nade mną.
-Co ty tworzysz?- odsunęłam się lekko od niego.
-Masz śliczne oczy.- usiadł.
-Lepszego komplementu nie było?
-Staram się.- nachylił się nade mną. Czułam na twarzy jego ciepły oddech i zapach jajecznicy.
-Dlaczego musimy tu siedzieć?- zapytałam przerywając ciszę.
-Musimy czekać do wieczora by stąd wyjść i udać się do sali tronowej..
-Niech zgadne to całe wtopienie?
-Tak, jakoś tak.
-Na czym ono polega?- znów się wyprostował.
-Masz w sobie cztery dusze i one muszą się połączyć w jedno byś mogła je kontrolować aż do ubywania każdej z nich.- usiadłam z wrażenia.
-Czyli coś na wzór śmierci?- położył swoją dłoń na mojej i delikatnie zakreślał kółka kciukiem.
-Nie mam zielonego pojęcia, ale narazie się zrelaksuj mamy jeszcze kilka godzin czasu.- położył się ale dalej trzymał moją ręke. Z tego co pamiętałam za nim się tu znaleźliśmy była jakaś dwunasta rano. Poczułam jak ramię chłopaka obejmuje mój brzuch i ciągnie mnie na materac.
-Leż i się nie martw.- dalej trzymał ramię na moim brzuchu.
-Taaa to nie miażdż mnie.- zabrał rękę i położył ją sobie na brzuchu. Już nic więcej nie gadał .

                                                                    ***
     Nim się obejrzałam był już wieczór, Jo spał a ja czekałam aż ktoś wejdzie i powie ''Już czas'' czy coś w tym stylu.
      Bałam się. Bałam się że coś może źle pójść, że mogę umrzeć chociaż z tego co mówił Bambus jestem nieśmiertelna. Wtopienie nie jest jak wymazywanie pamięci czy pyłek sypiący ci się z dłoni podczas tańca. Pociągnęłam kolana pod brodę i schowałam w nich głowę. Strach wziął górę. Dreszcze przeszywały moje ciało i ogarnęło mnie zimno. Usłyszałam jak Jo wstaje i wyrównałam oddech.
-Ej, co się dzieje?- szepnął mi do ucha i objął ramionami.
-To tylko stres. Śpij dalej.- ścisnął mnie mocniej a ja się poddałam i wtuliłam się w niego.
-Spokojnie jak wtopienie cię nie zabije to zrobi to szatan. Nie martw się.- uśmiechnęłam się i mocniej go przytuliłam.
-Bardzo mi to pomogło wiesz?- zaśmiał się i odsunął mnie od siebie.
-No dobra koniec tych czułości. Czas się zbierać.- po tym jak to powiedział wyszliśmy z pokoju w stronę sali tronowej.
    Pomieszczenie było zapełnione ludźmi a w samym centrum zamieszania stała Samantha i uspokajała wszystkich. Czułam na sobie spojrzenia tłumu i słyszałam szepty które dawały upust niedowierzeniu. Widziałam stres na twarzy Samanthy kiedy do niej dotarliśmy, bała się czegoś ale była też podekscytowana. Gdy ręka Jo poszybowała w górę wszyscy ucichli i uważnie słuchali.
-Wiem że większość z was boi się tego co się zaraz stanie- przemawiała Sam tak bez przywitania prosto i na temat.
-Mam nadzieje że pomożecie dokonać nam aktu wtopienia czterech dusz Bluel. Córki księżyca.- szepty znów rozniosły sie echem po sali. Poczułam na sobie zimny pot i z moich ust popłynęły słowa.
-Nazywam się Blue Knowels i jestem Córką Księżyca- teraz to wypaliłam. Tłum znów ucichł a ja czułam jak robi mi się ciepło na policzkach. Samantha odrazu przeszła do rzeczy.
-Ustawcie się wszyscy w kręgu a ty Blue stań w jego środku.- podeszłam tam gdzie ona stała, ustawiła mnie pod odpowiednim kontem i podeszła do Jo. Wszyscy złapali się za ręce i zaczęli szeptać jakieś zaklęcia. Czułam mrowienie w całym ciele, które po chwili przerodziło się we wstrząsy rzucające mną na wszystkie strony. Oczy mnie piekły i miałam wrażenie że przewracają mi się, żołądek mi wykręcało aż w końcu wszystko odpuściło.
Przed moimi oczami pojawiła się anielica o pięknych kruczoczarnych włosach i wysoka na dwa metry, wyglądała jak ja zupełnie jak ja. Kilka metrów dalej stał upadły a za mną wilk.
~Rozłóż ręce i pozwól energii się uwolnić~ przemówił do mnie głos w głowie.
~Nie bój się samej sobie przecież najbardziej ufasz~ kolejny tym razem głębszy głos.
~Przecież wiesz gdzie twoje miejsce. Diablico~ tym razem był to męski głos i dodatrł do mnie od upadłego. Trzy różne głosy zaczęły mi się mieszać w głowie, jeden przekrzykiwał drugi.
Nareszcie wiedziałam co robić. Energia busnęła z moich dłoni tworząc przede mną skrzącą się kulę. Uniosłam drżące ręce do góry i przywołałam do siebie anioła, wilka i upadłego. Wszystkie trzy postacie zniknęły w blasku kuli. Coś pchnęło mnie do jej środka. Spojrzałam w stronę Jo i Samanthy którzy skinieniem głowy pokazali żebym została. Wciągnełam dłonie przed siebie i ułożyłam je na skrzącej się bańce i pozwoliłam energii wpłynąć we mnie. Paliła moją skórę zostawiając po sobie czanre znamiona. Wchłonęłam cala energie nie zostawiając ani odrobinki, padłam na kolana ciężko dusząc i łapiąc się za gardło. Świat przed moimi oczami zamglił się i zmienił w czarną dziurę. Slyszalam tylko kroki mierzące ku mnie i czułam czyjeś ciepłe dłonie biorące mnie na ręce.
    Obudziłam się w swojej komnacie z okładek na czole który zleciał tylko jak się podniosłam. Całe ręce miałam w tatuażach, kurwa nie dość że dostałam migreny to jeszcze mnie wytatułowali. Na brzegu łóżka siedział Ray pochylony nad zdjęciem Dakoty, czułam od niego nienawiść i smutek oraz miłość jaką dażył Dakotę. Zawsze im tego zazdrościłam, tej miłości bóg wie czym ona tam była, on ją kochał a ona jego. Wiedziałam że Ray oświadczył się Dakocie i że ona już planowała ślub a teraz z tego wszystkiego zostało tylko zdjęcie ich obojga stojących gdzieś na półce.
-Widzę że przestałaś się dygotać.- powiedział Ra nie odrywając wzroku od fotografii.
-To musiało dziwnie wyglądać.- dalej na mnie nie patrzył.
-Wiesz co jest w tym wszystkim najzabawniejsze?- odwrócił się i wtedy zobaczyłam jak mocno były spuchnięte jego policzki i jak bardzo miał zaczerwienione oczy.
-To że dokładnie jutro mieliśmy się pobrać i to dokładnie w naszą rocznicę. Miliśmy żyć wiecznie a tu proszę jedna misja i wszystko poszło się jebać.- położyłam mu dłoń na ramieniu ale on rzucił nią tylko.
-Wszystko dlatego że musieliśmy Ciebie ratować. Dlatego że Ciebie szuka pan zła i dlatego że Ty jesteś teraz najważniejsza i najcenniejsza!- wstał i ze zdenerwowania zrzucił ze mnie kołdrę.
-Gdyby nie ty. Dakota by dalej żyła! Wiesz jak to jest patrzeć jak komuś kogo kochasz wycinają serce?! Wiesz jak to jest patrzeć jak ten ktoś zamienia się w bestie bez serca?! Nie! Bo ty sama go nie masz! I nigdy nie miałaś!- jego czy zaczęły się świecić a z każdym oddechem rósł i zmieniał się w swą wilczą postać.
-Nigdy nie będziesz mieć serca... Nigdy... I nigdy nie poczujesz jak to jest stracić kogoś kogo kochasz... Rozumiesz!?- rzucił się na mnie i w tej samej chwili za jego plecami pojawili się upadli, poderżneli mu gradło i zniknęli razem z nim.
-Ray!- wrzasnęłam i znów cała się trzęsłam. Boże to nie możliwe Ray... Nosz cholera jasna. Dlaczego to musi takie być? Dlaczego?! Wtedy do pokoju wparował Johnny i jednym szybkim ruchem znalazł się przy mnie.
-Co się stało?- zapytał, ale ja nie mogłam z siebie wydusić ani słowa.
-Blue co się stało?!- krzyknął a ja pisnęłam z przerażenia.
-Spokojnie Blue. To tylko zły...- zepchnęłam go z łóżka.
-To nie był sen! Gdzie jest Ray? No gdzie on jest!?- chłopak szybko wstał i łaskawie odpowiedział.
-Był tutaj z tobą miał cię pilnować.- straciłam czucie w całym ciele i spadłam z łóżka.
-Zabili go i zabrali ze sobą.... Oni znaczy on... Ray!- Jo wybiegł z komnaty zostawiając mnie sam n am z dreszczami. Dlaczego do kurwy nędzy dzieje się to akurat teraz... Miałam wrażenie że się rozpadam, że przestaje być tą suką co kiedyś... Błagam nie nie chcę mieć żadnych uczuć i granic. Chcę tylko wrócić do Bostonu i znów żyć normalnie. Ja...
-Blue dziecko drogie.- Samantha wpadła do pokoju i uklękła przy mnie.
-To oznacza tylko że musicie wyruszać gdy tylko nastanie świt.- objęła mnie ramieniem.
-Nigdzie nie idę. Chce wrócić do Bostonu, chce znów żyć normalnie.- Sam westchnęła tylko i opuściła komnatę zostawiając mi ubrania do przebrania.
     Skończylam lamentowac i wyszłam na dziedziniec. Świt już sie zbliżał a dziedziniec opustoszał. Na środku stał Mark a obok niego coś przykryte prześcierdałem.
-Wiedziałam że Cię tu znajde.- powiedziałam, choć wcale go nie szukałam. Mark był ubrany w dres i koszulkę, ale coś mi nie grało z jego okiem.
-Witaj diablico, gdzie jest Johnny?- uśmiechnął się.
-A chuj wie. Pewnie zaraz zjawi się nie wiadomo skąd.- podeszłam do niego a on chwycił moją rękę.
-Widzę że przeszłaś wtopienie. Tatuaże to raczej nie w twoim stylu.- zabrałam rękę.
-A co z twoim okiem?
-Ratowałem Córkę Księżyca.- ukłonił mi się nisko i wtedy za jego plecami pojawił się Jo uzbrojony w dwa plecaki i ten uśmiech.
-Gotowa do drogi?- rzekł kiedy witał się z Markiem.
-No tak. Gdzie konie?- no bo raczej w średniowieczu podróżowało się konno co nie?
-Mamy dla ciebie takie konie jakie lubisz- uniosłam brew a on zrzucił przykrycie i naszym oczom ukazały się dwa ścigacze. Szczeka mi opadła.
-KTM 125 race 15 koni mechanicznych sprowadzone ze świata ludzi. Teraz możesz mi dziękować.- rozłożył ramiona.
Patrzyłam się dalej w ścigacze. Marzyłam o takim, idealne do miasta jak i do terenu i to czerwone. No nie wierze. Rzuciłam się na Marka.
-Jesteś boski.- ścisnęłam go pożądnie.
-Dobra możemy już jechać?- powiedział Bambus gdy wsiadał na ścigacz. Widziałam że był wkurzony jakby zazdrosny... Dziwny człowiek. Puściłam Markiego i podeszłam do KTM'a. Karoseria aż lśniła widać że chłopak się nieźle namęczył żeby to tak wyglądało i żeby w ogóle je zdobyć.
-Wsiadaj i spadamy.- warknął Bambo i odpalił silnik. Para buchnęła z dyszla i ścigacz zaczął drżeć. Szybko wcisnęłam kask na głowę i zrobiłam to samo. Och mamo jak ja ja za tym tęskniłam. Zapach benzyny, wibracje silnika i jego buczenie. Nim się obejrzałam Jo wyrwał do przodu a ja ruszyłam za nim nie odwracając się nawet.

    Tęskniłam za tym uczuciem. Wolność i prędkość która ją dawała. Kosmyki włosów trzepotały na wietrze dając mi wrażenie że latam.
     Johnny jechał przede mną, nie odwracał się a gdy go dogoniłam nawet na mnie nie spojrzał. Coś musiało się stać, przecięż wcześniej tak nie robił, to ja jestem ta od fochów. KTM zawarczał domagając się przyśpieszenia i wyrwałam się do przodu. Dość myślenia o nim. Dość. Tak wiem co sobie teraz myślicie: ''Mówiła że go kocha a ma go w gdzieś (w większości związków to facet ma wyjebongo na dziewczynę a nie na odwrót)" nie nie mam go gdzieś. Zakochałam się w nim to prawda, ale nie mam zamiaru w nic się pakować itd. Grrr... Nienawidzę swoich uczuć...
      Dojechaliśmy pod skalną ścianę którą Jo po zejściu z motoru zaczął obmacywać.
-Co ty tworzysz?- zapytałam podchodząc do niego. Milczał.
-Szukasz ukrytego przejścia?- oparłam się o skałe i wtedy odzyskał głos.
-Zawsze ty możesz je znaleźć za mnie.- i wtedy straciłam oparcie i sprawdziłam jak tyłek potrafi zaamortyzować upadek. Skała o którą się opierałam zniknęła a w miejscu gdzie była stał teraz Bambus ze skrzyżowanymi ramionami na torsie.
-No widzisz jak chcesz to potrafisz.- skomentował podając mi dłoń.
-I co ty byś beze mnie zrobił?- mruknęłam wstawając o własnych siłach. Chłopak wzruszył ramionami i poszedł przed siebie machając bym szła za nim. Nie rozumiałam jego zachowania, jakby mnie unikał. Czyżby coś dręczyło wielkiego Johnnego Smitha? I oto jest pytanie. Przed oczami pojawił mi się moment  gdy znalazłam go w kiblu z rudą i w ogóle wszystko co z nim przeżyłam, wtedy wydawał mi się taki jak wszyscy, czyli człowiek lubiący się zabawić. Teraz był tu ze mną zupełnie inny człowiek, zjawa czy czym on tam jest.
-Przestań rozmyślać i chodź tu!- wrzasnął Bambo z końca tunelu.
-No idę, idę. Burak.- mruknęłam i podreptałam do niego.
-Słyszałem- przewróciłam oczami.
Staliśmy nad przepaścią a pod nami rozciągała się dżungla.
-Jak do cholery mamy stąd zejść?- roześmiał się gdy to mówiłam.
-Musisz użyczyć mi swojej ręki... Tej ze znamieniem.- troszkę się wachał.
-Ale nie będziemy skakać?- wciągnełam do niego rękę.
-Nie obiecuje.- chwycił szybko mnie szybko a moją dłoń przycisnął do kamienia obok.
Kamień rozbłysł i pulsował, jego ciepło parzyło mnie. Wyrywałam się ale Jo był silniejszy.
-Puść mnie!- kopnęłam go mocno, cicho pisnął i zachwiał się.
-Puszczaj!- wyrwałam się, straciłam równowagę i spadłam w przepaść. Refleks chłopaka włączył się i mnie uratował.
-Nienawidzę cię... wiesz?- powiedziałam starając się nie patrzeć w dół.
-Nie marudź tylko współpracuj.- zacisnął mocniej dłoń na moim nadgarstku.
Spróbowałam się podciągnąć ale na nic mi się to zdało, byłam za słaba a ściana za gładka by o coś zahaczyć.
Nagle z sufitu zaczął się sypać pył a ściany zaczęły wibrować. Spojrzałam do góry. Czysto.
-No wiedźmo lepiej zamknij oczy.- nim zdążyłam zareagować chwycił mnie za łokieć i skoczył ciągnąc mnie za sobą. Podczas lotu przycisnął mnie do siebie a ja starałam się nie krzyczeć. Nagle coś nas zatrzymało, staliśmy na czymś i to coś się ruszało.
-Co do...- staliśmy na smoku, to znaczy lecieliśmy na wielkim błękitnym smoku. Spojrzałam w dół by sprawdzić wysokość ale szybko go odwróciłam. Jo prychnął ze śmiechu.
W końcu wylądowaliśmy na ziemi. Nim sie obejrzałam byłam już jakieś dziesięć metrów od smoka i Jo. Chłopak głaskał wielki łeb stwora szepcząc coś do niego. Smok zansął a dłonie bambo świeciły się jakby wysysając z jaszczura całą energię.
Chodź tu. Nie bój się moje dziecko przemówił jakiś głos w mojej głowie Podejdź poczuj moją moc spojrzałam znów stronę zwierzęcia, patrzył na mnie swoimi złotymi oczami i dalej mnie wołał Nie bój się przecie... głos się urwał a łeb smoka przebił srebrny miecz. Pisnęłam z przerażenia, przecież to miecz Johnnego, jak on mógł. Chłopak stał tyłem do mnie wpatrując się w wypływającą z rany krew, skierował głowę w moją stronę- białe oczy, i wtedy smok eksplodował chlapiąc nas swoimi wnętrznościami.
-Taaa to był jeden ze szpiegów.- powiedział Jo wycierając twarz.
-Potem się umyjesz, mamy mało czasu.- i pociągnął mnie za sobą przez las. Nie mogłam wypowiedzieć ani słowa, to co przed chwilą zobaczyłam, to co przeżyłam, przecież ten smok nas uratował i nie chciał nas skrzywdzić, prawda? Gałęzie uderzały mnie w twarz gdy tylko moje stopy dotknęły ziemi. Biegliśmy jeszcze przez jakiś czas aż dotarliśmy do wielkiego wodospadu.
-To smoczy wodospad. Tu będziemy bezpieczni, narazie.- zostawił mnie i skoczył do wody, nareszcie odzyskałam głos.
-Dlaczego to zrobiłeś?- zapytałam gdy zmywał z siebie krew.
-Dlaczego zrobiłem co?- zdjął z siebie koszulkę i rzucił nią we mnie.
-Dlaczego zabiłeś tego smoka.- usiadłam na brzegu.
-By zdobyć zaufanie króla smoków a po za tym, był szpiegiem.- wyszedł na brzeg.
-To dlaczego nas uratował?- zrzuciłam z ramienia chyba kawałek mózgu.
-By wzbudzić nasze zaufanie. Zrozum w tym świecie nie można ufać nikomu.- pchnął mnie do wody. Niebieskość zawirowała mi przed oczami.
-Teraz się umyj ja rozłoże namiot.- przewróciłam oczami i popłynęłam przed siebie żabką. Kawałki ciała smoka odklejały się ode mnie i rozpuszczały przy kontakcie z wodą, podpłynęłam pod spadającą wodę.
-Wracaj!- krzyknął chyba Bambus i usłyszałam plusk. Spadająca woda gniotła moje ramiona i głowę, nagle poczułam szarpnięcie za szyje i wodna rozkosz poszła się jebać.
-Mówiłem ci że masz wracać.- warknął nie kto inny ja Johnny, jego palce zaciskały się coraz bardziej na mojej szyi dusząc mnie. Widziałam wściekłość na jego twarzy jakby chciał mnie zabić. Zbliżaliśmy się do brzegu a uścisk nie zelżał.
-Co ja mam z tobą zrobić?- wymamrotał i cisnął mną o brzeg tak aż gwiazdy mi się pokazały. Łapczywie wciągałam powietrze i łapałam się za szyje czując jak mnie piecze.
-Co.. Co ..cię napadło?- wyspalam.
-Uratowałem cię..- wstałam
-Uratowałeś?! Ty chciales mnie udusić!- podszedł do mnie.
-Blue zrozum...- wyciągnął do mnie dłoń.
-Co mam zrozumieć?-sapnięcie- Że chciales mnie udusić dla mojego dobra?- uderzyłam go w twarz.
-Przepraszam...- szepnął, machnęłam na niego rękoma i poszłam w stronę namiotu.
-Zaraz będę robić kolacje.- rzekł gdy byłam już przy wejściu.
-Nie jestem głodna.- zchowałam się i przykryłam kocem. Co się z nim dzieje? Wcześniej taki nie był. Usłyszałam szelest śpiworu i poczułam zapach mięty i cytryny, nie panowałam nad sobą- odwróciłam się, i leżałam teraz twarzą w twarz z Bambo.
-Przepraszam.- szpenął i przybliżył się.
-Wiesz gdzie możesz sobie wsadzić te przeprosiny.- usiadłam. Patrzył na mnie teraz z dołu wzrokiem kota ze Shreka.
-Chciałem cię chronić. Ten wodospad zabija i no... Nie chcę cię stracić.- uniosłam brwi ze zdziwienia -Bo Samantha by mnie wykastrowała.- dokończył szybko. Poczułam jak oplata mnie swoimi ramionami i siada tuż przy mnie. Jego ciepłe usta pieścił teraz moją szyję tam gdzie zaciskał wcześniej palce.
-Przepraszam Bluel.- ścisnął mnie mocniej i wtulił w siebie.
    Halo ziemia do Blue dlaczego ja w ogóle na to pozwalam? Ma być zimną suką anie misiem do tulenia. Halo! przemawiała do mnie moja ''zła'' strona, ale nie posłuchałam jej i odwzajemniłam uścisk Jo cicho śmiejąc się przy tym.

