czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 13

Oto jest wyczekiwany rozdział 13. Niestety mam zła wiadomość: Rozdział 14 i 15 pojawi się dopiero we wrześniu. Jade na obóz wiec nie będę mogła pisac. Dobra zapraszam do czytania.
                                                                                                                  ~Bluel Namess
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Unosiłam się w toni wodnej pozwalając by woda nosiła mnie gdzie chce. Moje ciało było bezwładne. Otworzyłam oczy i ujrzałam świecący nad wodą księżyc. Dookoła było ciemno a z rany nadal wydobywała się krew. Nie wiem czy oddychałam i nie wiem dlaczego dalej żyje.          
    Adrenalina uchodziła z mojego ciała a księżyc coraz bardziej się oddalał. Moje bezwładnie ciało powoli opadało na dno a ja czekałam tylko aż ogarnie mnie wieczna ciemność. Nagle coś musnęło moją kostkę, wzdrgnęłam się i wypuściłam powietrze z płuc które w kontakcie z wodą zmieniło się w bąbelki. Ustawilam ciało do pionu i wypłynęłam na powierzchnię. Gdy tylko moja głowa znalazła się nad wodą wzięłam głęboki wdech. Byłam kilka metrów od miejsca w którym się zanurzyłam. Spojrzałam na horyzont słońce -dopiero wschodziło, spojrzałam na kamienny mostek- Jo który klękał i patrzył się w tafle wody. Znów coś musnęło moją nogę i bez chwili zastanowienia ruszyłam kraulem do brzegu. Coś mnie goniło (przynajmniej miałam takie wrażenie) ogladalam się za siebie ale to nic nie dawało, woda ciągle chlapała mi w twarz rozkazując przy tym obraz przed moimi oczami. W końcu znalazłam się przy kamiennym mostku i wyszłam z wody na pierwszy lepszy kamień. Mokre ubranie kleiło się do mojego ciała a w butach mi chlupało, i tak oto drogie dzieci zostaje się miss mokrego podkoszulka. Wycisnęłam wodę z włosów i bluzki, spróbowałam wstać ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Podniosłam głowę do góry by zobaczyć czy Johnny dalej tam jest i owszem był. Jego oczy były całe białe i wzrok miał nieobecny, pomachałam mu ręką przed twarzą a on ani drgnął. Mój wzrok pokierował się spoworotem ku morzu, coś do nas płynęło, oparłam dłonie na kamieniu za mną i przywarłam do niego całym ciałem. Spieniona woda zbliżała się coraz szybciej, spojrzałam do góry, Johnny już wstał ułożony bokiem do wody. Bambus popatrzył chwilę na to spienione gówno i już po sekundzie miał w ręku włócznie, którą rzucił przed siebie. Z wody wynurzyła się syrena (uwierzcie mi piękna to ona nie była) miała szpony wyciągnięte ku mnie, była już metr ode mnie gdy włócznia przebiła ją na wylot i rozbłysnęła się na milion kawałków szkła. Zakryłam twarz dłońmi a kawałki szkła powbijały się w moje ciało. Czułam się jakby ktoś mnie dał na rozstrzelanie, poczułam szarpnięcie za rękawy i poszybowałam w górę. W myślach teraz nuciłam słowa I can be butterfly, I can touch the sky...wyciągnęłam ręce ku niebu ale nie nadługo, nim sie obejrzałam moja głowa była już przyciśnięta do klaty Jo wraz z resztą ciała
-Nigdy więcej tak nie rób- usłyszałam nie przygniecionym uchem, teraz to kurwa zebrało mu się na czułości?! Wyrywałam się z jego objęć
 -Puść mnie skurwielu- odepchnełam go od siebie
-Dzięki mnie żyjesz...- przerwałam mu ruchem ręki
 -Zostaw w końcu tą gadkę o ratowaniu życia!- odsunął się o krok
 -Ja mam przestać!? To ty zachowałaś się jak dziecko uciekając!- zrobiłam obrót wkurzona na maksa
-Jakbyś nie zauważył jestem dzieckiem! To ty kurwa masz ponad trzysta lat!- widziałam zdziwienie wraz z rezygnacją w jego oczach
-Dobra wracajmy. Isabell się niepokoi- każdym słowem coraz bardziej mnie nakrecał
-Isabell?! Isabell?! Kurwa ta dziwka wpieprza ludzi żywcem a ty chcesz żebym u niej mieszkała?!- nie mam zielonego pojęcia skąd wzięłam ten pomysł, po minie Johnnego wnioskowałam że to prawda ale murzynek dalej się stawiał
-Rusz tą dupe albo sam cię tam zaprowadze.
-Spierdalaj, nie wracam tam.
-Idziesz ze mną diablico i bez dyskusji.
-Pierdol się. Idę do baru nie wiem kiedy wrócę. Mamo.
-Powiedz mi proszę. Jak to jest być całym we krwi i iść do baru.
-Że co ty pierdo...- przypomniałam sobie moment wybuchu syreny i lecących na mnie odłamkach szkła. Spojrzałam po sobie, moje nogi i ręce były całe we krwi a kawałki szkła wystawały z mojego ciała. Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam do przodu, nogi uginały się pode mną a kawałki szkła wbijały się coraz głębiej
 -Stój. Pomoge ci.- głos Johnnego był coraz bliżej
 -Nie potrzebuje twojej pomocy- kulałam dalej gdy poczułam szarpnięcie za koszulkę
-Dzięki mnie bedziemy szybciej.
-Już wole się wykrwawić niż wracać z tobą.
-Wyglądasz jak zgawłcona dziwka i nie watpie w to żektoś będzie chciał skorzystać.
-W końcu jakaś miła wiadomość tego dnia.
-Tym ktosiem może być każdy. Nawet ja.- podszedł do mnie i klepnął mnie w tyłek, chwyciłam go za nadgarstek i sama zawyłam z bólu
-Zabieraj łapy albo mój but znajdzie się w twojej skroni- popatrzył w dół na moje sandałki na szpilce
-Raczej wątpie- mówiąc to przygwoździł mnie do siebie i już po chwili byliśmy znów w mieszkaniu Isabell
-Trzeba było odrazu mówić że chcesz się teleportować, wtedy nasza rozmowa przebiegłaby inaczej- poprowadził mnie do salonu dalej przytrzymując  ramieniem. Usadowił mnie na kanapie i poszedł do kuchni. Isa chyba się nie obrazi jeśli zakrwawie jej kanapę i tak jest obita czarną skórą to nie zauważy, Jo wrócił z apteczką pod pachą i miską z wodą w ręce
-Powtórka z samolotu?- zapytałam gdy klękał
-Tym razem to nie będzie aż tak przyjemne- ta odpowiedź mnie dobiła, jak wycieranie krwi z nóg może być przyjemne, on na serio jest zjebany. Patrzyłam uważnie na jego ruchy, wlał wodę utlenioną do miski z wodą i zanurzył w niej ścirekę a potem zaczął delikatnie wycierać krew
 -Po cholerę wlałeś wodę utlenioną do miski?- spojrzał na mnie i wrócił do wycierania
-Ponieważ wolałbym nie dostać z obcasa gdyby cię zapiekło- i tu miał racje, chociaż należało by się mu
 -To powiedz od kiedy mnie obserwujesz i skąd ty kurwa masz tak młody wygląd?
-Obserwuje cię odkąd przyszłaś na świat, a mój młody wygląd to przekleństwo.
-Mam rozumieć że widziałeś wszystko co robiłam i że chcesz się zestarzeć?
-Pamiętasz może jak miałaś pięć lat i bawiłaś się na placu zabaw?
-No tak to było wtedy jak prawie złamałam kręgosłup na huśtawce?
-Tak, a potem znalazłaś się w szpitalu. Jak myślisz kto cię tam zawiózł i uratował? Ja. A jak spadłaś ze stołu w podstawówce, to ja cię wtedy złapałem. Widzisz bezemnie żyć nie możesz.
-Dałabym radę. Czyli mam rozumieć że jak wpadłam to ty mi zrobiles skrobanke?
-Akurat to nie byłem ja. Pojawialem się tylko kiedy szłaś gdzieś sama i to za prośbą twoich rodziców.
-Chwila. To oni cie na mnie nasyłali?
-Jestem tylko twoim opiekunem i póki ty żyjesz to ja też muszę.- odłożył zakrwawioną ścierkę, ubrał rękawiczki i zaczął wyjmować szkła.
-Czyli to jest ta nie przyjemna cześć?
-Nie, to wycieranie krwi było tym nie przyjemnym.- wyjmował odłamki szybko lecz z każdemu wyjęciu towarzyszyło nakrapiane wodą utlenioną. Kurwa jak to boli... Johnny ma szczęście że przytrzymał mi nogi. Muszę wyciągnąć z niego więcej informacji...tylko jak? -Miałeś mi opowiedzieć o swojej nieśmiertelności. Jak ona niby działa?
-Zwyczajnie żyje i żyje mimo tego że tyle razy prawie umarłem.
-No ale kurwa jakim cudem żyjesz?
-Mam cię bronić proste.
-Na twoim miejscu sama popełniłabym samobójstwo.
-Próbowałem, ale za każdym razem ta klątwa mnie ratowała.
-Czemu nazywasz to klątwą. Każdy chce żyć wiecznie.
-Żyć wiecznie i patrzeć jak każdy kogo kochasz umiera, bardzo miłe uczucie. Wiesz?
-Śmierć jest naturalna i tyle.
-Twoi rodzice zostali zamordowani a ty nic sobie z tego nie robisz. Tutaj raczej coś nie gra.
-Już ci mówiłam że rodzice byli dla mnie tylko kimś w rodzaju bankiera dającego pieniądze.
-Wilkołactwo to też klątwa, ale z nią się lepiej żyje. Przynajmniej można je zabić.
-Dobra skończyłeś z tymi bandażami?
-Tak i mam złą wiadomość... Co najmniej tydzień nie będziesz mogła chodzić w minówkach i szortach.
-Rozumiem że zostaje na tydzień zakonnicą?
-Seksownie można wyglądać tez w długich rzeczach.
-Tak ale będę się pocić jak dziwka w kościele.
-To już nie mój problem- po tych słowach wstał, otrzepał kolana, zabrał zakrwawione rzeczy i poszedł do kuchni. Spojrzałam na pokryte bandażem nogi i wyobraziłam sobie siebie chodzącą jak mumia. Mój wzrok podążył za Johnnym, nie wiem czemu ale uwielbiam jak facet ma umięśnione plecy, tym bardziej że wiedziałam ile ran bambus na nich ma. Jo szybko wrócił i zabrał sie za moje ręce
-Mogłam spieprzyć a nie się zakrywać.
-I tak dobrze że w ogóle pomyslalas żeby się zakryć -uderzyłam go pięścią w ramię.
-Spokojnie staram się być miły.
-Nie pierdol tylko bandażuj.- wyciągnął sprzęt do zszywania.
-Oboje wiemy że chcesz mnie o coś spytac.
-No tak: Kiedy w końcu skonczysz mnie bandażować?- przecież nie dałabym mu satysfakcji że ma racje.
-Pfff... Chwila i nie idziesz do klubu kiedy skończe.
-Taaaaak baaardzo sie o mnie troszczysz, co?
-Nie o ciebie tylko o ludzi którzy by musieli na ciebie patrzeć.- w tym momencie skończył opatrywać moje rany a ja zaczełam go bić po przyjacielsku, na szczęście był tak mądry i wiedział o co mi chodzi, i tak oto dwa debile siedziały na kanapie i biły się ''po męsku''. Powiem szczerze, polubiłam go mimo tego że nic mi nie powiedział o tej całej obserwacji, ale jak on się o tym dowie to po mnie, więc trzeba udawać fochniętą sukę. To pokoju weszła Isabell z miną jakby zobaczyła ducha, ubranie miała zakrwawione a włosy roztrzepane. Patrzyła się tępo na nas póki Jo się nie odezwał
-I jak smakowała kolacja?- podskoczyła jakby wyrwana z transu.
-Tak, tylko trochę surowa ale może być- ruszyła do nas chwiejnym krokiem.