niedziela, 14 września 2014

Rozdział 15

      Uwaga kochani napisalam nowy prolog (tak wiem głupia jestem ze dopiero teraz). Otrzymałam kilka komentarzy związanych z obecnym prologiem więc postanowiłam go zmienić. Mam nadzieje że się wam spodoba.
                                                                                                                ~Bluel Namess
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tego mi brakowało. Obudzenia się rano obok jakiegoś przystojniaka skacowana, spocona i pewna że wieczór minął zajebiście.
        Ramię mężczyzny spoczywało na moich piersiach wgniatając przy okazji mnie w materac. Nie miałam na sobie nic prócz kołdry na stopach tak samo jak mój sąsiad. Zrzuciłam z siebie łapsko i usiadłam po turecku przyglądając się śpiącemu Hiszpanowi. Miał skórę w złotym odcieniu a na jego twarz opadały kruczoczarne włosy, umięśnione plecy unosiły się w rytm jego oddechu. Co jak co ale dupe to miał fajna, widać siłka zrobiła swoje. Wstałam z miejsca zbrodni i poszłam do łazienki. Widać dobrze trafiłam. Łazienka była urządzona nowocześnie, królowała w niej czerń i biel. Na przeciwko prysznica znajdowało się lustro pokrywające całą ścianę, nie ma jak samo uwielbienie lub patrzenie jak się kogoś pieprzy. Usiadłam na przeciwko lustra i wpatrywałam się w siebie. Włosy miałam roztrzepane, makijaż rozmazany a moje ciało... chudsze niż zwykle. Nienależałam do chudych osób (przynajmniej nie do takich którym odstają kości) ważyłam jakieś sześciedziątpięć kilo, ale teraz wyglądałam jak anorektyczka przez ostatnie dni prawie nic nie jadłam. Włosy miałam już za długie czyt. Do połowy uda, na szyi zauważyłam malinkę, no rzeź poszedł na całość atleto.
  Weszłam pod prysznic i pozwoliłam oblać się strumieniowi ciepłej wody. Bolały mnie mięśnie nóg, tak jakby... zakwasy? Czy od seksu można mieć zakwasy? Taaaaa ze mną to kurwa wszystko możliwe. Ogarnięcie się zajęło mi chwilę i już byłam po za mieszkaniem atlety. Oczywiście z pustymi rękoma nie wyszłam, w tych czasach nie ma nic za darmo, noi jestem bogatsza o jakieś dwie stówy.
   Była szósta rano, słońce już pojawiało się na horyzoncie a biegacze popieprzali po chodnikach. Szłam przed siebie przypominając sobie gdzie zostawiłam Johnnego i gdzie wogóle mieszkała Isabell. Nagle żołądek mi się skręcał tak długo aż w końcu opuściła mnie kolacja, biedny śmietnik ale biedniejszy ten kto go czyści. Uuu... Śmierdziało to śledziem -O, Kurwa!- kolejny paw wylądował w śmietniku.
-Widzę że wracanie nad ranem ci służy...- powiedział głos za moimi plecami... Chwila czy to?
-Alan Calesberg miło cię widzieć- powiedziałam wyjmując głowę ze śmietnika.
-Ciebie także Blue. Nic się nie zmieniłaś.- podszedł do mnie i się przytulił. O w morde kolejny paw. Odrzuciłam od siebie chłopaka i wydaliłam co mi zostało.
-Huhu zabalowałaś i z tego co widzę to nie sama- powiedział odgarniając mi włosy do tyłu i muskając palcami miejsce gdzie byla malinka.
-Samemu jest nudno. Co cię sprowadza do Barcy?- wziął mnie pod ramię i szliśmy w stronę baru w którym ostatni raz widziałam (slyszalam) Jo.
-Powiedzmy że mam sprawę do pewnej dziewczyny.
-Znam ją?
-Nie raczej nie.- przycisnął mnie bardziej do siebie.
-Hmm... Chciałabym poznać.- położyłam mu głowę na ramieniu.
-Jeśli będzie okazja to ci ją przedstawie.- i pocałował mnie w czubek głowy.
-Dobra to tu.- akurat doszliśmy do domu Is a Alan skamieniał.
Ty tu mieszkasz?- odsunął się odemnie z przerażeniem na twarzy.
-No tak. Wiem że nie za fajnie tu pachnie ale bać się nie musisz.- otworzyłam drzwi od klatki schodowej.
-Nie po prostu miałem się spotkać ze znajomą pod tym adresem.- przeczesał włosy ręką i wtedy zza zakrętu wyłoniła się Isabell, skulona jakby miała zaraz dostać kopa.
-Isabell!- zawołał Alan a ona podskoczyła z przerażenia.
-To ty ją znasz?!- krzyknełam choć wcale nie chciałam.
-No tak to jest Isabell moja dziewczyna- teraz dojebał. Isabell, dziewczyna? To po co kurwa do mnie zarywał?
-A ona wie że zarywasz do innych?
-A twój Jo wie że pieprzysz się z kim popadnie?- ruszył w stronę Isabell a ja za nim.
-To nie jest mój Jo i ty jesteś świnią- rozłożył ramiona ku przestraszonej Is.
-Ja i Is mamy układ zero całowania i tyle.- rozłożyłam ramiona do nieba.
-A co z seksem?- Isabell wpadła mu w ramiona.
-Jakoś trzeba się zaspokoić kiedy ona siedzi w Barcelonie.- dajcie mi nóż to go pochlastam.
Alan tulił mocno Is do siebie że myślałam że ją udusi, ale najwyraźniej tego potrzebowała. Śliczną białą sukienkę miała brudną od gliny i błota, a jej włosy o kuźde jej włosy, były przypalone. O fuck.
-Isabell? Co ci się stało z włosami?- zapytałam biorąc spaloną końcówkę do ręki.
-To, to... Blue!- wyrwała się z objęć chłopaka i złapała mnie za ramiona.
-Blue musisz iść do Tirror Blood i to natychmiast!- nie dała mi odpowiedzieć i wciągnęła mnie do budynku, przy wchodzeniu po schodach szarpiąc mnie niemiłosiernie.
Wparowałyśmy do środka z taką prędkości że luzem mogłybyśmy startować w maratonie. Obie byłyśmy zdyszane a na naszych czołach pojawiał się pot.
-Biegnij obudzić Jo!- wrzasneła i zniknęła w czeluściach salonu. Do pokoju Jo prowadził karytarz który o tej porze dnia był oświetlany tylko przez światła z pod drzwi.
Biegłam nie wiem czemu, po prostu biegłam aż wparowałam do środka. Drzwi z hukiem obiły się o ścianę lecz Jo dalej spał -zabić to za mało. Podeszłam de łóżka i zaczelam go budzić-nic, nawet plaskacz nie pomógł. Nagle wparowała Is i odrzuciła mnie od niego.
-Nie mamy czasu!- wrzasneła a chłopak dalej spał. Wzięła do reki sztylet i z piskiej wyjeła go z pochwy, Bambus chwycił ją za nadgarstek i powiedział.
-Co ty wyprawiasz?
-Prowadzimy ją teraz.- Jo stanął na równe nogi.
-Jest za wcześnie. Ona...- przerwała mu i podniosła mnie z podłogi.
-Powiedziałam prowadzimy ją teraz.- cisnęła w niego ubraniami.
-Masz pięć minut.- dodała, po czym pociągnęła mnie za sobą i zamknęła drzwi.
Wszyscy już czekali-Kasandra, bracia, Jordan i Alan, nie było Dakoty wyraz twarzy Ray'a mówił wszystko co chciałam wiedzieć.
-Jo nas dogoni ruszamy.- rozkazała Is i wszyscy wybiegliśmy z apartamentu. Zbiegaliśmy ze chodów tak szybko że prawie upadłam na twarz i nie wyrabiałam na zakrętach.
Nim się obejrzałam byliśmy już na ulicy która budziła się do życia. Sprzedawcy otwierali sklepy, pracoholicy wchodzili do metra, dzieci szły do szkoły a my gnaliśmy do pomnika jakby od tego zależało nasze życie, co było prawdą. Przede mną biegli bracia a za mną pozostali, po chwiliu dołączyły do nas jeszcze inne kroki -Johnny, ulżyło mi teraz wiedziałam że mogę się czuć bezpieczna, narazie.
W końcu dotarliśmy pod pomnik gdzie czekał na nas komitet powitalny w składzie upadli+wilki. Przeleciałam wzrokiem ich wszystkich i rozpoznałam biało-złotą sierść Dakoty, Ray tak samo, widziałam jak jego pięści zaciskają się i rozluźniają powstrzymując się od przemiany. Przechodnie mijały nas jakby nigdy nic, jakby nas nie było. Upadli okrążyli nas ze wszystkich stron i wycelowali w nas (nowość) łuki, ogromne drewniane łuki i chyba zauważyłam jedną kusze. Jo dobiegł do nas w ostatniej chwili i zaatakował z zaskoczenia jednego z nich, Ray nie wytrzymał i rzucił się na drania który trzymał Dakotę na smyczy. Nagle zostałam sama w środku kręgu a dookoła mnie trwała walka. Słyszałam warczenie, krzyki i piski upadłych gdy nie wiadomo skąd moje ciało przeszył ból, przejechałam rękoma po całym ciele i natknęłam się na małą strzałkę. Zakręcioło mi się w głowie i ogarnęły mnie drgawki, dławiłam się własną śliną.
-Bluuee!- krzyknął ktoś za moimi plecami, ale nie miałam dość siły by grać w ''zgadnij kto to?''. Wyjęłam strzałkę i osunęłam się na kolana, było mi słabo a ślina dalej mnie dusiła.
-Blue chodź ze mną...- mówił nie znajomy głos w mojej głowie.
-Chodź ze mną będziesz bezpieczna...- kontynuował. Rozejrzałam się i wtedy go zobaczyłam, upadły stojący kilka metrów ode mnie i wpatrujący się we mnie z całych sił, dyszał z wysiłku lecz miał siłe by powoli się do mnie zbliżać.
-No chodź Blue dasz radę...- koścista łapa potwora skierowała się w moją stronę. Nie mogłam mówić, ślina wciąż twkiła mi w gardle, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie kulę energii rozsadzającą od środka upadłego. Skupiłam siłę jaką miałam i wypuściłam ją w ziemię. Otworzyłam oczy i zamiast walczących ujrzałam kupy prochu nad którymi stali moi obrońcy.
-No mała coraz lepiej ci idzie.- powiedział Mark, tylko się uśmiechnęłam i spróbowałam wstać. Czyjeś ramię podtrzymywało mnie -Chris
-Gdzie jest Jo?- zapytałam rozglądając się dookoła.
-Tutaj!- znajomy głos wydobył się zza naszych pleców.
-Czyżbyś się o mnie martwiła?- przejechał dłonią po jednej z płaskorzeźb.
-Sprawdzałam obecność- Chris pod prowadził mnie do niego.
-Yhym... Teraz weź w dłonie łuski salamandry i przyłóż je do tego.- podał mi łuski i wskazał płaskorzeźbę przedstawiającą bramę. Zrobiłam co kazał, moje dłonie znalazły się na zdobieniu.
-Dobrze teraz zrób to samo co wtedy w parku.- zamknełam oczy i pozwoliłam by ciepła energia wypłynęła ze mnie.
-Pośpiesz się!- krzyknęła Is za moimi plecami, a ja dalej byłam skupiona na dłoniach.
-Jooo... Oni wracają.- odezwała się Kasandra. Chłopak się nie odzywał, czułam na sobie jego wzrok.
-Jo!- krzyknęli wszyscy jednocześnie i wtedy wypuściłam z siebie ciepło. Brama z kamienia rozbłysła i zaczęła się powiększać.
Odwróciłam się by sprawdzić jeszcze raz stan ''załogi'', ale zamiast zobaczyć jak ustawiają się do wejścia to zobaczyłam ich w pozycjach bojowych. Przeniosłam wzrok na ziemie gdzie leżały prochy, które zaczęły formować się na nowo w upadłych.
-Właźcie tam!- krzyknął Jack.
-My się nimi zajmiemy!- dodał Ray.
-Wejdziemy drugim wejściem!- zakończył Isabell i wszyscy wyjeli broń gotowi by walczyć.
-Blue musimy iść.- powiedział Jo i pociągnął mnie do środka otwartej bramy.
-Biegnij!- krzyczał Bambus i pchnął mnie do przodu, a w zamian sam zostając w tyle by zamknąć przejście. Żwir pokrywający ziemie zgrzytał pod moimi stopami. Wróciłam wzrokiem do Johnnego i zamykającej się właśnie bramy. Gdy brama kończyła się zamykać Jo zaczął do mnie biec i wtedy w ostatniej chwili do środka wpadł wilkołak, rzucił się na chłopaka z obnażonymi kłami.
-Uciekaj!- krzyknął Bambo zrzucając z siebie napastnika. Zamiast posłuchać zchowałam się za kamieniem. Tak wiem jestem genialna, ale (nie wiem jak) nie chciałam zostawiać Johnnego mimo że wiedziałam że sobie poradzi. Odgłosy walki i kamyków sypiących się na ziemie zagłuszały moje myśli. Wilcze piski i warczenie mieszały się z krzykiem Bambusa, zasłoniłam uszy dłońmi, ale to tylko pogorszyło sprawę.
Stłumione dźwięki walki nabierały na sile, jednen z walczących upadł na ziemie (lub dwóch) wywołując przy tym za trzęsienie się podłoża. Nie chciałam tam patrzeć, bałam się widoku martwego Jo lub wilka biegnącego na mnie. Pociągnęłam kolana pod brodę i czekałam aż odwaga powróci do mnie, by pozwolić mi iść dalej.
-Błagam nie, nie...- mówiłam pod nosem, usłyszałam powolne kroki rozchodzące się za kamieniem. Zesztywniałam gdy kroki zatrzymały się a głośny oddech jego właściciela roznosił się echem po korytarzu. Odwróciłam się twarzą do ściany tunelu, nie chciałam widzieć swojego zabójcy, nie chciałam widzieć kto mnie zabije, nie chciałam... Czyjaś ręka wylądowała na moim ramieniu, wzdrgnęłam się na ten dotyk.
-Ej, wszystko dobrze?- znam ten głos, znim ten głos!
-Jo!- zarzuciłam mu ramiona na szyje i przytuliłam go z całych sił.
-Czyżbyś za mną tęskniła?- wyszeptał obejmując mnie.
-Pierdol się i bądź cicho- parsknęłam a on zaśmiał się cicho brzmiąc jak osioł. Zaczęłam się śmiać z niego a on ze mnie, po chwili oboje tarzaliśmy się ze śmiechu.
-Haha dobra ogarnij się! Haha.- aż usiadłam.
-Haha pojebało cię?! Haha sam spróbuj! Haha.- ucichł, ale dalej miał rozbawienie na twarzy. Uspokoiłam się parę sekund po nim i wstałam.
-Więc... Co teraz robimy?- zapytałam gdy wstawał.
-No co idziemy do Tirror Blood.- wskazał dłonią drugi koniec tunelu.
-Ile nam to zajmie?
-Chwile.- jego stoicki spokój czasami mnie wkurwiał.
-Watpie. To spory kawał drogi.- uśmiechnął się i przejechał dłonią po kamieniu, a jego oczy przybrały białą barwę.
-Kto powiedział że piechotą?- kamień zaświecił się i przemienił się w dwa czarne konie.
-Coraz bardziej mnie zadziwiasz Johnny Smith.- wsiadł pod prowadził do mnie jednego z koni.
-Dziekuję Bluel Knowels. Ale czy pamiętasz swego ulubionego rumaka?- podał mi wodze. Przyjrzałam się rumakowi, był cały czarny z wyjątkiem grzywy i ogona. Przed oczami ukazał się mój sen, ten w którym leżałam pod drzewem w kałuży krwi i z martwym koniem u stóp.
-Przecież on nie żyje...- wyszeptałam, Bambo akurat wsiadał na swojego konia.
-Armin i śmierć? Haha, dobry aktor i tyle. Wsiadaj nie ma czasu.- zamurowało mnie, jak niby miałam wsiąść na konia, skoro ledwo co wysiadłam na dwa razy niższego wilka... Odruchowo wsadziłam nogę w strzemię i już po chwili byłam na górze.
-No widzę że wszystko pamiętasz. No to co, Galop?- otworzyłam szerzej oczy z przerażenia.
-Chyba se żartujesz?- położył mi dłoń na kolanie i spojrzał na mnie spod byka.
-Ja nigdy nie żartuje słońce.- po jego słowach Armin pognał do przodu, wesoło rżąc. Pochyliłam się do przodu tak jak we śnie i złapałam grzywę, koń wyrównał krok i jechaliśmy spokojnym galopikiem.
-Pamięć Cię nie zawodzi. Co powiesz na mały wyścig?!- zapytał Jo gdy mnie dogonił. Czułam jak mięśnie Armina napinają się z podniecenia.
-Dajesz.- i nasze konie przyśpieszyły. Na początku jechaliśmy łeb w łeb, chrapa w chrapę ale Armin się rozkręcił. Wyprzedziliśmy Johnnego i jego konia, zostali jakieś piętnaście metrów za nami. Mój rumak gnał jak szalony a ja puściłam wodze i rozłożyłam ramiona na boki, ciesząc się wiatrem we włosach i widoku z końskiego grzbietu.
Dojrzałam światło na końcu tunelu, Armin zwolnił pozwalając by towarzysze nas dogonili. Cała drżałam nie ze strachu, tylko z ciekawości, zadaławałam sobie pytania ''co będzie gdy'' albo ''a co jeśli''.
-Wszystko będzie dobrze spokojnie- rzekł dogniający mnie chłopak.
 Jechaliśmy teraz stępem aż do miejsca z którego wydobywało się światło, zatrzymaliśmy się.
-Dalej musimy iść pieszo?- zapytałam wyjmując stopy ze strzemion.
-To królewskie konie. nie chce wzbudzać podejrzeń że zostały skradzione. Tym bardziej że mieszkańcy wymyślili se już o nich legendy.- chłopak był już na ziemi i rozsiodływał konia. Zsiadłam i zrobiłam to samo co on.
-Jakie legendy?- zapytałam i zdjęłam siodło.
-Opowiem ci kiedy będziemy u mnie.- skończyłam rozsiodływać i podprowadziłam Armina kawałek, Jo zrobił to samo ze swoim wierzchowcem.