-Blue, woda w morzu ciepła?- zapytała patrząc na mnie jak na śniadanie.
-Bardzo, a ty kochana gdzieś się włóczyła?- dotarła do fotela i posadziła na nim swoje dupsko
-Nie znasz barów w Barcy więc nie wiesz.- spiorunowałam ją spojrzeniem a ona puściła do mnie oczko
-Dobra dziewczyny spokojnie. Blue idź spać, ja jeszcze pogadam z Is- podczas kiedy Johnny prawił to kazanie ja z Isabell mierzyłyśmy się wzrokiem. Coś mi w niej nie pasowało, i jeszcze ta reakcja Jo na moje słowa ''Ona wpieprza ludzi żywcem...", plus jej krew na ubraniach... Rozmyślając nad osobą Isabell poszłam do pokoju, zamknęłam się w pokoju i padłam na łóżko.
    Może ona jest wampirem lub czymś jeszcze gorszym i zasnęłam.
                                             
                                                               Johnny
   Siedziałem na przeciwko stojącej Isabell i czekałem aż się wytłumaczy lecz ona tylko się uśmiechała. Czułem od niej zapach męskich perfum i czegoś zgniłego.
    Jej włosy były w nieładzie a ubrania miała zakrwawione, wiedziała że chce ją wypytać i podjęła temat.
-Przestań się na mnie tak gapić! Ja też muszę jeść!- wzrok pt:"Czekam na tłumaczenie" zawsze na nią działa.
-Nie musisz się odrazu drzeć- usiadła na ziemi i łzy zaczęły napływać jej do oczu.
-Nienawidzę tego kim jestem...- podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem. Całe jej ciało drgało pod wpływem emocji jakie z niej teraz uchodziły. Przybliżyłem ją do siebie i czekałem aż zacznie mówić, znam ją za dobrze by pierwszy zacząć temat.
-Chcę się tego pozbyć... Po prostu muszę- wypowiedziała przez łzy.
-Próbuje ci pomóc, ale to niestety musi potrwać.- zacząłem zdejmować z niej poplamione krwią ubrania, bo ten zapach drażnił mnie w nozdrza.
-To kopnij te gówniare w dupe i niech przestanie strzelać fochy- kiedy to mówiła właśnie zdejmowałem jej spódnice.
-Myślisz że na to nie wpadłem? Trudno się z nią dogadać- popatrzyła na mnie z wyrzutem.
-A może ty wcale nie chcesz się spieszyć, co? Może chcesz ją tylko przelecieć tą dziwke i masz w dupie co się z nami stanie?!
-Nie mów o niej tak!- nie mogłem już tego słuchać, ona oszalała, je druga natura pchała się na zewnątrz. Nim zrobiłem ruch w jej kierunku ona już była na mnie i przygwoździła mnie do podłogi
-Co? Myślisz że nie wiem że ona ci się podoba?- przejechała pazurami po moim ramieniu.
-Skończmy to i oddajmy ją szatanowi. On dobrze się nią zajmie.- zebrałem energie w dłoniach i czekałem aż zbliży się do którejś z nich.
-Oooo magi się Jonusiowi zachciało. Pamiętaj te twoje białe gały zawsze cię zdradzą.- miała szaleństwo w oczach a jej szpony coraz bardziej wbijały się w moje ramiona.
-Isabell obudź się!- krzyknąłem, chociaż wiedziałem że to gówno da. Pod wpływem dźwięków dochodzących z góry oddech Isabell zwolnił, szpony przestały wbijać się we mnie i powolnym tępem schodziła ze mnie.
-Ja, ja, ja już nie wiem co się ze mną dzieje.- chciałem ją objąć ale ona tylko odsunęła się ode mnie.
-Johnny ja przepraszam, ale odkąd ta suka tu jest to coraz częściej muszę się pożywiać- objęła rękoma kolana i schowała głowę pozwalając by szloch władał jej ciałem.
-Isabell jeszcze trochę i to minie. Ona potrzebuje czasu...
-Ona potrzebuje czasu? Ona? Raczej ty.
-Dlaczego niby ja do cholery?
-Spójrz na siebie. Zmieniłeś się odkąd ją poznałeś.
-Ale to nie tłumaczy dlaczego ja potrzebuje czasu.
-Dobrze wiesz na czym polega wtopienie. Boisz się ją stracić, wiesz że do niej należy wybór i ty musisz jej pomóc dotrzeć do zamku w Tirror Blood. Jo spójrz na siebie ty się w niej zauroczyłeś.- rozpłakała się jeszcze bardziej, przysunąłem ją do siebie tak by jej głowa opierała się na mojej brodzie, ucałowałem ją w czubek głowy i okrężnymi ruchami masowałem jej mokre od potu gołe barki. Pierwszy raz widziałem ją tak zrozpaczoną. Nie kontrolowanie moja dłoń powędrowała na jej szyje a kciuk muskał jej policzek, nie wiem dlaczego to zrobiłem, nie kontrolowałem tego, całe szczęście ona tylko mocniej wtuliła się we mnie, tak że jej głowa znajdowała się na mojej piersi i zasnęła.
    Okryłem ją moją bluzą i oparłem głowę o jej głowę i zamknąłem oczy. Ciemność przed oczami uspokoiła mnie, teraz liczyły się tylko moje myśli. Zostało nam naprawdę mało czasu, widać to było po zachowaniu Isabell jutro koniecznie muszą zabrać Blue do Sagrada Familia, by dowiedziała się prawdy.

  Biegłem przed siebie by dogonić coś czego nie mogłem widzieć, ale wciąż biegłem. Mój mózg nakazywał by nogi stanęły lecz one nie słuchały. 
   Serce obijało mi się o żebra a jego bicie odbijało mi się echem w uszach. Otaczające mnie drzewa były coraz niżej tak że ich gałęzie obijały się o moją twarz. Coś co goniłem przystaneło na chwile ale się nie odwróciło -Haha no chodź Jo- osłodzony głos należący do Blue dotarł do mych uszu, postać była cała biała, włosy, sukienka, skóra wszystko śnieżno białe. Biegłem dalej mimo już najniższego poziomu drzew, poczułem metaliczny posmak krwi w ustach. Nagle wyskoczyłem ku górze zasłaniając twarz, leciałem ponad czarnym lasem i po sekundzie wylądowałem uklęknięty na polanie, której środkiem było ogromne drzewo. Nie mogłem się ruszyć, mięśnie miałem z waty a pot lał się ze mnie litrami. Na jednej z gałęzi zawieszona była huśtawka na której bujała się się śnieżno biała postać -Haha no chodź Jo- osłodzony głos Blue znów przeszył moje ciało -No chodź głuptasku- to napewno nie była ona, chyba że mówiła by to dla jaj to może. Każdy nawet najmniejszy mój ruch kończył się twarzą w ziemi. Śnieżka podeszła do mnie i pogłaskała mnie po plecach nucąc przy tym kojącą melodie. Czułem że powieki są coraz cięższe i już po chwili miałem ciemność przed oczami, melodia którą nuciła postać ciągle słyszałem w tle. Gdy jej ręka przestała gładzić moje plecy poczułem nad sobą ruch powietrza który nie wróżył nic dobrego, nie mogłem otworzyć oczu, ciało mnie nie słuchało i wtedy moje plecy przeszył ból. 
   Postać pożegnała mnie słowami "Haha no chodź Jo"
Obudziłem się cały mokry, w końcu mogłem tworzyć oczy i zobaczyć czy sen nie był prawdą. Przede mną siedziała Blue, wpatrywała się we mnie z ciekawością. Jej wzrok zbadał całe moje ciało, po chwili wybuchła śmiechem lecz się uspokoiła. Jedyne co pamiętam to to że zasnąłem z Isabell w ramionach, nie było jej teraz obok mnie ale jej ciuchy tak. Dobra teraz trzeba zapytać diablice czy ją widziała, o bogowie dajcie mi do niej cierpliwość.
-Gdzie Isabell?
-Ostatni raz widziałam ją jak ci obciągała, chciałam jej pomóc ale akurat kończyła.
-Bardzo śmieszne. To gdzie ona jest?
-A chuj wie, kiedy tu zeszlam jej nie było.
-Dobra która godzina?
-Jakaś czternasta, a co?- wstałem na równe nogi.
-Dlaczego mnie nie obudziłaś?
-Sama wstałam nie dawno więc czego ty chcesz?
-Dobra młoda idź się ubrać i zaraz wychodzimy.
-Teraz to młoda... Dobra ale zrób coś z tą erekcją bo nie będę sie za ciebie wstydzić.- spojrzałem w dół, mówiła prawdę stanął mi, ale kurwa jakim prawem?!
-Widzisz podniecasz mnie.- wykonała udawany odruch wymiotny i wstała z kanapy.
-Zlituj się. Po za tym widzę że fajnie się wczoraj bawiliście- jej oczy powędrowały ku podłodze pokazując mi dokładnie o co jej chodzi. Pod naszymi nogami leżały ubrania Isabell, jej zakrwawiona bluzka i spódnica, i bielizna. Chwila... Bielizna?! Nie przypominam sobie bym ją z niej zdejmował. Najgorsze że ja stałem w samych gaciach. Kurwa... Co tu się dzieje?!
-Idź się ogarnąć. Będę n ciebie czekać w aucie.- głos Blue wyrwał mnie z mojego toku myślowego.
Nie odpowiedziałem jej, więc tylko wzruszyła ramionami i odeszła ku schodom. Odprowadziłem ją wzrokiem, jej włosy były w porannym nie ładzie, piżama składająca się z długich spodni i bluzki na ramiączkach była pognieciona. Poszedłem do toalety i spojrzałem w lustro, twarz miałem podrapaną przez paznokcie Is a na ramionach miałem nowe blizny. Ogarnąłem wszystko co miałem do ogarnięcia włącznie z moim penisem. Ubrałem się na czarno i poszłedłem w prosto do Jeepa.
Gdy zszedłem na parking zauważyłem opierającą się o maskę samochodu. Była ubrana w czarne rurki, ciemno fioletową bluzkę, na ramionach miała czarną skórzaną kurtkę a na stopach czarne trampki. Włosy miała spięte w wysoki koński ogon a grzywke ułożoną na bok. Patrzyła się w słońce, a dzięki szmaragdowemu koloru soczewek i brązowemu koloru włosów wyglądała jak z anioł. Odwróciła wzrok od światła i spojrzała na mnie
-Dłużej się nie dało?- zapytała zakładając okulary przeciw słoneczne.
-Wiesz tym razem to ja muszę być ten piękny.- otworzyła drzwi od strony pasażera.
-Dobra chodź jedziemy na podryw.- wsiadła na Jeep'a, odpaliła silnik i zatrąbiła bym już wsiadał. Otwierałem drzwi od kierowcy kiedy ktoś krzyknął
 -Ej zaczekajcie na mnie!- po głosie poznałem że był to Mike. Machnąłem do niego ręką by wsiadał, bo czarownica już zaczęła się bawić klaksonem.
                                                           Blue
    Czekałam w aucie aż łaskawie chłopaki przestali okazywać sobie miłość. Kiedy Mike spojrzał na mnie nie był zadowolony, wiedziałam że on lubi siedzieć z przodu ale olałam to i pokazałam mu tylko język.
      Chłopaki wsiedli do Jeep'a i odrazy wystartowaliśmy. Przez pierwsze kilka minut jazdy zastanawialam się dlaczego nie mogliśmy jechać metrem, byłoby szybciej i taniej. Mike siedział fochniety na cały świat a Jo przeczesywał stacje radiowe w poszukiwaniu angielskich piosenek, złapał się za brzuch mówiąc
-Muszę coś zjeść- zajechaliśmy na pobocze.
-Jo stary co jest?- wyrwał się Andrews.
-Jestem głodny nie jadłem od dawna.- wysiadł z samochodu. Po drodze chwycił jakiegoś menela zza fraki i zaciągnął w ciemną uliczkę.
-Mike co on robi?- nie reagował
-Mike!!- uderzyłam go w głowę.