-Możesz teraz zacząć- nie kontrolowanie założyłam włosy za ucho.
-Teraz to moja droga, pokaże ci miasto. Ekwipunek zostaw tutaj i tak zaraz zniknie.- mówił takim głosem jakby był na mnie wkurzony (nie zdziwiłabym się gdyby był).
Patrzyliśmy przez chwilę jak końskie zady znikają w ciemnościach i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Johnny wyciągnął sztylet i podał mi.
-Masz przyda się w razie kłopotów. Choć wątpie, że co kolwiek się dzisiaj wydarzy.- wzięłam od niego sztylet i schowałam do buta.
-Aha i jeszcze to.- wyjął z plecaka pelerynę z kapturem i założył mi ją.
-Nie chcem by ktoś cię rozpoznał.- kiwnęłam głową. Doszliśmy do końca tunelu, światło dnia oślepiło mnie. Podczas gdy moje oczy przyzwyczajały się do jasności potknęłam się parę razy i przestudiowałam otoczenie. Szliśmy leśną drogą, dookoła otaczały nas drzewa i krzewy, gdzie nie gdzie coś lub ktoś przechodził. W końcu świat stał się wyraźny i mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Weszliśmy z lasu w pole gdzie pracowali rolnicy, którzy nam machali.
-Co to za ludzie?- zapytałam a uśmiechnięty Bambo spojrzał na mnie.
-To twoi poddani księżniczko.- rozejrzałam się, wszyscy byli uśmiechnięci i pracowali jakby nie wiedzieli o zbliżającej sie wojnie. Pola otaczały wysoki góry nad którymi latały wielkie ptaki, lub uskrzydleni ludzie niosący koszyki z tajemniczą zawartością. Przyglądałam się wszystkiemu z fascynacją, nigdy takiego czegoś ne widziałam, wszyscy uśmiechnięci a nie jak w Nowym Orleanie czy Bostonie a nawet na uczelni. Prosto z pól przeszliśmy do miasta przypominającego dziewiętnastowieczny Londyn.
 Otaczali nas dzieci, kupcy, rolnicy i sprzedawcy. Nikt na nikogo krzywo nie patrzył, nikt nanikog nie wrzeszczał, wszyscy byli szczęśliwi. Gdy chciałam zdjąć kaptur by przyjrzeć się jednej z bransoletek Jo złapał mnie za nagrastek, dziwne zupełnie zapomniałam o nim.
-Nie rób tego. Dobrze ci radzę.- wyrywałam nagrastek z uścisku i szłam dalej przed siebie ukradkiem zerkając na wystawy sklepów. Dłoń chłopaka znów zacisnęła się na moim nadgarstku.
-Czego znowu?- zapytałam wkurzona.
-Mam podwózkę.- powiedział pokazując mi bryczkę i jak się spodziewałam tą samą którą jechaliśmy w Barcelonie.
-I czemu mnie to nie dziwi?- na to pytanie wzruszył tylko ramionami i puścił mnie przodem.
-Witaj Callum.- powiedziałam gdy wsiadałam do pojazdu.
 Chłopaki standardowo okazali sobie miłość i po chwili byliśmy w drodze. Tym razem bryczka nie była w wersji kabrio tylko z dachem.
-Dziewni się tutaj czuje.- wyszeptałam.
-Hmm... Ciekawe dalaczego- komentarz Johnnego ociekał sarkazmem.
-Co ty taki naburmuszony?- skrzyżował ramiona na piersi.
-Stresuje się to wszystko.
-Okej. To skoro jesteśmy w zakrytej bryczce mogę zrobić to.- zdjęłam kaptur, a chłopak rzucił się na mnie.
-Nie rób tak!- krzyknął aż zapiszczało mi w uszach.
-No dobra i przestań się drzeć.- klęknął zrezygnowany przede mną.
-To zbyt ryzykowne. Każdy mieszkaniec tego miejsca wie jak wygladasz teraz i jak wyglądałaś kiedyś. Proszę nie zdejmuj kaptura póki nie zapadnie zmrok dobrze?- oparł czoło o moje kolana.
-Skoro nalegasz.- powiedziałam zirytowana i pogłaskałam go po głowie.
-Dlaczego akurat póki się nie ściemni?- podniósł głowę.
-Teraz widzisz wszędzie spokój, ale gdy gwiazdy zaczynają świecić nic tu nie jest takie jak za dnia. Zaczyna się wtedy...
-Niezły melanż- dokończyłam.
-Ale ja akurat mieszkam tam gdzie wszystko jest na odwrót. Dokańczamy swoje zdania, coś tu nie gra nie sądzisz?- powiedział rozluźniając przy tym atmosferę.
-Jesteśmy na miejscu!- wiadomość Callum'a przerwała niezręczną ciszę.
-No to zapraszam w moje skromne progi.- i otworzył drzwi za którymi stał kamienny dom z rzeką przepływającą obok. Wychodząc zobaczyłam że jesteśmy sami na tym terenie, bo reszta mieszkańców mieszkała jakieś sto metrów dalej.
Dom był zdbudowany z ciosanego kamienia, okna były duże a machoniwe drzwi idealnie komponowały się z dachem i kolorem kamienia.
-No nieźle żeś się urządził.- kończąc zdanie zagwizdałam. John już czekał przy drzwiach i przekręcił kluczyk.
     Wnętrze domu było przeciwieństwem tego co widziałam w jego mieszkaniu w Bostonie czy Barcelonie. Drewniane schody zamiast szklanych, ogólnie drewno tuu królowało. W kuchni były kafle, ale nawet to nie zepsuło magi tego miejsca.
-Pare rzeczy przywiozłem z twojego świata.
-Właśnie widzę. Mikrofalówka, piekarnik a nawet ecspress do kawy, o i telewizor. Łał, Jo szalejesz.- mówiąc to podeszłam do kominka w salonie. Chłopak zdjął ze mnie pelerynę i rzucił na fotel.
-Tutaj nie jest ci potrzebny. Aha i zareaz przyniosę ci coś żebyś się przebrała, ponieważ śmierdzisz wódą.- zniknął gdzieś na górze.
 Byłam zapatrzona w kominek. Przypominało mi się nawet jak z rodzicami siadaliśmy w salonie i opowiadaliśmy różne nie stworzone historie, śmiejąc się i jedząc oreo z mlekiem karmelowym.
-Masz mam nadzieje że się wciśniesz.- obraz mnie i rodziców został zastąpiony przez lącą na mnie sukienkę.
-Co do cholery?- i dostałam kiecką w twarz.
-Wciskaj się wnią i nie marudź.- rzucił wychodząc za drzwi. Zdjęłam podarunek z twarzy i położyłam na kanapie. Sukienka była błękitno-granatowa z rękawem trzy czwarte, sama w sobie była elegancka lecz nie odpowiadająca wyglądem średniowiecznemu stylowi.
Szybko znalazłam toaletę i zaczelam się przebierać. Zarzuciłam zsiebie ubrania jakie nosiłam od wczoraj i spojrzałam na toaletkę. Jo o wszystkim pomyślał, na zalewie leżał tusz do rzęs, kredka do oczu i mój ulubiony podkład, spojrzałam w lustro włosy nadal miałam brązowe a zielone soczewki nadal mi nie pasowały. Wypuściłam powietrze z płuc i usłyszałam cichy dźwięk dzwoneczka, poczułam mrowienie na głowie i szczypanie w oczach. Włosy wracały do swego dawnego koloru a soczewki zniknęły.
-Dziękuje.- wyszeptałam i zabrałam się do przebrania. Sukienka sięgała do kolan a gorset miażdżył mi żebra, pozostałam przy tuszu i wyszłam z łazienki.
Johnny czekał przy drzwiach, gdy mnie zobaczył otworzył szeroko oczy.
-Łał, buty dobrałaś idealnie.- spojrzałam w dół, na stopach miałam zwykłe czarne trampki.
-Nikt ni jest idealny.- odpowiedziałam i podeszłam do nie niego.
-Lepiej go załóż. Tak na wszelki wypadek.- nałożył na mnie pelerynę.
-Przynajmniej pod kolor kiecki.- puściłam mu oczko i wyszłam za drzwi.
Było już ciemno a nocne powietrze pieściło moją twarz. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę świateł w oddali. Johnny po chwili dogonił mnie i wyrównał kroki z moimi.
-Ta sukienka raczej nie odpowiada średniowiecznej modzie, wiesz?- zapytałam.
-Tutaj nie panuje wiara w boga tylko wiara w samego siebie. Raczej nie widziałaś kościoła?- miał racje gdy weszliśmy do miasta kobiety nie były pozakrywane aż po szyje a ich sukienki nie zamiatały podłoża, i tak nigdzie nie zauważyłam nawet krzyża.
-Jeśli wierzysz w samą siebie to nikt nie ma nad tobą władzy nawet ten zarozumialec na górze. Tak mi mówił ojciec podczas nauki.- powiedziałam wspomnienie które do mnie przypłynęło.
-Twój ojciec był mądrym człowiekiem... Ahh szkoda że musiał tu wrócić.- już chciałam zasypać go gradem pytań ale weszliśmy do wioski która o tej porze przypominała Tortugę z ''Piraci z Karaibów''. Z każdego domu brzmiała muzyka a z kilku barów na krzyż dobiegały krzyki i ogłosy tłuczonego szkła. Dziewczyny były ubrane sexownie a faceci wciągali i pili.
-Mówiłem że noc to przeciwieństwo dnia.
Zdjęłam kaptur z głowy i odetchnełam znajomym mi powietrzem. Smród fajek, maryhy, wody i sexu, taaak tęskniłam za tym. Skręciłam do baru po lewej stronie lecz Bambo mnie zatrzymał.
-To później, narazie chcę ci pokazać co innego.
-Kurwa jaki odwyk...- wymamrotałam i szłam za nim po drodze patrząc z utęsknieniem na bary i pijanych mieszkańców.
Oddaliliśmy się od rozbawionego miejsca i dotarliśmy do wielkiego mostu, który był zapełniony przez tłum. Zauważyłam że kilka osób stoi na poręczy mostu z ramionami wyciągniętymi przed siebie.
-Co to? Grupowa kąpiel?- palnełam i Bambus zakrył mi usta.
-Tak tu oddaje się cześć zmarłym umarłym w tym półroczu. Obserwuj.- zabrał łapę z moich ust i zaczął opowiadać o co chodzi.
-Każda rodzina wykonuje lampion z podobizną zmarłego, ponieważ jest legenda która mówi o tym że chmura tworząca się przez gasnący lampion to dusza tego co zmarł.- ludzią stojącym na krawędzi podano lampiony.
-Zasada jest taka że lampion musi pójść w górę za nim dotknie wody inaczej dusza zmarłego idzie pod opiekę szatana.- stojący wykonali kilka obrotów i wyrzucili lampiony w powietrze. Przedmioty opadały powoli w dół, ci co je rzucili wykonywali właśnie dziwne gesty i figury, gdy nagle z ich dłoni buchnął płomień i skierował się w stronę lampionów. Dotknięte przez ogień poszybowały ku górze a wraz z nimi inne lampiony bez podobizn.
Kilkaset świteł unosiło się ponad naszymi głowami, z wrażenia aż odjęło mi mowę. To wyglądało nie ziemsko lampiony wyglądały jak gwiazdy.
 Ludzie rozchodzili się powoli a ja stałam oczarowana widokiem, poczułam jak moja dłoń zaciska się na dłoni Johnnego, nie zwaracałam na to uwagi liczyły się tylko oddalające się coraz bardziej lampiony.
-Musimy już iść. Nie przeszkadzajmy zmarłym.- wyrywałam się z transu i szłam z Jo dalej trzymając go za rękę. Lampiony były już na wysokości chmur i zgasły pozostawiając po sobie biały obłok.
  Znów znaleźliśmy się w mieście idąc w kierunku jednego z barów, zatrzymałam się.
-Nie chcę tam iść.- nie mogłam uwierzyć że to ja powiedziałam te słowa.
-Dobrze rozumiem, ale mam jeszcze jedną niespodziankę.- puścił moją dłoń, jego oczy znów miały biały kolor i skupił wzrok na wozie ze słomą.
Słoma wybuchła rozsypując się na wszystkie strony i zasypując wszystkich dookoła.
Właściciel był wkurwiony i zaczął wypytywać kto to zrobił. Odnalazł nas i krzyknął.
-Ty!- zaczęliśmy uciekać a on gonił za nim, po drodze wybuchło jeszcze parę beczek z rumem i wtedy zaczął się pokaz. Magiczne pyły, smoki i inne unosiły się w powietrzu przemieniając lub buchając ogniem. Ale co nagle z nieba posypała się mąka i otoczyła nas wszystkich.
 W końcu wybiegliśmy z miasta a właściciel słomy poddał się i zawrócił. Biegliśmy śmiejąc się przy tym aż nareszcie się zatrzymaliśmy, zdyszani i nadal rozbawieni.
-Coś... Zadziwiasz... Mnie... Wiesz...- wybełkotałam między oddechami.
-Hahaha... Żebyś widziała jego minę... Haha.
-Haha widziałam, kurwa wkurzony buldog.- zaczelam iść w stronę domu Jo.
-Co ci się tak śpieszy?!- rzucił zostając w tyle.
-Nie lubie być w mące!- powiedziałam przez ramię. Chłopak dogonił mnie i dalej szliśmy w ciszy która czasem przerywał cichy śmiech jednego z nas. Dotarliśmy do domu a ja poszłam na jego tyłu, Jo podążył za mną.
Miałam ochotę się wykąpać w rzece, nie wiem czemu, jakoś nie uśmiechało mi się stać pod prysznicem pełnym mąki, a tak to się zmyje popłynie itd.
Zaczęłam się rozbierać a John obserwował mnie w mileczniu.
-No co mam ochotę na zimną kąpiel. Tobie też by się przydała.- jednym ruchem zdjęłam sukienkę i zanurzyłam się w chłodnej wodzie. Moje włosy rozpływały się na boki a biały osoad spływał ze mnie żółwim tępem. Usłyszałam plusk i po sekundzie znalazłam się twarzą w twarz z Bambo.
-A jednak się skusiłeś.- ochlapałam go.
-Miałbym odmówić diablicy? Nigdy.- chlap.
-Raczej powinieneś się bać.- spojrzał na mnie wzrokiem ''WTF''.
-Takiej drobinki? Przesadzasz.- chlapaliśmy się jeszcze przez parę minut aż w końcu zaczęliśmy porządnie zmywać z siebie mąkę i czym tam nas jeszcze oblali/opsypali.
-Zatrzymaj się na chwilę.- rozkazał chłopak i podszedł do mnie z koszulą w dłoni.
-Co ty tworzysz?- stanął tak blisko że czułam jego oddech na swojej twarzy.
-Chcę coś zrobić.- i zaczął przecierać kciukiem otoczonym koszulą dotykać mnie po policzku. Myślałam że mnie pocałuje gdyby nie jego słowa.
-Makijaż ci się rozmazał i wyglądałaś jeszcze gorzej niż bez niego.- odrzuciłam jego rękę.
-Szczerość kurwa, szczerość.- mamrotałam, jego dłoń wróciła tym razem na drugi polik.
-Palnij coś a obiecuje że będziesz bezpłodny.- uśmiechnął się tylko i ścierał pozostałości czarnego syfu.
Staliśmy tak na przeciwko siebie, on wycierał tusz a ja wpatrywałam się w jego skupienie. Co chwile mój wzrok lądował na jego ustach a jego na moich.
Nachylił się nade mną a ja zamknęłam oczy, czułam że jest coraz bliżej gdy:
-Kurwa czymś ty się malowała.- czar prysł ale on się nie oddalał.
-Ty kupiłeś takie gówna nie ja.- prychnął i po długim tarciu zmył to co miał zmyć. Czułam że skóra mnie piecze.
-Przepraszam że zepsułem ci wieczór.- rzucił koszulę na brzeg i chwycił mnie za obie ręce.
-Nie zepsułeś tylko pokazałeś co będę musiała robić.- zacisnął dłonie.
-Może chodźmy do środka bo zamarzasz.- skinęłam głową i ruszyłam do brzegu. Wzięłam skienkę i weszłam do domu.
  Ciepłe powietrze uderzyło mnie niczym mocny cios. Sukienkapowędrowała gdzieś w kąt a ja pod kominek radując się buchającym z niego ogniem. Oparłam się o kanapę i patrzyłam na ognisty taniec. John zjawił się parę minut później z gorącą czekoladą i kocem dla mnie. Wyszeptałam mu ciche ''dziękuje'' i upiłam łyk czekolady, ciepły płyn oblał moje ciało pażąc mi lekko język. Oczy powędrowały mi znowu w stronę płomieni, które zaczęły formować się w różne postaci.
-Ty wiesz jak mnie pocieszyć co?- powiedziałam zrelaksowana.
-Mam piętnastoletni staż w końcu.- płomienie wróciły do normalności, słyszałam jak Johnny kładzie się na kanapie o którą się opierałam.
-Wtedy w tunelu...- odwróciłam głowę w jego stronę.
-Bałaś się że coś mi się stało?- zapytał.
-Może... Najbardziej bałam się tego że będę musiała sama iść dalej.- podniósł sie na łokciu.
-Raczej reakcja kiedy mnie zobaczylas mówi co innego.- przed oczami pojawił mi się obraz jak zarzucam mu ramiona na szyje.
-Odruch i tyle.- zsunął się z kanapy i usiadł obok mnie, tak że nasze ramiona się stykały a jego twarz była milimetr od mojej.
-Czyli zaprzeczysz jak powiem że w rzece chciałaś mnie pocałować?- poczułam jego dłoń na policzku.
-Nie dałabym ci takiej satysfakcji.- przechyliłam lekko głowę.
-Twarda sztuka z ciebie. Szatanowi nie będzie łatwo cię złamać.- uniosłam kącik ust.
-Będzie musiał mnie zabić.- i nasze usta złączyły się w pocałunku. Chciałam tego, chciałam by mnie pocałował. Zakochałam się w nim a on we mnie, boże ale on ma ciepłe usta, kurwa co on dolał do tej czekolady.
Nasze języki tańczyły ze sobą a my byliśmy przywarci do siebie.
      W końcu odkeljiliśmy się od siebie lekko zdyszani i podekscytowani. Podjęłam się wyzwania i powiedziałam.
-To było przyjacielskie.- uśmiechnął się.
-Tak to było przyjacielskie.- odpowiedział i zaczęliśmy się śmiać.