-Idzie jeść.- znów patrzył na uliczkę w której zniknął Johnny.
-Że kurwa co? On go zabije Mike zrób coś!
-Nie mogę nic zrobić. On musi jeść.
-Idę tam.- już otwierałam drzwi kiedy on przytrzymał mnie za włosy.
-Nigdzie nie idziesz. On musi zjeść albo tego bezdomnego albo nas.
-Ale tam ten tęsknił za rodziną, jego dusza była rozdarta, Mike może da się go jeszcze uratować.- spojrzał na mnie przerażony.
-Czekaj co ty powiedziałaś?- wyrywałam włosy z jego pięści.
-On kocha swoją żone, ale ona go wywalila z domu, no puszczaj mnie.- puścił moje włosy i wysiadł z auta
-Zaczekaj tu- pobiegł w stronę uliczki a ja szarpałam za klamkę. Mik podczas biegu odwrócił się i krzyknął coś przez ramię lecz grubość szyb nie pozwoliła bym to usłyszała. Nie mogłam otworzyć drzwi z żadnej strony, byłam w potrzasku. Okna były kuloodporne i nie otwierały się, spojrzałam na stacyjke kluczyków nie było.
Patrzyłam się w uliczkę szukając chłopaków, nie mogłam ich zobaczyć weszli za głęboko, waliłam pięściami o szybę- żaden z przechodniów nie reagował, wszyscy mijali mnie obojętnie. Temperatura w aucie rosła, popatrzyłam na termometr 40°C. Gdzie oni są, błagam wróćcie już, pot spływał po mnie i kapał mi z brody.
Brakowało mi powietrza, nagle przeszłam przez czakramy i powiedziałam "Johnny proszę pomóż mi".
    Poczułam mrowienie w dłoniach i wyszlam ostatnie tchnienie.
       
                                                         Johnny
   Burczało mi w brzuchu odkąd wstałem. Jako zjawa nie mogę się żywić ludzkim jedzeniem, jestem zjawa to inaczej zmora a zmora żywi się krwią i duszą.
    Wysiadłem z auta w czasie drogi widząc bezdomnego pod sklepem. Bezdomny grzecznie poszedł za mną pod pretekstem zakwaterowania w moim apartamencie. Musiałem pomóc mu wstać, po mojemu wziąłem go za fraki i zawlokłem w uliczkę nie opodal sklepu pod którym leżał bezdomny. Głód wziął nade mną górę i nie wzracałem uwagi na przechodniów, którzy gapili sie na mnie jak na mordercę którym zresztą byłem. Menel się nie opierał więc w miarę szybko znaleźliśmy się w wybranym przeze mnie miejscu. Rzuciłem ofiarą o ziemię i przybrałem swoją naturalną postać, zniżyłem się ku pożywieniu i już miałem zacisnąć szczęki na jego tetnicy gdy usłyszałem za sobą krzyk. Przytrzymałem ofiarę i odwróciłem się w stronę z której dobiegał krzyk-Mike. Wzruszyłem ramionami i znów pochyliłem się by się posilić
-Nie rób tego!- znów ostrzeżenie i wkurzony wrzasnąłem na niego
-Bo co?!- zabrzmiało to groźniej niż myślałem.
-On ma rozdartą duszę- otępiałem
-Że co kurwa?!- wstałem i kopnąłem bezdomnego.
-Blue to wyczuła. Wiesz jakie są konsekwencje spożycia rozdartej duszy- nienawidze kiedy to wyciąga.
-Wiem, ale ja nie chce wam zrobić krzywdy- podszedł do mnie powolnym krokiem.
-Spokojnie wiem jak możesz sie pożywić tylko daj mi swój nóż.-zrobiłem jak chciał, cudem się na niego nie rzuciłem. Wróciłem do ludzkiej postaci, wyjąłem nóż zza paska i usłyszałem głos w swojej głowie. Głos był stłumiony przez głód, ale w otoczeniu coś mi nie grało.
-Mike gdzie jest Blue?
-Kazałem zostać jej zostać w aucie.
-Że co do kurwy jasnej?!- i wtedy głos który słyszałem stał się wyraźny "Johnny proszę pomóż mi".
-Mike idioto coś ty zrobił?!- zabrałem od niego sztylet i pobiegłem w stronę auta. Gnałem ile sił w nogach taranując przy tym kilku ludzi. Szukałem wzrokiem auta i je znalazłem, wyostrzyłem wzrok i zobaczyłem czubek głowy Blue. Moje nogi biły o ziemie coraz szybciej i szybciej aż znalazłem się przy drzwiach pasażera. Dzięki technologi nie musiałem wyjmować kluczyków, otworzyłem drzwi z taką siłą że mogłem je wyrwać z zawiasów. Bezwładne ciało dziewczyny wysunęło się na zewnątrz wisząc na pasach bezpieczeństwa. Odpiąłem ją i położyłem na ziemi, całe szczęście oddychała. Sięgnąłem pod fotel i wyjąłem z pod niego butelkę chłodnej wody, zacząłem delikatnie oblewać każdy skrawek jej ciała.
Nie ruszała się, ale jej oddech przyśpieszył, poklepałem ją chłodną dłonią po twarzy
-No dalej Blue obudź się, proszę. Twoja matka inaczej mnie zabije... Obudź się- pochyliłem się nad jej twarzą zobaczyć jak zareaguje i efekt był taki jak się spodziewałem.
-Odsuń się jeśli dalej chcesz mieć prosty nos- diablica wróciła do życia. Kiedy spóbowała wstać złapałem ją za ramiona
-Musisz jeszcze troche poleżeć- przycisnąłem ją do ziemi
-Ja dam rade tylko dajcie mi się czegoś napić.- podałem jej wodę. Wypiła wszystko duszkiem i oddała mi pustą butelkę
-Co się właściwie stało?
-Ty wyszedłeś, ja wyczułam rozczepioną duszę tego menela którego złapałeś, Mike wybiegł za tobą a mnie tu zostawił. Przegrzałam się i tyle. Masz jeszcze trochę wody?- patrzyła na mnie wzrokiem kota ze Shreka
-Tak taa jest po fotelem- sięgnąłem po butle i podałem czarownicy
-Gdzie Mike?- zapytała pomiędzy łykami
-Zdobywa dla mnie jedzenie. Zaraz wróci- pomogłem jej przejść  do pozycji siedzącej i objąłem
-Co ty robisz do cholery?