niedziela, 7 września 2014

Rozdział 14

   Oto i jest rozdział 14. Miłego czytania i oczekiwania na dalsze przygody.
                                                                                                                   ~Bluel Namess
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z każdą chwilą coraz bardziej chciałam umrzeć. Każda nowa wiadomość o moim życiu upewniała mnie że to właściwa decyzja. Moje ciało nie wytrzymawało ciśnienia, było coraz słabsze.
       Kiedy otworzyłam oczy świat był niewyraźny a nade mną pochylała się jakaś postać. Z każdym mrugnięciem wszystko stawało się wyraźniejsze , twarz pochylonego nad moją głową stała się dosyć wyraźna bym mogła stwierdzić -Isabell. Włosy dziewczyny były upięte w koński ogon a rzęsy wytuszowane, jej ręka krążyła nad moją głową trzymając nasączony wodą materiał. Is nuciła pod nosem nie znaną mi piosenkę.
-Widzę że wróciłaś do żywych.- jej delikatny głos dotarł do moich uszu.
-Tak, raczej tak. Znów w magiczny sposób znalazłam się w domu?- uśmiechnęła się i odłożyła materiał.
-Chłopaki powiedzieli że zemdlałaś i oddali cię pod moją opiekę.- przygryzła wargę, jej oczy były pełne smutku.
-Isabell co się dzieje?- zapytałam zdziwiona że mnie to interesuje.
-Wiem że za mną nie przepadasz więc...- zamilkła
-Skąd te wnioski?- popatrzyła na mnie zdziwiona
-Wnioskuje to po twoim stosunku do mnie.
-A ja wnioskuje że nie znam cię za dobrze więc trzymam cię na dystans.- podniosłam się a przed oczami miałam mroczki.
-Uważaj nadal jesteś trochę słaba. Czyli należysz do ludzi których przyjaźń trzeba zdobyć?- podtrzymała mi plecy i ustawiła poduszkę tak bym mogła się tylko o nią oprzeć.
-Najwyraźniej należę do takich ludzi. Możesz mi powiedzieć czym jesteś?- zapytałam i jej twarz przybrała zaniepokojony wyraz.
-W jakim sensie? Czym mam niby być?
-Kiedy wykrzyczałam do Jo że wpieprzasz ludzi żywcem, to wyglądał jakbym miała racje.- Podała mi szklankę wody i zaczęła się tłumaczyć.
-Jestem czymś na wzór syreny i wampira w jednym. To znaczy że żywie się nimi całymi a nie tylko krwią.
-Czyli jesteś długo wieczna a zarazem mordercza?
-Tak raczej tak.
-Powiedz ciebie i Jo coś łączy?- wypiłam całą szklankę wody.
-Jesteśmy przyjaciółmi od kilku stuleci. On wyciągnął mnie z pod władzy szatana i nauczył dobra.- mówiła o nim Javy był jakimś bogiem lub zbawcą. Mi Johnny uratował życie kilkadziesiąt razy ale nie mowie o nim jakby był cudem, prędzej bym zwróciła.
-Z tego co wiem sam święty nie był.- uśmiechnęła się obnażając przy tym białe zębiska i pokręciła głową z rozbawieniem.
-Skoro jesteś niby tą złą to jak masz być władzczynią Tirror coś tam?- zgasiłam ją
-Dzięki twojej ciotce, dzięki mikstura, dzięki Johnny'emu. Właściwie nie wiem jak to się stało.
-Czyli jak nie ma cię cały dzień to znaczy....
-Że jestem w Tirror Blood i zalatwiam różne sprawy- dokończyła. Miałam dosyć leżenia, wstałam z kanapy a wraz ze mną Isabell. Blondyna podała mi ubrania, całe szczęście krótkie bo nie mam zamiaru znów się ugotować.
   Isabell szła za mną ja cień za każdym krokiem czułam na plecach jej zimny oddech. Nogi się pode mną uginały a zawroty głowy włączały się gdy tylko któraś z moich stóp dotykała podłogi. Szłyśmy w stronę kuchni z której dobiegały dźwięki chrzątaniny i wody lejącej się z kranu. Is wyprzedziła mnie by sprawdzić co się tam dzieje. Przystanęłam na chwilę i oparłam się o chłodną ścianę w korytarzu. Krew dudniła mi w uszach a zimny pot  który mnie oblał sprawił że zaczęłam się trząść. Straciłam władze w nogach i opadłam na ziemię, krzyknełam lecz z mojego gardła wydobył się tylko cichy pisk.
Zaczełam się dusić. Z trudem łapałam oddech, moja ręka odruchowo powędrowała na mostek wiedząc że to i tak nic nie da. Spojrzałam w lustro znajdujące się na przeciwko. Byłam blada i mokra od potu, worki pod oczami zdawały się być na pół twarzy a ubrania kleiły się do mojego ciała.
Ze strony kuchni dobiegały odgłosy zbliżających się do mnie kroków, były coraz bliżej aż w końcu przed oczami pojawiła mi się zatroskana twarz Isabell.
-Czy chociaż przez chwile mogłabyś nie próbować umierać?- podniosła mnie z podłogi i widziałam jak brzydzi się dotykać mojego spoconego ciała.
-Zobaczymy co zrobiła z tobą szamanka- zaprowadziła mnie do kuchennego stołu i posadziła na pierwszym lepszym krześle a następnie dała do picia podejrzane ziółka. Herbata pachniała rumiankiem, mientą i czymś jeszcze ale nie byłam w stanie określić zapachu. Ciepły płyn oblał mój przełyk. Ukradkiem spoglądałam na Isabell która patrzyła na mnie jakby na coś czekała.
-Is na co się tak patrzysz?- zapytałam, chyba nie moim głosem.
-To był twój głos? O kurwa...
-O co ci chodzi?- co sie ze mną dzieje, myślę jedno mowie drugie... Pomocy!
-Pamiętasz może co mówiła szamnka?- usiadła na stole i patrzyła mi w oczy.
-Mówiła coś o przepowiedni i o jakiejś odmienności siebie...
-Aha czyli efekt lustra i teraz będziesz miła.
-Aha to fajnie nalałabyś mi wody, proszę?- miałam takie dziwne uczucie w żołądku, coś jakby gula nie potrafię tego nazwać. Isabell dała mi wodę i po minucie w mieszkaniu zjawił się Jo i bracia Mind.
-¡Hola seniorita!- krzyknął Chris a za nim reszta prócz Johnnego, on był dziwnie cichy.
-¡Hola amigos! Co u was słychać?- po tych słowach stanęli ja wryci.
-U nas dobrze... Emm... A co z tobą?- zapytał nieśmiało Mark.
-A ze mną bardzo dobrze. Siadajcie i opowiedzcie jak tam Hiszpania.- patrzyli się na mnie jak na debila ale usiedli i rozmawiali ze mną. Podczas naszej rozmowy chłopaki nie wierzyli w to co słyszeli, Blue i bycie miłą to nie idzie w parze ani teraz, ani nigdy. Johhny siedział obok Is i od czasu do czasu zerkał w moją stronę. Z jego twarzy wyczytałam że się boi, ale nie wiem dokładnie czego i to mnie... Z moich rozmyślań na temat zachowania Jo wyrwało mnie pytanie Jack'a
-Dobra Blue opowiadaj jacy są Hiszpanie?- patrzył na mnie wyraźnie zaciekawiony.
-Ale że o co ci chodzi?- dobrze wiedziałam o co chodzi aż za dobrze ale klątwa nie dawała mi tego powiedzieć.
-No wiesz czy są tak dobrzy na jakich wyglądają?- Jack nie odpuszczał. Pierdolona klątwa!
-Są bardzo mili, ale głównie siedze tutaj i uciekłam przed śmiercią.- szczęki im opadły ale Jo szybko wkroczył i wyjaśnił im o co chodzi, a ja uśmiechałam się jak głupia do sera
-Chłopaki szamanka wzamian ze wejście do świątyni kazała jej być miłą przez jeden dzień. - skojarzyli w końcu fakty
-Dobra opowiadajcie jak tam poszukiwania?- bambus przyjął pozycje prezydencką.
-Przeszukaliśmy całe miasto i plaga szybko się rozprzestrzenia a w parkach nic nie ma.
-To raczej nie brzmi dobrze, dobra Mike pomoże wam szukać. Ja chcę jeszcze coś pokazać Blue i będziemy wyruszać do Tirror Blood.- na ostatnie słowa świat się zatrzymał, już dzisiaj miałam wyruszyć do miejsca z moich snów.
   
   Po godzinie opuściliśmy mieszknie. Dzień był ciepły i słoneczny a ludzie poubierani w letnie rzeczy. Dzięki promieniom słońca kolorowe budynki wyglądały jak z bajki.
    Dookoła nas grała muzyka, z każdego baru czy restauracji inna. Pod drzewem jakiś chłopak grał na gitarze śpiewając balladę miłosną. Przechodnie rozmawiali między sobą w różnych językach, niemiecki, hiszpański, angielski i holenderski. Najdziwniejsze jest to że zrozumiałam o czym rozmawiają i co czują. Dwie nastolatki przy budce z lodami  rozmawiały o ciuchach, ale obie odczuwały co innego- jedna smutek a druga niedosyt. Dwaj mężczyźni przeżywali wczorajszy mecz, nie trzeba było czytać co odczuwają- euphorie, mecz skończył się wygraną dla drużyny której kibicują. Odwróciłam się by spojrzeć na Johnnego, strach dalej gościł na jego twarzy zamaskowany sztucznym uśmiechem. Przystanęłam na sekundę i spojrzałam na budynek obok. Był to erotic house z którego balkonu wyglądała dziewczyna w masce ubrana jak Marilyn Monroe. Odwróciłam się do Jo i pokazałam mu gestem dłoni balkon. Chłopak zaczął się śmiać dezorientując mnie przy tym. Założyłam ręce na piersi aż Bambus podszedł do mnie, objął w talii i powiedział.
-To trans, więc nic dziwnego że to cię tak podnieca.- wiedział że nie mogę mu się odgryść a klątwa wykonała zadanie wbrew prawdziwej mnie.
-Dziękuje za informacje.- odkleił się ode mnie i pociągnął w stronę bryczki z zaprzęgniętymi karymi ogierami. Siwy woźnica umiechnął się na nasz widok i otworzył drzwiczki. Jedyne co zdążyłam zauważyć zanim wysiadłam to to że miał on białe oczy, tak jak Jo podczas czarów.
Konie ruszyły kłusem a siła ich startu odrzuciła mnie do tyłu, Jo zaśmiał się cicho i umilkł pod wpływem mojego wzroku. Jechaliśmy chwile w ciszy którą przerywał dźwięk końskich kopyt nie chciałam się odzywać lecz czar rzucony przez szamnkę miał inne plany.
-Dokąd jedziemy?- chłopak na dźwięk mojego głosu wzdrgnął się.
-Do parku Gaudí'ego.
-To przecież jest za daleko. Konie aż tak daleko nie pociągną.- uśmiechnął się
-Zadziwiasz mnie. Dziewczyna ucząca się na Harvardzie a zapomina jednego: Magia jest wszędzie.
-Czyli woźnica to twój znajomy?
-Myślisz że tylko upadli umieją opętać człowieka?
-Nie mówisz chyba że....- zaczął się śmiać
-Spokojnie diablico, tylko żartuje. To jest Callum jeden z pierwszych Uciekinierów. Wychował mnie więc nic ci nie grozi.- przerzuciłam wzrok na Calluma. Miał krótkie siwe włosy, opaloną skórę i był ubrany w białą koszulę. Kontynuowałam rozmowę dalej.
-Konkretnie po co jedziemy do parku?
-Musisz nauczyć się pewnej rzeczy przed przekroczeniem granicy między światem który znasz a światem magii. Aha i jeszcze musimy odwrócić zaklęcie Jill.- przysunął się do mnie a ja tylko oparłam się łokciem o krawędź bryczki.
-To jak się tam dostaniemy?
-Dzięki tunelowi świetlnemu. Tylko będziesz musiała nam pomóc.
-No okej, a da się jakoś szybciej zdjąć ze mnie tę klątwę?
-To nie jest klątwa. To przepustka. Weszłaś do świątyni bo musiałaś poznać przepowiednie ale wzamian musiałaś oddać cząstkę siebie na jeden dzień.
-Czyli ta lep... gorsza cześć mnie czeka na swoją kolej?
-Twoje słowa mówią same za siebie.
-Dobra to kiedy włączamu tunel?
-Jak miniemy następną stacje metra i nie musisz pomagać oboje wiemy że nie chcesz.- zaczelam przygryzać wargę, on wiedział że chłopaki uczyli mnie magi ale w wersji hipnozy. Bracia kazali mi tego używać tylko po kontakcie z klientem by mnie potem nie rozpoznał.
-To jest też zaklęcie karzęce mówić prawdę?
-O jaka ty mądra.- on mnie przedrzeniał i to po chamsku.
-Możesz mnie nie przedrzeźniać?
-Co ty taka wrażliwa nagle się zrobiłaś co?
-Przypomniałam sobie coś.- no nie wierze ja mam uczucia. O kurwa, to jednak jest klątwa. Johnny przysunął się do mnie, na tyle blisko że czułam jego oddech na swojej szyi a nasze kolana stykały się.
-Dobra płacz jak chcesz.- spojrzałam na niego wzrokiem pt:''Ty się dobrze czujesz?'' i wydusiłam z siebie o co mi chodzi.
-Ciała moich rodziców zniknęły, ktoś je ukradł.- widziałam troskę w jego oczach. Objął mnie ramieniem a ja wtuliłam twarz w jego szyje i do ucha wpłynęły mi słowa.
- Fen òneman deja byen yon tan long tounen, Mwen sipliye Blue- poczułam trganie w okolicach żołądka i z tyłu głowy. Odwzajemniłam uścisk Jo, bicie jego serca gwałtownie przyśpieszyło.
- W ap ale Callum!- krzyknął i już po chwili znaleźliśmy się w niebieskim, mieniącym się tunelu. Uniąsłam głowę by spojrzeć w oczy Bambusa. Jego oczy podczas zmiany barwy wyglądały jakby ktoś nalewał mleka do kawy. Biały kolor powoli rozlewał się po jego gałkach ocznych pozostawiając śnieżnobiałą powierzchnię. Konie pędziły galopem przez świecącą przestrzeń. Moja głowa znów ułożyła się na szyi chłopaka. Chciałam się go zapytać ile dokładnie będziemy jechać, lecieć czy jak to tam nazwać, lecz przypomniałam sobie sytuacje z samolotu i mi się odechciało.
Sekundę po tym jak rozważyłam za i przeciw wylądowaliśmy centralnie pod samym wejściem do parku Gaudí'ego.
Callum otworzył przed drzwiczki. Podczas gdy chłopaki się żegnali i omawiali powrót ja przyglądałam się bramie. Wejście zbudowane było z dwóch budynków, jednego z biało-niebieskim dachem i wierzą z krzyżem na górze, a drugi z brązowo-białym dachem i jakimś stożkiem na samym środku. Sama brama była zwykłą matalową kratą zamkniętą na klucz by nikt niczego nie wykradł. Intrygowały mnie same wzory jakie miały dachy wejścia, kolory ułożone falami przyozdobione w małe kafelki.
-Niesamowite co?- głos Jo całkowicie wyrwał mnie z transu, ale ja nie kłamie ten widok mnie zaczarował.
-Piękne- odpowiedziałam, chłopak wyprzedził mnie biorąc przy okazji moją dłoń i ciągnąc mnie pod samą bramę.
-Kolejna święta ziemia?- wpatrywał się ponad bramę.
-Gaudi miał to do tego że był zagorzałym chrześcijaninem.- jego wzrok przerzucił się na dziurkę od klucza.
-Co planujesz?- uśmiechnął się i mocniej ścisnął moją dłoń.
-Nie zabijesz mnie za to?- znałam ten wzrok, będę tego żałować.
-Nie obiecuje, ale jeśli nie ma innego wyjścia to jedziesz.- puścił moją dłoń i objął mnie w talii.
-Rozluźnij się i skup w sobie energie. Aha i staraj się nie krzyczeć.- nim zdążyłam coś powiedzieć już byłam w powietrzu. Leciałam ponad bramą, a zgromadzona we mnie energia rozpalała moje ciało. Sekundę później już wylądowałam po drugiej stronie i co dziwniejsze Jo już tam był.
-Ja ty?- zatkało mnie.
-Sparwdzałem czy telporatcja może działać na świętej ziemi.- wstał ze schodka na którym siedział i ruszył do góry a ja podreptałam za nim.
-Mogłeś mnie uprzedzić- nie odwracał się ale odpowiedział.
-By cię zabawa ominęła? Nie dziękuje.
-Skoro to święta ziemia to czemu ty luzem na nią wszedłeś?- zatrzymał się a jego pięści zacisnęły się.
-Plaga zrobiła swoje. Osłabiła magię która przez wieki broniła tych miejsc.- szliśmy dalej w milczeniu aż dotarliśmy do szczytu schodów i stanęliśmy przed wielkim kamiennym, wysadzanym niebieskimi kafelkami kołem.
-Poczekaj tu chwilę- powiedział Jo przerywając ciszę i zniknął zza zakrętem. Nie czułam się bezpiecznie, może i wiedziałam jak się obronić lecz moje ciało tego nie wytrzymywało. Usłyszałam szmer w zaroślach za moimi placami, nie odwróciłam się. Jo pewnie i tak robił sobie żarty. Szmer ucichł i zastąpiły go kroki, ciężkie i za głośne by mógł to być on. Zareagowałam za wolno właściciel kroków złapał mnie od tyłu wykręcając mi przy tym rękę. Czułam od niego zapach krwi i starego potu, ta mieszanka przyprawiała mnie o mdłości. W krzakach dookoła znów rozbrzmiał szmer a z niego wyłoniły się innego ciężko nogie postacie, które stworzyły wokół mnie i napastnika krąg.
-Joooooo!- krzyknełam a napastnicy wybuchli śmiechem.
-Nikt ci już nie pomoże ślicznotko- szepnął mi do ucha gość który wykręcał mi rękę. Spróbowałam się wyrwać ale ból jaki temu towarzyszył był nie do zniesienia. Padłam na kolana i wtedy mnie puścił.
-No zobaczymy co my tu mamy- powiedział Paker który pewnym siebie krokiem zmierzał w moją stronę. Ręka bezwładnie opadła w dół a energia w drugiej ręce była zbyt słaba by obalić te górę mięcha. Mężczyzna ukląkł przede mną, podniósł moją głowę tak by spojrzeć mi w oczy i zamarł. Gdy szczeka opadła mu na dół zobaczyłam kły -Wampiry, teraz wszystko jasne.
-Czym ty jesteś?- zdołał wydusić z siebie zanim naplułam mu w twarz.
-Czymś czego nie chcesz wiedzieć.- wytarł twarz i podniósł mnie za koszulkę ku światłu księżyca.
-Panie coś nie tak?- zapytała truchło stojące za nim.
-Jesteś...- szarpnął mnie wyżej.
-Jesteś Córką Księżyca- wtedy przeszyła go strzała która pojawiła się nie wiadomo skąd. Wypuścił mnie i zapłonął tak samo jak chwilę później reszta jego kompanów. Wzróciłam wzrok w stronę z której leciały strzały- Johnny, jaka ulga.
  Bambus był coraz bliżej i zmierzał w moją stronę z łukiem skierowanym w stronę płonących i żyjących wampirów. W końcu znalazł się obok mnie. Gdy wymierzał do ostatniego z nich sam został przestrzelony na wylot, ale miał dość sił by uśmiercić ostatniego gnojka. Johnny nie ugiął się, stał dalej twardo na nogach.
-Dobra koniec tego dobrego choć za mną- powiedział z wyraźną dla niego trudnością. Milczałam i szłam za nim starając się nie patrzeć na wystającą z jego pleców zakrwawiony grot strzały.
-To tu- powiedział i skulił się z bólu. Podeszłam do niego i pomogłam mu iść do najbliższego miejsca by mógł usiąść.
-Ty chyba nie...- nie mogłam wydusić z siebie tego słowa, nie dałabym mu satysfakcji że się o niego martwie.
-Będę żył. Widzisz figurę salamandry? Podejdźdo nie i uważnie przyjżyj się kawałką szkła na jej głowie.- gestem dłoni wskazał mi stojący nieopodal pomnik i znów się skulił. Salamandra miała różne kolory niebieski, żółty, czarny, czerwony po prostu była przepiękna.
-Przyjżyj się łbowi.- rzekł z daleka Jo. Chwile mi zajęło za nim znalazłam to o co mu (możliwie) chodziło. Były to jasnoniebieskie kawałki szkła ułożone w moje znamię.
-Co mam teraz zrobić?- zapytałam.
-Przyłóż rękę na której masz znamię do tego wzoru.- teraz miałam problem ręka na której widniało znamię była bezwładna. Zacisnęłam szczęki i za pomocą drugiej ręki usadowiłam dłoń na łbie salamandry. Energia odrazu popłynęła z moich dłoni i ożywiła figurę.
Zwierzak zaświecił i otrzpeał się z pyłu który został z kamienia którym był oblany. Salamandra zachowywała się jak pies, machała swoim ogonem i pieściła się do mnie. Zaczełam się śmiać i pogłaskałam jaszczura, który przewrócił się na plecy by podrapać go po brzuchu.
-Myślałam że to będzie coś gorszego.- powiedziałam kiedy Jo podszedł do mnie.
-I jest. Potrzebujemy jednej z jego łusek by wejść do Tirror Blood.- wyjął sztylet i nachylił się nad jaszurem.
-Czekaj.- przytrzymałam jego rękę.
-Uprzedzając twoje pytanie. Nie Isabell nie może nas wprowadzić.- przerwał mi a chciałam powiedzieć co innego.
-Nie chodziło mi o to. Patrz.- wyciągnełam dłoń ku samandrze i podrapałam ją po brzuchu, całe szczęście trafiłam na obluzowaną łuskę a nawet cztery. Chwyciłam delikatnie zdobycz i pociągnęłam, jaszczur nic nie poczuł i dalej się tarzał.
-Imponujące. Dobra zbieramy się. Choć.- wstałam a on pociągnął mnie za sobą.
-Ej, a co z nim?- wskazalam palcem w stronę jaszczura.
-Salamandre nan plas epi rete tann pou yon siy.- po rzuconym przez Jo zaklęciu jaszczur wrócił na swoje miejsce i zastygł w bezruchu. Bambus pociągnął mnie mocniej i wrzucił szybszy bieg.
Dotarliśmy do bramy gdy Jo padłna twarz wbijając przy tym strzałę głębiej. Chłopak zaczął się krztusić plując przy tym własną krwią. Gdy pomagałam mu wstać w krzakach rozniósł się szmer -Upadli, jeszcze ich tu brakowało. Każdy z nich miał wilka na smyczy lub siedział na nim, zwierzęta warczyły przeraźliwie a jeźdźcy tylko je nakręcali.
-Jo chyba mamy problem- widziałam że nie ma siły odpowiedzieć więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Przejełam od Johnny'ego miecz i automatycznie jeden z nich ruszył z uniesioną bronią na mnie. Zablokowałam jego atak uniesionym ponad głową mieczem, napastnik zrobił obrót i znów zaatakował, zrobiłam unik i kopnęłam go z pół obrotu- padł na ziemie, stanęłam ponad nim i powiedziałam
- Powiedzcie swojemu władcy że czekam aż sam stawi mi czoła.- uniosłam miecz nad leżącym u mych stóp upadłym
-A oto zachęta- wbiłam miecz w głowę upadłego i przeciełam go na pół. Leżący rozpłynął się a jego kompani zaczęli wrzeszczeć i rzucili się na nas.
Nim się obejrzałam byliśmy w bryczce Callum'a. No teleportacja w końcu przydała się na coś pożądanego, ale podczas poprzednich ataków to nie było łaska tego uruchomić. Spojrzałam na Jo, nie wyglądał zbyt dobrze.
-Co ci przyszło dogłowy by rzucać wyzwanie szatanowi?!- no proszę umierający ma siłę mnie opieprzać.
-Oboje wiemy że przed wtopieniem on nie ma prawa mnie tknąć.- uderzył się dłonią w twarz.
-No oczywiście jakbym mógł kurwa zapomnieć o tym że, szatan zawsze przyjmuje wyzwanie!!- zgiął się z bólu w pół a Callum wyskoczył ze swojego miejsca.
-Blue umiesz kierować samochodem?- zapytał mnie starzec.
-No pewnie że umie, to przecież pani idealna.- wtrącił Jo
-Zamknij się gówniarzu bo wyzioniesz ducha. Umiesz czy nie?- spojrzał na mnie rozkazującym spojrzeniem. Pokiwałam głową w odpowiedzi i podłoga zadrżała. Konie rozpłynęły się a cała bryczka zmieniła się w karetkę.
-Nie włączaj koguta, tylko jedź aż do Rambla, a ja zajme się tym.- powiedział Callum a ja przeszłam na miejsce kierowcy. Na drodze było tłoczno, wszędzie auta i przechodnie, światła i policja, Jezu jak oni mogą tu żyć. Do mojej pamięci wpłynęło wspomnienie przerażenie wampira gdy skierował moją głowę w stronę księżyca, patrzył na mnie jak na potwora i jeszcze to jak mnie nazwał ''Córka księżyca'' najwyraźniej wszyscy wiedzieli o przepowiedni tylko nie ja.
-Dobra idź do niego ja poprowadzę. Czeka nas długa droga więc lepiej odpocznij- Callum wkroczył chyba w najlepszym momencie jaki mógł wybrać, bo przed nami tworzył się korek.
Johnny leżał na boku z raną zaklejoną wielkim plastrem. Żal mi się go zrobiło, leżał z twarzą bladą i wzrokiem utkwionym w oknie.
-Ty chyba lubisz obrywac co?- zapytałam.
-A ty lubisz rzucać wyzwania?
-Daj spokój, zobaczymy jak to się teraz potoczy.- odwrócił się na drugi bok by patrzeć mi w oczy.
-Jak się czujesz?- zapytałam unikając pytań typu '' a co jeśli?''
-Poboli i przestanie. Najwyżej będę miał kolejną bliznę do kolekcji.- uśmiechnął się alewidziałam że sprawia mu to ból.
-Liczyłeś kiedyś blizny?
-Zgubiłem się przy czterdziestej.
-Heh, mogę?- pokazałam palcem bliznę na ramieniu.
-Nie krępuj się- puścił mi oczko, blizna na ramieniu była szeroka i w porównaniu z jego odcieniem skóry strasznie blada. Skóra na niej była delikatna a gdy jej dotknęłam Jo wdrgnął się. Skórka była miękka, delikatnie pomarszczona i szeroka na jakieś trzy centymetry.
-Skąd ją masz?
-Powiedzmy że Callum podczas treningu zapomniał ze to tylko trening.
-A ta?- przejechałam palcami po małych bliznach na plecach.
-Praca kontaktu nie zawsze jest łatwa.- usiadł ułatwiając mi przy tym dostęp do reszty blizn.
-Czyli te najmniejsze to po torturach?- pokiwał głową.
Dotarłam do najdłuższej i najszerszej blizny- tej ciągnącej się wzdłuż kręgosłupa.
-Kto lub co ci to zrobił?- wyprostował się pod moim dotykiem. Blizna była szeroka na dziesięć centymetrów tak na oko.
-Tak się kończy walka z panem zła, dlatego nie chcę byś ty stawiała czoła takiemu wyzwaniu.- zajełam miejsce na przeciwko niego i szukałam innych pozostałości po walkach.
-A ta na szyi? Ktoś chciał ci poderrznąć gardło?- przejechałam po niej wierzchem dłoni.
-To akurat twoja zasługa. Nie ładnie jest bez pozwolenia ruszać pistolet ojca.
-Czyli mówisz że kiedy zrobiłam sobie to...- odrzuciłam włosy do tyłu i pokazałam mu bliznę ciągnącą się od barku aż do połowy polika.
-...to ratowałeś mnie z opresji?- zaśmiał się
-Ach bójka z Jamesem Harissem o to że mu się podobasz. Tak to był dziwny dzień.- ujął moją bezwładną rękę i zaczął ją badać wzrokiem.
-Wiesz ona tak trochę boli- spojrzał na mnie z troską.
-Odwróć się. Nastawie ci ją- zrobiłam jak kazał i już po chwili czułam jego chłodne ręce błądzące po obolałym miejscu.
Nastawienie barku poszło szybko, dwa strzyknięcia i jeden przeszywający ból. Chłopak zaczął mi wsmarowywać jakąś maść masując okrążnymi ruchami poturbowane miejsce. Nagle jego ręka zatrzymała się i pobłądziła na moją talie wraz z drugą. Przeszedł po mnie dreszcz, Jo przyciągnął mnie do siebie i ucałował w chore miejsce. Czułam jak jego ciepłe usta wędrują po linii barku.
-Co ty?...- wyszeptałam.
-Całuje żeby nie bolało.- uśmiechnął się a ja odwróciłam się do niego by spojrzeć mu w twarz. Już nie był blady, znów był bambusem ,lecz jedno mi nie grało -martwił się, ale o co? Sam powie jeśli będzie chciał.
-Te wilki z parku- a nie mówiłam.
-Jednym z nich była Dakota.- zaczęłam się trząść. Dakota, podwładną upadłych? Jak? Osunęłam się siedzenie. Boże, Dakota... Wszyscy tylko nie ona, biedny Ray, pewnie próbował ją bronić, a co jeśli bracia też zostali złapani?
-To... To nie możliwe. Dakota by nigdy...- położył mi dłoń na ramieniu.
-Blue słuchaj wiem że...
-Najpierw źródła utrzymania, a teraz Dakota... Co to kurwa ma być?!
-Blue słuchaj dzisiaj idziesz do Tirror Blood...
-W dupie mam Tirror Blood! Rozumiesz?! Będę musiała zabić własną przyjaciółkę...
-Jeśli w porę spełnisz przepowiednie to nie będziesz musiała nikogo zabijać.
-Ale ja nie chcę!- wtedy zza kotary wysunął się Callum.
-Przepraszam że przeszkadzam w kłótni małżeńskiej, ale mam ważną sprawę.- Jo wyprostował się i odwrócił w jego stronę.
-Co się dzieje?
-Po pierwsze jesteśmy już na miejscu a po drugie pełnia jest dopiero za trzy dni.
-Nie pełnia jest dziś.
-Z kalendarza wynika że za trzy dni.
-Pełnia jest dzisiaj.
-Skoro tak mówisz. Blue kiedy masz urodziny?- ich oczy skupiły się na mnie.
-Szóstego czerwca- Call uśmiechnął się i popatrzył na Johnnego.
-No widzisz młody a dzisiaj jest drugi czerwca, dokładnie jego końcówka.- chłopak już nic nie powiedział. Wysiedliśmy z karetki i poszliśmy w kierunku mieszkania. Słońce już zachodziło, niebo przybrało pomarańczową barwę a woda w morzu odbijała promienie słońca wyglądając przy tym jak morze brokatu. Na jednym z okien baru widniało ogłoszenie o dzisiejszej imprezie. No w końcu jakaś dobra wiadomość.
-Dobra jak coś to tu mnie znajdziesz- rzuciłam dorównując mu kroku.
-Nie pójdziesz tam sama.- teraz zabrzmiał jak mój ojciec
-A kto mówi że mam iść sama? Wezmę Isabell.- uderzył się dłonią w twarz.
-By was z baru wywalili? Nie dziękuje.- znów dorównałam mu kroku.
-Przecież ona jest grzeczna dziewczynką- popatrzył na mnie z uniesioną brwią i miną pt:''Chyba cię popierdoliło''. W odpowiedzi uniosłam ręce w geście poddania się. Parę kroków później byliśmy już w mieszkaniu, jakoś za spokojnym jak na tą godzinę tym bardziej że byli w nim Bracia. Słyszałam płacz dochodzący z łazienki, skierowałam sie w jego stronę ale Bambus mnie zatrzymał. Nie rozglądając się na boki podreptałam do pokoju Jo.
  Właściciel sypialni poszedł się kąpać gdy ja grzebałam w jego torbie. Poszukiwaniu mojej przerobionej koszulki. Znalazłam. No to do tego czarne spodenki, mocniejszy makijaż, buty na podwyższeniu i ekstazy. Boże jak ja dawno nie brałam pigułek życia. Na odwyku byłam... Szczerze to nawet by widzieć czary nie musiałam brać.
Pigułka rozpłynęła mi się w ustach a maź jaką się stała oblała mi przełyk pozostawiając znajomy dla mnie gorąc. Bambus w końcu wyszedł z łazienki, miał na sobie tylko ręcznik a gdzie nie gdzie spływały po nim krople wody. Zauwarzyłam jeszcze jedną bliznę tuż nad ręcznikiem który opadając delikatnie odsłonił znak upadłych tuż, tuż nad członkiem. Niezłe miejsce sobie wybrali, bardzo fajne miejsce, przyjrzałam się dokładnie jego mięśnią brzucha i poczułam jak robi mi się mokro, oblizałam usta. Ja pierdole chodźmy już tam bo zaraz go zgwałce.
-Dobra już się ubieram. Tylko ze zaśliń mi się.- przerwał moje badania.
-Dobrato ja będę w barze na dole. Pasa...- rzuciłam gdy wybiegałam z mieszkania.
Wieczór był chłodnawy, a muzyka dudniąca z baru zagłuszało wszystko dookoła. Weszłam do środka odrazu w stronę baru. Zamówiłam piwo, a potem tequille i jeszcze jedno piwo, i poszłam się bawić. Spocone ciała na parkiecie ocierały się o siebie nawzajem i o mnie. zapach sexu i alkoholu unosił się z każdej strony. Hiszpański hip-hop i rap wydobywał się z głośników, byłam w raju.
-Blue! Blue!-czar prysł, głos zatroskanego Johnnego roznosił się gdzieś w tłumie. Kurwa jak mnie znajdzie to po mnie pomyślałam, podeszłam do przystojniaka przy barze i szepnęłam mu parę czułych słówek na ucho, przystojniak wstał i wyprowadził nas tylnym wyjściem. Pare minut później byliśmy w jego mieszkaniu, z samego wnętrza wywnoskowałam że jest rozwodnikiem i bogaczem. Facet zamknął drzwi na klucz i zaczął mnie rozbierać, jego ręce były wszędzie a tam gdzie były moje ubrania znikały i jego też. Nareszcie zotaliśmy nadzy i wtedy się zaczęło, położył mnie na stole i całował po całym ciele, od dołu do góry, w końcu jego usta odnalazły moją szyję a jego członek moją pochwę. Ruszyliśmy się powoli pozwalając naszym organizmą przyzwyczaić się do pożądania jakim pałaliśmy. Hiszpan wstał ze mnie ale nie wychodził ze mnie, przyśpieszył trochę a ja rozkoszowałam się od dawna utęsknioną chwilą. Jego ręce powędrowały na moje piersi miętoląc je okrągłymi ruchami, sięgnęłam po butelkę alkoholu stojącego za mną i oblałam siebie i jego. Brunet wziął mnie na ręce i oparł o ścianę, ruszaliśmy się w jednym tępie cicho stękając. Oderwaliśmy się do ściany w stronę jego sypialni.
    Nie zwracałam już uwagi na nic. Liczyło się już tylko złączenie naszych ciał.