-Zjawy nawet w ludzkiej postaci są zimne. - widziałem ulgę w jej oczach kiedy dotknęła głową mojego torsu
-Widzisz w końcu się na coś przydałeś.- zaśmiała się i pomogłem jej wstać. Trzymała się mnie i siedzenia, po chwili zjawił się Mike z butelką pełną krwi dla mnie. Nie mogłem puścić mu płazem tego co zrobił.
-Mike idioto czy ty wiesz co zrobiles?!
-Zostawiłem ją w aucie na parę minut nic strasznego.
-Nic strasznego? Nic strasznego?! Człowieku ona mogła zginąć!
-Wiesz dobrze że ją jest trudno zabić- uderzyłem go pięścią w twarz.
-Ona jest człowiekiem, mogła dostać udaru!
-Przeciez sama chciała umrzeć, nie pamiętasz?
-Ogarnij się człowieku. Ona jest ważna dla nas wszystkich, a tak łatwo mówisz o jej śmierci?!- popchnąłem go.
-Dobra przepraszam zadowolony?!- popchnął mnie i wsiadł do Jeep'a.
-Blue przesiąć się do tyłu tam możesz się położyć, a Andrews pojedzie ze mną sprzodu.- wszyscy wsiedliśmy do Jeep'a i pojechaliśmy do Sagrada Familia.

                                                           Blue
     Nie wiedziałam że dożyje momentu w którym Johnny pobije Andrewsa, a jednak dożyłam do tej chwili. Leżałam teraz na tylnych siedzeniach i wpatrywałam się sufit.
      Johnny i Mike rozmawiali o tym jak dostać się do środka sagrady, a ja byłam przerażona myślą że zaraz poznam przepowiednie w której zapisane jest moje przeznaczenie.
Podjechaliśmy już pod świątynię, lecz zadne z nas nie wysiadało.
-Ej co jest?- zapytałam.
-Czekamy aż zrobi się ciemno- odpowiedział Jo.
-Czyli kisimy się w tej puszce aż słońce łaskawie zajdzie?
-Posiedzimy tu jakieś pół godziny, bo zamykają o 18.- wtrącił Mike.
-Dobra to jak zamierzacie się tam dostać?- zapytałam, w końcu gadali o tym całą drogę.
-Starym metrem.- zatkało mnie.
-Ale to metro o którym mówicie jest nawiedzone- po patrzyli na mnie jak na idiotke.
-Oczywiscie że jest o ty zo myslałaś? Sami nie dotrzemy na powierzchnię.
-Nie łatwiej użyć teleportacji?
-Mroczne moce nie działają na poświęconych ziemiach.- wtrącił Mike.
-Przeklęte chrześcijaństwo.
-Nie chrześcijaństwo, ale pakt zawarty między ziemią a niebem.
-I tak przeklęte.
-Dobra nie narzekaj. Pokaż rany na nogach.- rozkazał Johnny.
-Jakie rany?- zapytał zdziwiony Andrews.
-Syrena. Długa historia. Nie pytaj. Blue pokazuj.- bambus odpowiedział krótko i na temat, a ja podwinęłam nogawki. Po ranach nie było śladu na nogach jak i na rekach.
-No Bambusie spisałeś się- pochwaliłam go a on sie tylko uśmiechnął. Wyjrzałam zza okno, słońce już powoli zachodziło za wierzami Sagrada Familia a ostatni pracownicy opuszczali teren świątyni.
Ostatni z terenu usunął się stary ochroniarz o złotej cerze.
Wysiedlismy z auta i szliśmy w stronę metra, które o tej porze było opustoszałe. Zeszliśmy po schodach w dół i zatrzymaliśmy się przy ścianie na przeciwko schodów. Mike upewnił się czy nikt nas nie widzi i zmienił się w swą wilczą postać, Johnny i ja zostaliśmy sobą. Bambus wziął moją dłoń i przyłożył do ściany a potem zrobił to samo. Kiwnęłam głową na znak że jestem gotowa i skupiłam energię. Nasz dłonie rozbłysły jasnym światłem i po chwili otworzyło się przed nami wielkie przejscie z ktorego było widać stary zapomniany peron. Andrews ubezpieczał tyły a Jo prowadził. W powietrzu unosił się zapach kurzu i sapelnizny, cisza panowała w całym pomieszczeniu tylko od czasy do czasu przerywało ją bicie naszych serc. Kątem oka dojrzalam ruch miedzy kupami gruzu, podskoczyłam przerażona i złapałam Jo za rękę, widziałam jak unosi brew -Nie pytaj- ostrzegłam go. Szmer przybrał na sile lecz teraz towarzyszyły mu kroki, Bambus zatrzymał się gwałtownie, wyjrzałam ponad jego ramię przed nami stały dwa małe cienie. Były to cienie dzieci o których slyszalam legendy. Johnny puścił moją dłoń, wyprostował się i przemówił do cieni
- Nos llevan al templo.- cienie wymieniły spojrzenia i odpowiedziały.
- Ven con nosotros- dzieci poszły przed siebie a my podążalismy za nimi. Po drodze mineliśmy stary peron zasypany gruzem, na ścianach były pajęczyny i gdzie nie gdzie woda kapała z sufitu.
Doszliśmy do końca peronu, podziękowaliśmy cienią po które przyjechał pociąg  widmo i zniknęły w niby tunelu. Patrzyłam jak pociąg widmo odjeżdża i zaraz John zawołał mnie by otworzyć przejście. Przejście otworzyliśmy tak samo jak poprzednio, tym razem szliśmy ku górze po kamiennym schodach. W końcu dotarliśmy na góre i naszym oczom ukazał się ogromny staryn ołtarz. Byliśmy w dolnej części gdzie znajdował się grób Gaudí' ego. Jo nie mógł wejść do środka, tak jakby pole siłowe oddzielało go od kościoła. Mike wrócił do ludzkiej postaci, zaniepokojona zaczełam pytać
-Johnny co się dzieje?- podniósł wzrok.
-Zjawy nie mogą wchodzić na poświęconą ziemię. Pierdolony pakt.- wskazał dłonią wejście do środka, dając mi przy tym do zrozumienia że mam iść sama z Mike'em. Andrews złapał mnie za ramię i poszedł przodem. Wnętrze kaplicy było w odcieniach bieli, mahoniowe ławki ustawione były ku grobowi Gaudí'ego. Wraz z Mike'em podeszliśmy do marmurowej płyty przykrywającej ciało architekta. Klękneliśmy i pochyliliśmy głowy by okazać szacunek. Uniosłam głowę i popatrzyłam na płytę, na jej powierzchni pojawiły się odciski dłoni, położyłam na nich swoje i jasne światło oślepiło mnie. Mike przewrócił się wywracając przy tym mnie.
Parę sekund później podnieśliśmy się i przed naszymi oczami pojawiła się kobieta w czarnej szacie i o czarnych włosach. Oczy kobiety odnalazły nas i przemówiła.
-Michaelu ona miała być w swej wilczej postaci.- Mike zrobił krok ku niej.
-Niestety Bluel nie potrafi zmieniać postaci.- spojrzała na mnie.
-Rozumiem. Zbliż się kochane dziecko.- podała mi dłoń.
-Powiedz jak się nazywasz?
-Jestem Blue Knowles.
-Pozwól że cię poprawie nazywasz się Bluel Knowles.
-Czemu akurat Bluel?
-Ponieważ to łatwiej wymówić.
-Nie rozumiem.
-Demony które szukały cię przez lata nie potrafiły wymówić imienia które nadali ci rodzice w ludzkim świecie.
-Okeeej. Z tego co mi mówiono miałam tutaj dokładnie poznać treść przepowiedni.
-Tak dobrze słyszałaś. Michaelu możesz nas zostawić same?- Mike odszedł w stronę ławek i usiadł. Kobieta jak podejrzewałam była szamanką watahy wieczności, tylko dlaczego sama nie była wilkiem?
Szamanka złapała mnie za głowę i kazała się rozluźnić. Kobieta zacisnęła uścisk i do mojej głowy wpływały słowa przepowiedni:

           Gdy 16 rok życia minie, jej umysł pokaże co się w niej naprawdę kryje. 
                 Z dawnych lat powróci siła i do walki stanie córka księżyca. 
       Jej umysł na spotkanie z szatanem się wyrywa lecz teraz trzy zadania musi                                                                      wykonać.
                   Wilczej krainy serce zdobędzie jednej duszy jej ubędzie. 
      Władza góry anielej najcenniejszy klejnot swój odda, w zamian otrzyma swego                                                                   anioła.
          Życie nieśmiertelnego jest w niebezpieczenstwie jego serce miłość ratować                                                                       będzie.
     Ostatnia dusza jest przepustką do szatana królestwa, ale wtopienie duszy ciebie                                                                    czeka. 
             Próba wtopienia będzie wyborem pomiędzy śmiercią a wiecznością.
      Trzy przedmioty są do zdobycia śpiesz się albo zgubę poniesie to co posiadasz.

Szamanka puściła moją głowę a ja upadłam na ziemię, moje ciało drgało pod wpływem ryjącej się przepowiedni mojej glowie. Zobaczyłam nad sobą twarz szamanki
-Jeden dzień będziesz odwrotem siebie moje dziecko, potrzebne jest to by wyjść główną bramą. Zjawa pójdzie z wami- spojrzala na Jo i wykonała ruch ręką, chłopak przybiegł do mnie.
-Coś ty jej zrobiła?- prychnęła na niego.
-Nieodwzajemniona miłość zgubi każdego Johnny strzesz się.- po tych słowach odeszła a ja przestałam drgać.                
    Chłopaki pomogli mi wstać i pognalismy ku głównemu wejściu. Kobieta tylko nam pomachała i zniknęła. Weszliśmy na zewnątrz. Nocne powietrze było czymś o czego teraz najbardziej potrzebowałam.  Przyjemność nie trwała długo, przerwała ją dzwoniąca komórka Mike.
-Tak jest obok mnie. Już daje ją do telefonu- podał mi komórkę a ja wzięłam ją od niego nie pewną dłonią.
-Blue Knowles?- zabrzmiał glos w słuchawce.
-Tak przy telefonie.
-Mamy dla pani złą wiadomość- zmrozilo mnie.
-W takim razie slucham.
-Ciała pani rodziców zostały skradzione, właściwie można powiedzieć ze zniknęły- rozłączyłam się i straciłam przytomność.
         Co tu się kurwa dzieje?!

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 12

Oto jest długo wyczekiwany rozdział dwunasty. Przepraszam ze czekaliście tak długo ale te wakacje jakos nie sluza mi zbytnio pisaniu. Mam nadzieje ze wam się spodoba. Do końca sierpnia pojawia się równiez rozdział 13,14 i 15.
                                                                                                                             ~Bluel Namess
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

    Słowa chłopaków nie dawały mi spać ,, Blue potrzebujemy cię'' po cholerę to mówili?! Moje najukochanńsze sumienie nie pozwoli żebym to olała. Tak wiem suka Blue jest dobroduszna. Jakim cudem udało mi się zasnąć?! Nie wiem. Konsekwencją jaką był sen nie był przyjemnością.