                                                             Isabell
    Nora pana zła była ciemna i mroczna, jak on sam. Tunel do sali tronowej, dłużył się z każdym krokiem.
    Co ja mu powiem? Że Blue jednak żyje, że syrena jej nie uśmierciła, że jeden z jego wygnanych podwładnych pomaga córce księżyca? Nie to nie wchodziło w gre. W końcu dotarłam do wielkich drewnianych drzwi dzielących resztę zamku od jego komnaty.
Wrota otworzyły się z nie miłosiernym zgrzytem, ukazując przy tym ogromny tron za którym buchały płomienie napędzane przez dusze umarłych. Na samym tronie siedział on sam Król Zła, Szatan, Diabeł jak kto woli. Miał barani łeb, czerwoną skórę, żółte kozie oczy i był wysoki na jakieś dwa metry. Ręce miał przykute łańcuchami do ziemi. Gdy przekroczyłam próg spojrzał na mnie z pod byka i spytał.
-Jak tam sprawy z córką księżyca?- uklękłam przed nim.
-Dziewczyna zna już przepowiednie, wie co ją czeka.
-W takim razie kiedy pozbędę się tego- uniósł ręce do góry ukazując łańcuchy.
-Już w najbliższym czasie. Pełnia za trzy dni wtedy przepowiednia się dopełni. Tylko że...
-Tylko że co?!
-Johnny jej pomaga i on chyba...
-Och, Johnny głupi nieśmiertelny gówniarz. Zakochał się w przyszłej żonie swego pana.
-Nauczył ją wszystkiego, umie panować nad energią...
-Mów dalej.
-Jej ciało nie umie znieść takiej siły, ona powoli umiera. - wtedy do sali wpadł łącznik meczu światem żywych a piekłem. Wyraźnie się śpieszył i to bardzo.
-Panie wybacz że bez zapowiedzi ale mam wieści od córki księżyca. Ona ... Ona rzuciła ci wyzwanie.- płomienie buchnęly mocniej pod wpływem śmiechu pana.
Szatan podszedł do jednego z płomieni i wyciągnął ku niemu rękę. Z kuli ognia wyłoniła się postać blue stojącej nad generałem Curem i mówiącej '' Powiedzcie swojemu władcy że czekam aż sam stawi mi czoła.'' i przecięła generała na pół.
Roześmiał się i rzucił we mnie kulą ognia ze słowami.
-Przyprowadź ją do mnie. Pokaże jej kto tu rządzi- skinęłam głową i wybiegłam z sali, w której dalej roznosił się głos pana.
     Na miłość boską Blue ty idiotko w coś ty się wpakowała.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 13

Oto jest wyczekiwany rozdział 13. Niestety mam zła wiadomość: Rozdział 14 i 15 pojawi się dopiero we wrześniu. Jade na obóz wiec nie będę mogła pisac. Dobra zapraszam do czytania.
                                                                                                                  ~Bluel Namess
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Unosiłam się w toni wodnej pozwalając by woda nosiła mnie gdzie chce. Moje ciało było bezwładne. Otworzyłam oczy i ujrzałam świecący nad wodą księżyc. Dookoła było ciemno a z rany nadal wydobywała się krew. Nie wiem czy oddychałam i nie wiem dlaczego dalej żyje.          
    Adrenalina uchodziła z mojego ciała a księżyc coraz bardziej się oddalał. Moje bezwładnie ciało powoli opadało na dno a ja czekałam tylko aż ogarnie mnie wieczna ciemność. Nagle coś musnęło moją kostkę, wzdrgnęłam się i wypuściłam powietrze z płuc które w kontakcie z wodą zmieniło się w bąbelki. Ustawilam ciało do pionu i wypłynęłam na powierzchnię. Gdy tylko moja głowa znalazła się nad wodą wzięłam głęboki wdech. Byłam kilka metrów od miejsca w którym się zanurzyłam. Spojrzałam na horyzont słońce -dopiero wschodziło, spojrzałam na kamienny mostek- Jo który klękał i patrzył się w tafle wody. Znów coś musnęło moją nogę i bez chwili zastanowienia ruszyłam kraulem do brzegu. Coś mnie goniło (przynajmniej miałam takie wrażenie) ogladalam się za siebie ale to nic nie dawało, woda ciągle chlapała mi w twarz rozkazując przy tym obraz przed moimi oczami. W końcu znalazłam się przy kamiennym mostku i wyszłam z wody na pierwszy lepszy kamień. Mokre ubranie kleiło się do mojego ciała a w butach mi chlupało, i tak oto drogie dzieci zostaje się miss mokrego podkoszulka. Wycisnęłam wodę z włosów i bluzki, spróbowałam wstać ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Podniosłam głowę do góry by zobaczyć czy Johnny dalej tam jest i owszem był. Jego oczy były całe białe i wzrok miał nieobecny, pomachałam mu ręką przed twarzą a on ani drgnął. Mój wzrok pokierował się spoworotem ku morzu, coś do nas płynęło, oparłam dłonie na kamieniu za mną i przywarłam do niego całym ciałem. Spieniona woda zbliżała się coraz szybciej, spojrzałam do góry, Johnny już wstał ułożony bokiem do wody. Bambus popatrzył chwilę na to spienione gówno i już po sekundzie miał w ręku włócznie, którą rzucił przed siebie. Z wody wynurzyła się syrena (uwierzcie mi piękna to ona nie była) miała szpony wyciągnięte ku mnie, była już metr ode mnie gdy włócznia przebiła ją na wylot i rozbłysnęła się na milion kawałków szkła. Zakryłam twarz dłońmi a kawałki szkła powbijały się w moje ciało. Czułam się jakby ktoś mnie dał na rozstrzelanie, poczułam szarpnięcie za rękawy i poszybowałam w górę. W myślach teraz nuciłam słowa I can be butterfly, I can touch the sky...wyciągnęłam ręce ku niebu ale nie nadługo, nim sie obejrzałam moja głowa była już przyciśnięta do klaty Jo wraz z resztą ciała
-Nigdy więcej tak nie rób- usłyszałam nie przygniecionym uchem, teraz to kurwa zebrało mu się na czułości?! Wyrywałam się z jego objęć
 -Puść mnie skurwielu- odepchnełam go od siebie
-Dzięki mnie żyjesz...- przerwałam mu ruchem ręki
 -Zostaw w końcu tą gadkę o ratowaniu życia!- odsunął się o krok
 -Ja mam przestać!? To ty zachowałaś się jak dziecko uciekając!- zrobiłam obrót wkurzona na maksa
-Jakbyś nie zauważył jestem dzieckiem! To ty kurwa masz ponad trzysta lat!- widziałam zdziwienie wraz z rezygnacją w jego oczach
-Dobra wracajmy. Isabell się niepokoi- każdym słowem coraz bardziej mnie nakrecał
-Isabell?! Isabell?! Kurwa ta dziwka wpieprza ludzi żywcem a ty chcesz żebym u niej mieszkała?!- nie mam zielonego pojęcia skąd wzięłam ten pomysł, po minie Johnnego wnioskowałam że to prawda ale murzynek dalej się stawiał
-Rusz tą dupe albo sam cię tam zaprowadze.
-Spierdalaj, nie wracam tam.
-Idziesz ze mną diablico i bez dyskusji.
-Pierdol się. Idę do baru nie wiem kiedy wrócę. Mamo.
-Powiedz mi proszę. Jak to jest być całym we krwi i iść do baru.
-Że co ty pierdo...- przypomniałam sobie moment wybuchu syreny i lecących na mnie odłamkach szkła. Spojrzałam po sobie, moje nogi i ręce były całe we krwi a kawałki szkła wystawały z mojego ciała. Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam do przodu, nogi uginały się pode mną a kawałki szkła wbijały się coraz głębiej
 -Stój. Pomoge ci.- głos Johnnego był coraz bliżej
 -Nie potrzebuje twojej pomocy- kulałam dalej gdy poczułam szarpnięcie za koszulkę
-Dzięki mnie bedziemy szybciej.
-Już wole się wykrwawić niż wracać z tobą.
-Wyglądasz jak zgawłcona dziwka i nie watpie w to żektoś będzie chciał skorzystać.
-W końcu jakaś miła wiadomość tego dnia.
-Tym ktosiem może być każdy. Nawet ja.- podszedł do mnie i klepnął mnie w tyłek, chwyciłam go za nadgarstek i sama zawyłam z bólu
-Zabieraj łapy albo mój but znajdzie się w twojej skroni- popatrzył w dół na moje sandałki na szpilce
-Raczej wątpie- mówiąc to przygwoździł mnie do siebie i już po chwili byliśmy znów w mieszkaniu Isabell
-Trzeba było odrazu mówić że chcesz się teleportować, wtedy nasza rozmowa przebiegłaby inaczej- poprowadził mnie do salonu dalej przytrzymując  ramieniem. Usadowił mnie na kanapie i poszedł do kuchni. Isa chyba się nie obrazi jeśli zakrwawie jej kanapę i tak jest obita czarną skórą to nie zauważy, Jo wrócił z apteczką pod pachą i miską z wodą w ręce
-Powtórka z samolotu?- zapytałam gdy klękał
-Tym razem to nie będzie aż tak przyjemne- ta odpowiedź mnie dobiła, jak wycieranie krwi z nóg może być przyjemne, on na serio jest zjebany. Patrzyłam uważnie na jego ruchy, wlał wodę utlenioną do miski z wodą i zanurzył w niej ścirekę a potem zaczął delikatnie wycierać krew
 -Po cholerę wlałeś wodę utlenioną do miski?- spojrzał na mnie i wrócił do wycierania
-Ponieważ wolałbym nie dostać z obcasa gdyby cię zapiekło- i tu miał racje, chociaż należało by się mu
 -To powiedz od kiedy mnie obserwujesz i skąd ty kurwa masz tak młody wygląd?
-Obserwuje cię odkąd przyszłaś na świat, a mój młody wygląd to przekleństwo.
-Mam rozumieć że widziałeś wszystko co robiłam i że chcesz się zestarzeć?
-Pamiętasz może jak miałaś pięć lat i bawiłaś się na placu zabaw?
-No tak to było wtedy jak prawie złamałam kręgosłup na huśtawce?
-Tak, a potem znalazłaś się w szpitalu. Jak myślisz kto cię tam zawiózł i uratował? Ja. A jak spadłaś ze stołu w podstawówce, to ja cię wtedy złapałem. Widzisz bezemnie żyć nie możesz.
-Dałabym radę. Czyli mam rozumieć że jak wpadłam to ty mi zrobiles skrobanke?
-Akurat to nie byłem ja. Pojawialem się tylko kiedy szłaś gdzieś sama i to za prośbą twoich rodziców.
-Chwila. To oni cie na mnie nasyłali?
-Jestem tylko twoim opiekunem i póki ty żyjesz to ja też muszę.- odłożył zakrwawioną ścierkę, ubrał rękawiczki i zaczął wyjmować szkła.
-Czyli to jest ta nie przyjemna cześć?
-Nie, to wycieranie krwi było tym nie przyjemnym.- wyjmował odłamki szybko lecz z każdemu wyjęciu towarzyszyło nakrapiane wodą utlenioną. Kurwa jak to boli... Johnny ma szczęście że przytrzymał mi nogi. Muszę wyciągnąć z niego więcej informacji...tylko jak? -Miałeś mi opowiedzieć o swojej nieśmiertelności. Jak ona niby działa?
-Zwyczajnie żyje i żyje mimo tego że tyle razy prawie umarłem.
-No ale kurwa jakim cudem żyjesz?
-Mam cię bronić proste.
-Na twoim miejscu sama popełniłabym samobójstwo.
-Próbowałem, ale za każdym razem ta klątwa mnie ratowała.
-Czemu nazywasz to klątwą. Każdy chce żyć wiecznie.
-Żyć wiecznie i patrzeć jak każdy kogo kochasz umiera, bardzo miłe uczucie. Wiesz?
-Śmierć jest naturalna i tyle.
-Twoi rodzice zostali zamordowani a ty nic sobie z tego nie robisz. Tutaj raczej coś nie gra.
-Już ci mówiłam że rodzice byli dla mnie tylko kimś w rodzaju bankiera dającego pieniądze.
-Wilkołactwo to też klątwa, ale z nią się lepiej żyje. Przynajmniej można je zabić.
-Dobra skończyłeś z tymi bandażami?
-Tak i mam złą wiadomość... Co najmniej tydzień nie będziesz mogła chodzić w minówkach i szortach.
-Rozumiem że zostaje na tydzień zakonnicą?
-Seksownie można wyglądać tez w długich rzeczach.
-Tak ale będę się pocić jak dziwka w kościele.
-To już nie mój problem- po tych słowach wstał, otrzepał kolana, zabrał zakrwawione rzeczy i poszedł do kuchni. Spojrzałam na pokryte bandażem nogi i wyobraziłam sobie siebie chodzącą jak mumia. Mój wzrok podążył za Johnnym, nie wiem czemu ale uwielbiam jak facet ma umięśnione plecy, tym bardziej że wiedziałam ile ran bambus na nich ma. Jo szybko wrócił i zabrał sie za moje ręce
-Mogłam spieprzyć a nie się zakrywać.
-I tak dobrze że w ogóle pomyslalas żeby się zakryć -uderzyłam go pięścią w ramię.
-Spokojnie staram się być miły.
-Nie pierdol tylko bandażuj.- wyciągnął sprzęt do zszywania.
-Oboje wiemy że chcesz mnie o coś spytac.
-No tak: Kiedy w końcu skonczysz mnie bandażować?- przecież nie dałabym mu satysfakcji że ma racje.
-Pfff... Chwila i nie idziesz do klubu kiedy skończe.
-Taaaaak baaardzo sie o mnie troszczysz, co?
-Nie o ciebie tylko o ludzi którzy by musieli na ciebie patrzeć.- w tym momencie skończył opatrywać moje rany a ja zaczełam go bić po przyjacielsku, na szczęście był tak mądry i wiedział o co mi chodzi, i tak oto dwa debile siedziały na kanapie i biły się ''po męsku''. Powiem szczerze, polubiłam go mimo tego że nic mi nie powiedział o tej całej obserwacji, ale jak on się o tym dowie to po mnie, więc trzeba udawać fochniętą sukę. To pokoju weszła Isabell z miną jakby zobaczyła ducha, ubranie miała zakrwawione a włosy roztrzepane. Patrzyła się tępo na nas póki Jo się nie odezwał
-I jak smakowała kolacja?- podskoczyła jakby wyrwana z transu.
-Tak, tylko trochę surowa ale może być- ruszyła do nas chwiejnym krokiem.
-Blue, woda w morzu ciepła?- zapytała patrząc na mnie jak na śniadanie.
-Bardzo, a ty kochana gdzieś się włóczyła?- dotarła do fotela i posadziła na nim swoje dupsko
-Nie znasz barów w Barcy więc nie wiesz.- spiorunowałam ją spojrzeniem a ona puściła do mnie oczko
-Dobra dziewczyny spokojnie. Blue idź spać, ja jeszcze pogadam z Is- podczas kiedy Johnny prawił to kazanie ja z Isabell mierzyłyśmy się wzrokiem. Coś mi w niej nie pasowało, i jeszcze ta reakcja Jo na moje słowa ''Ona wpieprza ludzi żywcem...", plus jej krew na ubraniach... Rozmyślając nad osobą Isabell poszłam do pokoju, zamknęłam się w pokoju i padłam na łóżko.
    Może ona jest wampirem lub czymś jeszcze gorszym i zasnęłam.
                                             
                                                               Johnny
   Siedziałem na przeciwko stojącej Isabell i czekałem aż się wytłumaczy lecz ona tylko się uśmiechała. Czułem od niej zapach męskich perfum i czegoś zgniłego.
    Jej włosy były w nieładzie a ubrania miała zakrwawione, wiedziała że chce ją wypytać i podjęła temat.
-Przestań się na mnie tak gapić! Ja też muszę jeść!- wzrok pt:"Czekam na tłumaczenie" zawsze na nią działa.
-Nie musisz się odrazu drzeć- usiadła na ziemi i łzy zaczęły napływać jej do oczu.
-Nienawidzę tego kim jestem...- podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem. Całe jej ciało drgało pod wpływem emocji jakie z niej teraz uchodziły. Przybliżyłem ją do siebie i czekałem aż zacznie mówić, znam ją za dobrze by pierwszy zacząć temat.
-Chcę się tego pozbyć... Po prostu muszę- wypowiedziała przez łzy.
-Próbuje ci pomóc, ale to niestety musi potrwać.- zacząłem zdejmować z niej poplamione krwią ubrania, bo ten zapach drażnił mnie w nozdrza.
-To kopnij te gówniare w dupe i niech przestanie strzelać fochy- kiedy to mówiła właśnie zdejmowałem jej spódnice.
-Myślisz że na to nie wpadłem? Trudno się z nią dogadać- popatrzyła na mnie z wyrzutem.
-A może ty wcale nie chcesz się spieszyć, co? Może chcesz ją tylko przelecieć tą dziwke i masz w dupie co się z nami stanie?!
-Nie mów o niej tak!- nie mogłem już tego słuchać, ona oszalała, je druga natura pchała się na zewnątrz. Nim zrobiłem ruch w jej kierunku ona już była na mnie i przygwoździła mnie do podłogi
-Co? Myślisz że nie wiem że ona ci się podoba?- przejechała pazurami po moim ramieniu.
-Skończmy to i oddajmy ją szatanowi. On dobrze się nią zajmie.- zebrałem energie w dłoniach i czekałem aż zbliży się do którejś z nich.
-Oooo magi się Jonusiowi zachciało. Pamiętaj te twoje białe gały zawsze cię zdradzą.- miała szaleństwo w oczach a jej szpony coraz bardziej wbijały się w moje ramiona.
-Isabell obudź się!- krzyknąłem, chociaż wiedziałem że to gówno da. Pod wpływem dźwięków dochodzących z góry oddech Isabell zwolnił, szpony przestały wbijać się we mnie i powolnym tępem schodziła ze mnie.
-Ja, ja, ja już nie wiem co się ze mną dzieje.- chciałem ją objąć ale ona tylko odsunęła się ode mnie.
-Johnny ja przepraszam, ale odkąd ta suka tu jest to coraz częściej muszę się pożywiać- objęła rękoma kolana i schowała głowę pozwalając by szloch władał jej ciałem.
-Isabell jeszcze trochę i to minie. Ona potrzebuje czasu...
-Ona potrzebuje czasu? Ona? Raczej ty.
-Dlaczego niby ja do cholery?
-Spójrz na siebie. Zmieniłeś się odkąd ją poznałeś.
-Ale to nie tłumaczy dlaczego ja potrzebuje czasu.
-Dobrze wiesz na czym polega wtopienie. Boisz się ją stracić, wiesz że do niej należy wybór i ty musisz jej pomóc dotrzeć do zamku w Tirror Blood. Jo spójrz na siebie ty się w niej zauroczyłeś.- rozpłakała się jeszcze bardziej, przysunąłem ją do siebie tak by jej głowa opierała się na mojej brodzie, ucałowałem ją w czubek głowy i okrężnymi ruchami masowałem jej mokre od potu gołe barki. Pierwszy raz widziałem ją tak zrozpaczoną. Nie kontrolowanie moja dłoń powędrowała na jej szyje a kciuk muskał jej policzek, nie wiem dlaczego to zrobiłem, nie kontrolowałem tego, całe szczęście ona tylko mocniej wtuliła się we mnie, tak że jej głowa znajdowała się na mojej piersi i zasnęła.
    Okryłem ją moją bluzą i oparłem głowę o jej głowę i zamknąłem oczy. Ciemność przed oczami uspokoiła mnie, teraz liczyły się tylko moje myśli. Zostało nam naprawdę mało czasu, widać to było po zachowaniu Isabell jutro koniecznie muszą zabrać Blue do Sagrada Familia, by dowiedziała się prawdy.

  Biegłem przed siebie by dogonić coś czego nie mogłem widzieć, ale wciąż biegłem. Mój mózg nakazywał by nogi stanęły lecz one nie słuchały. 
   Serce obijało mi się o żebra a jego bicie odbijało mi się echem w uszach. Otaczające mnie drzewa były coraz niżej tak że ich gałęzie obijały się o moją twarz. Coś co goniłem przystaneło na chwile ale się nie odwróciło -Haha no chodź Jo- osłodzony głos należący do Blue dotarł do mych uszu, postać była cała biała, włosy, sukienka, skóra wszystko śnieżno białe. Biegłem dalej mimo już najniższego poziomu drzew, poczułem metaliczny posmak krwi w ustach. Nagle wyskoczyłem ku górze zasłaniając twarz, leciałem ponad czarnym lasem i po sekundzie wylądowałem uklęknięty na polanie, której środkiem było ogromne drzewo. Nie mogłem się ruszyć, mięśnie miałem z waty a pot lał się ze mnie litrami. Na jednej z gałęzi zawieszona była huśtawka na której bujała się się śnieżno biała postać -Haha no chodź Jo- osłodzony głos Blue znów przeszył moje ciało -No chodź głuptasku- to napewno nie była ona, chyba że mówiła by to dla jaj to może. Każdy nawet najmniejszy mój ruch kończył się twarzą w ziemi. Śnieżka podeszła do mnie i pogłaskała mnie po plecach nucąc przy tym kojącą melodie. Czułem że powieki są coraz cięższe i już po chwili miałem ciemność przed oczami, melodia którą nuciła postać ciągle słyszałem w tle. Gdy jej ręka przestała gładzić moje plecy poczułem nad sobą ruch powietrza który nie wróżył nic dobrego, nie mogłem otworzyć oczu, ciało mnie nie słuchało i wtedy moje plecy przeszył ból. 
   Postać pożegnała mnie słowami "Haha no chodź Jo"
Obudziłem się cały mokry, w końcu mogłem tworzyć oczy i zobaczyć czy sen nie był prawdą. Przede mną siedziała Blue, wpatrywała się we mnie z ciekawością. Jej wzrok zbadał całe moje ciało, po chwili wybuchła śmiechem lecz się uspokoiła. Jedyne co pamiętam to to że zasnąłem z Isabell w ramionach, nie było jej teraz obok mnie ale jej ciuchy tak. Dobra teraz trzeba zapytać diablice czy ją widziała, o bogowie dajcie mi do niej cierpliwość.
-Gdzie Isabell?
-Ostatni raz widziałam ją jak ci obciągała, chciałam jej pomóc ale akurat kończyła.
-Bardzo śmieszne. To gdzie ona jest?
-A chuj wie, kiedy tu zeszlam jej nie było.
-Dobra która godzina?
-Jakaś czternasta, a co?- wstałem na równe nogi.
-Dlaczego mnie nie obudziłaś?
-Sama wstałam nie dawno więc czego ty chcesz?
-Dobra młoda idź się ubrać i zaraz wychodzimy.
-Teraz to młoda... Dobra ale zrób coś z tą erekcją bo nie będę sie za ciebie wstydzić.- spojrzałem w dół, mówiła prawdę stanął mi, ale kurwa jakim prawem?!
-Widzisz podniecasz mnie.- wykonała udawany odruch wymiotny i wstała z kanapy.
-Zlituj się. Po za tym widzę że fajnie się wczoraj bawiliście- jej oczy powędrowały ku podłodze pokazując mi dokładnie o co jej chodzi. Pod naszymi nogami leżały ubrania Isabell, jej zakrwawiona bluzka i spódnica, i bielizna. Chwila... Bielizna?! Nie przypominam sobie bym ją z niej zdejmował. Najgorsze że ja stałem w samych gaciach. Kurwa... Co tu się dzieje?!
-Idź się ogarnąć. Będę n ciebie czekać w aucie.- głos Blue wyrwał mnie z mojego toku myślowego.
Nie odpowiedziałem jej, więc tylko wzruszyła ramionami i odeszła ku schodom. Odprowadziłem ją wzrokiem, jej włosy były w porannym nie ładzie, piżama składająca się z długich spodni i bluzki na ramiączkach była pognieciona. Poszedłem do toalety i spojrzałem w lustro, twarz miałem podrapaną przez paznokcie Is a na ramionach miałem nowe blizny. Ogarnąłem wszystko co miałem do ogarnięcia włącznie z moim penisem. Ubrałem się na czarno i poszłedłem w prosto do Jeepa.
Gdy zszedłem na parking zauważyłem opierającą się o maskę samochodu. Była ubrana w czarne rurki, ciemno fioletową bluzkę, na ramionach miała czarną skórzaną kurtkę a na stopach czarne trampki. Włosy miała spięte w wysoki koński ogon a grzywke ułożoną na bok. Patrzyła się w słońce, a dzięki szmaragdowemu koloru soczewek i brązowemu koloru włosów wyglądała jak z anioł. Odwróciła wzrok od światła i spojrzała na mnie
-Dłużej się nie dało?- zapytała zakładając okulary przeciw słoneczne.
-Wiesz tym razem to ja muszę być ten piękny.- otworzyła drzwi od strony pasażera.
-Dobra chodź jedziemy na podryw.- wsiadła na Jeep'a, odpaliła silnik i zatrąbiła bym już wsiadał. Otwierałem drzwi od kierowcy kiedy ktoś krzyknął
 -Ej zaczekajcie na mnie!- po głosie poznałem że był to Mike. Machnąłem do niego ręką by wsiadał, bo czarownica już zaczęła się bawić klaksonem.
                                                           Blue
    Czekałam w aucie aż łaskawie chłopaki przestali okazywać sobie miłość. Kiedy Mike spojrzał na mnie nie był zadowolony, wiedziałam że on lubi siedzieć z przodu ale olałam to i pokazałam mu tylko język.
      Chłopaki wsiedli do Jeep'a i odrazy wystartowaliśmy. Przez pierwsze kilka minut jazdy zastanawialam się dlaczego nie mogliśmy jechać metrem, byłoby szybciej i taniej. Mike siedział fochniety na cały świat a Jo przeczesywał stacje radiowe w poszukiwaniu angielskich piosenek, złapał się za brzuch mówiąc
-Muszę coś zjeść- zajechaliśmy na pobocze.
-Jo stary co jest?- wyrwał się Andrews.
-Jestem głodny nie jadłem od dawna.- wysiadł z samochodu. Po drodze chwycił jakiegoś menela zza fraki i zaciągnął w ciemną uliczkę.
-Mike co on robi?- nie reagował
-Mike!!- uderzyłam go w głowę.
-Idzie jeść.- znów patrzył na uliczkę w której zniknął Johnny.
-Że kurwa co? On go zabije Mike zrób coś!
-Nie mogę nic zrobić. On musi jeść.
-Idę tam.- już otwierałam drzwi kiedy on przytrzymał mnie za włosy.
-Nigdzie nie idziesz. On musi zjeść albo tego bezdomnego albo nas.
-Ale tam ten tęsknił za rodziną, jego dusza była rozdarta, Mike może da się go jeszcze uratować.- spojrzał na mnie przerażony.
-Czekaj co ty powiedziałaś?- wyrywałam włosy z jego pięści.
-On kocha swoją żone, ale ona go wywalila z domu, no puszczaj mnie.- puścił moje włosy i wysiadł z auta
-Zaczekaj tu- pobiegł w stronę uliczki a ja szarpałam za klamkę. Mik podczas biegu odwrócił się i krzyknął coś przez ramię lecz grubość szyb nie pozwoliła bym to usłyszała. Nie mogłam otworzyć drzwi z żadnej strony, byłam w potrzasku. Okna były kuloodporne i nie otwierały się, spojrzałam na stacyjke kluczyków nie było.
Patrzyłam się w uliczkę szukając chłopaków, nie mogłam ich zobaczyć weszli za głęboko, waliłam pięściami o szybę- żaden z przechodniów nie reagował, wszyscy mijali mnie obojętnie. Temperatura w aucie rosła, popatrzyłam na termometr 40°C. Gdzie oni są, błagam wróćcie już, pot spływał po mnie i kapał mi z brody.
Brakowało mi powietrza, nagle przeszłam przez czakramy i powiedziałam "Johnny proszę pomóż mi".
    Poczułam mrowienie w dłoniach i wyszlam ostatnie tchnienie.
       
                                                         Johnny
   Burczało mi w brzuchu odkąd wstałem. Jako zjawa nie mogę się żywić ludzkim jedzeniem, jestem zjawa to inaczej zmora a zmora żywi się krwią i duszą.
    Wysiadłem z auta w czasie drogi widząc bezdomnego pod sklepem. Bezdomny grzecznie poszedł za mną pod pretekstem zakwaterowania w moim apartamencie. Musiałem pomóc mu wstać, po mojemu wziąłem go za fraki i zawlokłem w uliczkę nie opodal sklepu pod którym leżał bezdomny. Głód wziął nade mną górę i nie wzracałem uwagi na przechodniów, którzy gapili sie na mnie jak na mordercę którym zresztą byłem. Menel się nie opierał więc w miarę szybko znaleźliśmy się w wybranym przeze mnie miejscu. Rzuciłem ofiarą o ziemię i przybrałem swoją naturalną postać, zniżyłem się ku pożywieniu i już miałem zacisnąć szczęki na jego tetnicy gdy usłyszałem za sobą krzyk. Przytrzymałem ofiarę i odwróciłem się w stronę z której dobiegał krzyk-Mike. Wzruszyłem ramionami i znów pochyliłem się by się posilić
-Nie rób tego!- znów ostrzeżenie i wkurzony wrzasnąłem na niego
-Bo co?!- zabrzmiało to groźniej niż myślałem.
-On ma rozdartą duszę- otępiałem
-Że co kurwa?!- wstałem i kopnąłem bezdomnego.
-Blue to wyczuła. Wiesz jakie są konsekwencje spożycia rozdartej duszy- nienawidze kiedy to wyciąga.
-Wiem, ale ja nie chce wam zrobić krzywdy- podszedł do mnie powolnym krokiem.
-Spokojnie wiem jak możesz sie pożywić tylko daj mi swój nóż.-zrobiłem jak chciał, cudem się na niego nie rzuciłem. Wróciłem do ludzkiej postaci, wyjąłem nóż zza paska i usłyszałem głos w swojej głowie. Głos był stłumiony przez głód, ale w otoczeniu coś mi nie grało.
-Mike gdzie jest Blue?
-Kazałem zostać jej zostać w aucie.
-Że co do kurwy jasnej?!- i wtedy głos który słyszałem stał się wyraźny "Johnny proszę pomóż mi".
-Mike idioto coś ty zrobił?!- zabrałem od niego sztylet i pobiegłem w stronę auta. Gnałem ile sił w nogach taranując przy tym kilku ludzi. Szukałem wzrokiem auta i je znalazłem, wyostrzyłem wzrok i zobaczyłem czubek głowy Blue. Moje nogi biły o ziemie coraz szybciej i szybciej aż znalazłem się przy drzwiach pasażera. Dzięki technologi nie musiałem wyjmować kluczyków, otworzyłem drzwi z taką siłą że mogłem je wyrwać z zawiasów. Bezwładne ciało dziewczyny wysunęło się na zewnątrz wisząc na pasach bezpieczeństwa. Odpiąłem ją i położyłem na ziemi, całe szczęście oddychała. Sięgnąłem pod fotel i wyjąłem z pod niego butelkę chłodnej wody, zacząłem delikatnie oblewać każdy skrawek jej ciała.
Nie ruszała się, ale jej oddech przyśpieszył, poklepałem ją chłodną dłonią po twarzy
-No dalej Blue obudź się, proszę. Twoja matka inaczej mnie zabije... Obudź się- pochyliłem się nad jej twarzą zobaczyć jak zareaguje i efekt był taki jak się spodziewałem.
-Odsuń się jeśli dalej chcesz mieć prosty nos- diablica wróciła do życia. Kiedy spóbowała wstać złapałem ją za ramiona
-Musisz jeszcze troche poleżeć- przycisnąłem ją do ziemi
-Ja dam rade tylko dajcie mi się czegoś napić.- podałem jej wodę. Wypiła wszystko duszkiem i oddała mi pustą butelkę
-Co się właściwie stało?
-Ty wyszedłeś, ja wyczułam rozczepioną duszę tego menela którego złapałeś, Mike wybiegł za tobą a mnie tu zostawił. Przegrzałam się i tyle. Masz jeszcze trochę wody?- patrzyła na mnie wzrokiem kota ze Shreka
-Tak taa jest po fotelem- sięgnąłem po butle i podałem czarownicy
-Gdzie Mike?- zapytała pomiędzy łykami
-Zdobywa dla mnie jedzenie. Zaraz wróci- pomogłem jej przejść  do pozycji siedzącej i objąłem
-Co ty robisz do cholery?
-Zjawy nawet w ludzkiej postaci są zimne. - widziałem ulgę w jej oczach kiedy dotknęła głową mojego torsu
-Widzisz w końcu się na coś przydałeś.- zaśmiała się i pomogłem jej wstać. Trzymała się mnie i siedzenia, po chwili zjawił się Mike z butelką pełną krwi dla mnie. Nie mogłem puścić mu płazem tego co zrobił.
-Mike idioto czy ty wiesz co zrobiles?!
-Zostawiłem ją w aucie na parę minut nic strasznego.
-Nic strasznego? Nic strasznego?! Człowieku ona mogła zginąć!
-Wiesz dobrze że ją jest trudno zabić- uderzyłem go pięścią w twarz.
-Ona jest człowiekiem, mogła dostać udaru!
-Przeciez sama chciała umrzeć, nie pamiętasz?
-Ogarnij się człowieku. Ona jest ważna dla nas wszystkich, a tak łatwo mówisz o jej śmierci?!- popchnąłem go.
-Dobra przepraszam zadowolony?!- popchnął mnie i wsiadł do Jeep'a.
-Blue przesiąć się do tyłu tam możesz się położyć, a Andrews pojedzie ze mną sprzodu.- wszyscy wsiedliśmy do Jeep'a i pojechaliśmy do Sagrada Familia.

                                                           Blue
     Nie wiedziałam że dożyje momentu w którym Johnny pobije Andrewsa, a jednak dożyłam do tej chwili. Leżałam teraz na tylnych siedzeniach i wpatrywałam się sufit.
      Johnny i Mike rozmawiali o tym jak dostać się do środka sagrady, a ja byłam przerażona myślą że zaraz poznam przepowiednie w której zapisane jest moje przeznaczenie.
Podjechaliśmy już pod świątynię, lecz zadne z nas nie wysiadało.
-Ej co jest?- zapytałam.
-Czekamy aż zrobi się ciemno- odpowiedział Jo.
-Czyli kisimy się w tej puszce aż słońce łaskawie zajdzie?
-Posiedzimy tu jakieś pół godziny, bo zamykają o 18.- wtrącił Mike.
-Dobra to jak zamierzacie się tam dostać?- zapytałam, w końcu gadali o tym całą drogę.
-Starym metrem.- zatkało mnie.
-Ale to metro o którym mówicie jest nawiedzone- po patrzyli na mnie jak na idiotke.
-Oczywiscie że jest o ty zo myslałaś? Sami nie dotrzemy na powierzchnię.
-Nie łatwiej użyć teleportacji?
-Mroczne moce nie działają na poświęconych ziemiach.- wtrącił Mike.
-Przeklęte chrześcijaństwo.
-Nie chrześcijaństwo, ale pakt zawarty między ziemią a niebem.
-I tak przeklęte.
-Dobra nie narzekaj. Pokaż rany na nogach.- rozkazał Johnny.
-Jakie rany?- zapytał zdziwiony Andrews.
-Syrena. Długa historia. Nie pytaj. Blue pokazuj.- bambus odpowiedział krótko i na temat, a ja podwinęłam nogawki. Po ranach nie było śladu na nogach jak i na rekach.
-No Bambusie spisałeś się- pochwaliłam go a on sie tylko uśmiechnął. Wyjrzałam zza okno, słońce już powoli zachodziło za wierzami Sagrada Familia a ostatni pracownicy opuszczali teren świątyni.
Ostatni z terenu usunął się stary ochroniarz o złotej cerze.
Wysiedlismy z auta i szliśmy w stronę metra, które o tej porze było opustoszałe. Zeszliśmy po schodach w dół i zatrzymaliśmy się przy ścianie na przeciwko schodów. Mike upewnił się czy nikt nas nie widzi i zmienił się w swą wilczą postać, Johnny i ja zostaliśmy sobą. Bambus wziął moją dłoń i przyłożył do ściany a potem zrobił to samo. Kiwnęłam głową na znak że jestem gotowa i skupiłam energię. Nasz dłonie rozbłysły jasnym światłem i po chwili otworzyło się przed nami wielkie przejscie z ktorego było widać stary zapomniany peron. Andrews ubezpieczał tyły a Jo prowadził. W powietrzu unosił się zapach kurzu i sapelnizny, cisza panowała w całym pomieszczeniu tylko od czasy do czasu przerywało ją bicie naszych serc. Kątem oka dojrzalam ruch miedzy kupami gruzu, podskoczyłam przerażona i złapałam Jo za rękę, widziałam jak unosi brew -Nie pytaj- ostrzegłam go. Szmer przybrał na sile lecz teraz towarzyszyły mu kroki, Bambus zatrzymał się gwałtownie, wyjrzałam ponad jego ramię przed nami stały dwa małe cienie. Były to cienie dzieci o których slyszalam legendy. Johnny puścił moją dłoń, wyprostował się i przemówił do cieni
- Nos llevan al templo.- cienie wymieniły spojrzenia i odpowiedziały.
- Ven con nosotros- dzieci poszły przed siebie a my podążalismy za nimi. Po drodze mineliśmy stary peron zasypany gruzem, na ścianach były pajęczyny i gdzie nie gdzie woda kapała z sufitu.
Doszliśmy do końca peronu, podziękowaliśmy cienią po które przyjechał pociąg  widmo i zniknęły w niby tunelu. Patrzyłam jak pociąg widmo odjeżdża i zaraz John zawołał mnie by otworzyć przejście. Przejście otworzyliśmy tak samo jak poprzednio, tym razem szliśmy ku górze po kamiennym schodach. W końcu dotarliśmy na góre i naszym oczom ukazał się ogromny staryn ołtarz. Byliśmy w dolnej części gdzie znajdował się grób Gaudí' ego. Jo nie mógł wejść do środka, tak jakby pole siłowe oddzielało go od kościoła. Mike wrócił do ludzkiej postaci, zaniepokojona zaczełam pytać
-Johnny co się dzieje?- podniósł wzrok.
-Zjawy nie mogą wchodzić na poświęconą ziemię. Pierdolony pakt.- wskazał dłonią wejście do środka, dając mi przy tym do zrozumienia że mam iść sama z Mike'em. Andrews złapał mnie za ramię i poszedł przodem. Wnętrze kaplicy było w odcieniach bieli, mahoniowe ławki ustawione były ku grobowi Gaudí'ego. Wraz z Mike'em podeszliśmy do marmurowej płyty przykrywającej ciało architekta. Klękneliśmy i pochyliliśmy głowy by okazać szacunek. Uniosłam głowę i popatrzyłam na płytę, na jej powierzchni pojawiły się odciski dłoni, położyłam na nich swoje i jasne światło oślepiło mnie. Mike przewrócił się wywracając przy tym mnie.
Parę sekund później podnieśliśmy się i przed naszymi oczami pojawiła się kobieta w czarnej szacie i o czarnych włosach. Oczy kobiety odnalazły nas i przemówiła.
-Michaelu ona miała być w swej wilczej postaci.- Mike zrobił krok ku niej.
-Niestety Bluel nie potrafi zmieniać postaci.- spojrzała na mnie.
-Rozumiem. Zbliż się kochane dziecko.- podała mi dłoń.
-Powiedz jak się nazywasz?
-Jestem Blue Knowles.
-Pozwól że cię poprawie nazywasz się Bluel Knowles.
-Czemu akurat Bluel?
-Ponieważ to łatwiej wymówić.
-Nie rozumiem.
-Demony które szukały cię przez lata nie potrafiły wymówić imienia które nadali ci rodzice w ludzkim świecie.
-Okeeej. Z tego co mi mówiono miałam tutaj dokładnie poznać treść przepowiedni.
-Tak dobrze słyszałaś. Michaelu możesz nas zostawić same?- Mike odszedł w stronę ławek i usiadł. Kobieta jak podejrzewałam była szamanką watahy wieczności, tylko dlaczego sama nie była wilkiem?
Szamanka złapała mnie za głowę i kazała się rozluźnić. Kobieta zacisnęła uścisk i do mojej głowy wpływały słowa przepowiedni:

           Gdy 16 rok życia minie, jej umysł pokaże co się w niej naprawdę kryje. 
                 Z dawnych lat powróci siła i do walki stanie córka księżyca. 
       Jej umysł na spotkanie z szatanem się wyrywa lecz teraz trzy zadania musi                                                                      wykonać.
                   Wilczej krainy serce zdobędzie jednej duszy jej ubędzie. 
      Władza góry anielej najcenniejszy klejnot swój odda, w zamian otrzyma swego                                                                   anioła.
          Życie nieśmiertelnego jest w niebezpieczenstwie jego serce miłość ratować                                                                       będzie.
     Ostatnia dusza jest przepustką do szatana królestwa, ale wtopienie duszy ciebie                                                                    czeka. 
             Próba wtopienia będzie wyborem pomiędzy śmiercią a wiecznością.
      Trzy przedmioty są do zdobycia śpiesz się albo zgubę poniesie to co posiadasz.

Szamanka puściła moją głowę a ja upadłam na ziemię, moje ciało drgało pod wpływem ryjącej się przepowiedni mojej glowie. Zobaczyłam nad sobą twarz szamanki
-Jeden dzień będziesz odwrotem siebie moje dziecko, potrzebne jest to by wyjść główną bramą. Zjawa pójdzie z wami- spojrzala na Jo i wykonała ruch ręką, chłopak przybiegł do mnie.
-Coś ty jej zrobiła?- prychnęła na niego.
-Nieodwzajemniona miłość zgubi każdego Johnny strzesz się.- po tych słowach odeszła a ja przestałam drgać.                
    Chłopaki pomogli mi wstać i pognalismy ku głównemu wejściu. Kobieta tylko nam pomachała i zniknęła. Weszliśmy na zewnątrz. Nocne powietrze było czymś o czego teraz najbardziej potrzebowałam.  Przyjemność nie trwała długo, przerwała ją dzwoniąca komórka Mike.
-Tak jest obok mnie. Już daje ją do telefonu- podał mi komórkę a ja wzięłam ją od niego nie pewną dłonią.
-Blue Knowles?- zabrzmiał glos w słuchawce.
-Tak przy telefonie.
-Mamy dla pani złą wiadomość- zmrozilo mnie.
-W takim razie slucham.
-Ciała pani rodziców zostały skradzione, właściwie można powiedzieć ze zniknęły- rozłączyłam się i straciłam przytomność.
         Co tu się kurwa dzieje?!