       Szłam z mamą wzdłuż La Rambla. Jadłyśmy lody a po drodze zahaczyłyśmy jeszcze o gościa sprzedającego gofry. Trzymałyśmy się za ręce dziesięcioletnia ja i mama. Doszłyśmy pod pomnik Kolumba gdzie czekał na nas tata. Widziałam radość na jego twarzy, cieszył się chociaż tego nie okazywał. Tata ucałował mamę na powitanie a mi poczochrał włosy. Podeszłam do jednego z lwów otaczających pomnik. Położyłam swoją rączkę na jego ogonie i wjechałam nią powoli w stronę łba. Posąg był nagrzany od słońca którego właśnie znikało na horyzoncie. Moja rączka przemieszczała się powoli zostawiając za sobą emitującą światłem linie. Dotarłam do głowy posągu, postukałam w nią lekko i odsunęłam się. Pozostawiona przeze mnie linia rozbłysła otaczając swym światłem posąg. Czarny kamień zastąpiła złota sierść, lew zachwiał się i zatrząsł głową. Z jego grzywy i reszty ciała posypłał się pył. Mała ja wskoczyła na jego grzbiet i podjechała na nim do rodziców. Wraz z rodzicami złapaliśmy się za ręce i skupiliśmy swoją energię na pomniku Kolumba. Lew zaryczał i jego bracia ożyli, każdy który się obudził ryczał donośnie. Kamienne anioły zleciały do nas i otworzyły przed nami bramę. Wejście świeciło jasnym światłem. Weszliśmy do środka. Szliśmy przez chwilę tunelem aż natrafiliśmy na trzy konie, czekały na nas, były to trzy angloaraby wszystkie białe. Wsiedliśmy na araby i ruszyliśmy galopem do końca tunelu. Uwielbiam ten wiatr we włosach podczas galopu, ten stan kiedy prawie latam. Dziesięcioletnia ja puściła wodze i rozłożyła ramiona na boki, dodała łydke i jechała cwałem. Tunel skończył się, koń zwolnił a moim oczom ukazał się leśny krajobraz. Lekki wietrzyk owiał mi twarz i rodzice dojechali do mnie. Tata wyciągnął do mnie rękę ...Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju Jo i Mike spali. Przerzuciłam się na drugi bok i znów sen wziął mnie w woje objęcia. Zmienił się i już nie było tak pięknie.
      Czerwień, czerwień i jeszcze raz czerwień... Wszędzie. Leżałam pod wielkim starym drzewem w środku lasu. Stare wyschnięte liście pokrywały ziemie wokół mnie. Miałam na sobie brudną od błota niebieską sukienkę, błoto pokrywało moje ciało, czułam jego smak i zapach. Wyciągnęłam rękę przed siebie by ostatni usłyszeć szelest liści, poczułam coś płynnego pod palcami uniosłam dłoń wierzchem do góry -Czerwień.      Przysunęłam rękę znów do siebie i przewróciłam się na drugi bok. Pisnęłam z przerażenia. Obok mnie leżał martwy koń. Wstałam najszybciej jak mogłam i obejrzałam go całego, głowę miał przebitą strzałą i zad rozcięty. Pogłaskałam go ostatni raz po szyi i rozejrzałam się dookoła, drzewa wraz z ziemią były czarne a niebo które jeszcze rano było błękitne przybrało krwawą barwę. Na ziemi leżały ciała moich towarzyszy: Generał Mill, kapitan Sura, sir Cien i ich rumaki. Spojrzałam po sobie byłam tylko brudna, żadnego zadrapania czy skaleczenia-czysto. Patrzyłam tępo w przestrzeń myśląc co mogłam zrobić podczas ataku. Chwila...Ja nie oddychałam. Spojrzałam w dół, u moich stóp leżałam martwa ja. Zakryłam dłonią usta i pisnęłam nie wydawając z siebie dźwięku. Za moimi plecami rozległ się dźwięk łamanej gałęzi. Odwróciłam się z podskokiem w stronę z której dobiegał dźwięk. Ktoś szedł w stronę, ciężkimi głośnymi krokami, coraz bliżej i bliżej aż w końcu wyłonił się zza drzew. Była to zmaterializowana postać szatana. Był wysoki na dwa metry, mięśnie ledwo mieściły się pod jego krwisto czerwoną skurą, nie miał włosów ale zamiast nich baranie rogi. Cofnęłam się o krok a on był coraz bliżej, w końcu stanął metr ode mnie a ja przemówiłam -Czeg g go ty chc c c cesz?- uśmiechnął się obnażając przy tym swoje otoczone śluzem uzębienie -Chcę ci pomóc moje dziecko- wyciągnął do mnie uzbrojoną w szpony wielką dłoń, ale ja zrobiłam krok w tył -N,n, nie wierzę ci. T,t, tobie nikt nie wierzy- zrobił krok ku mnie -Słonko mi zawsze możesz ufać. Mam dla ciebie kilka wcieleń.
-O,o, o czym t,ty mówisz?- zrobiłam błąd mówiąc te słowa. Za krzaków wyszedł wilk i to nie byle jaki tylko wielki czarny wilkołak który rzucił się  na mnie. Nie czułam ugryzienia jego ciało wtopiło się w moje, czułam pieczenie w ramieniu. Następny atak wykonał jeden z upadłych który wtopił się moje ciało przebijając je włócznią i znów pieczenie w ramię. Za trzecim razem nie było ataku, zza moich pleców wyłoniła się anielica, szatan cofnął się a ona wtopiła się we mnie. Znów czułam pieczenie w ramieniu i wtedy szatan rzucił się na mnie wbijając mi pazury w brzuch mówiąc -Jedna śmierć jeden krok bliżej mnie. Dobry zawsze pierwszy umiera. Pamiętaj- wyjął pazury z mojego brzucha i rozpłynął się a ja moje oczy powoli zamykały się wraz z wypływającą ze mnie czarną krwią
Otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącego nade mną Johnnego trzymającego plastikową tacę w dłoniach
 -No widzę że gorąco było ci w nocy- spojrzałam się na niego nie wiedzącym wzrokiem i przejechałam palcami po twarzy -mokro, byłam oblana potem i włosy miałam przyklejone do pleców
-Taaa najwidoczniej. Gadaj co wymyśliłeś z Mike'em.- usiadłam i wzięłam od niego tacę
 -Jedziemy na lotnisko i stamtąd do Barcelony. Na lotnisku czeka na nas Isabell a w apartamencie Dakota, Kasandra i reszta- ta wiadomość była najlepszą otrzymaną przeze mnie w te wakacje
 -To świetnie. Gdzie Mike?- usiadł na brzegu łóżka -Mike załatwia auto, a ty księżniczko wpieprzaj bo ci wystygnie.
-Po co odrazu te przekleństwa?
-Ucze się od najlepszych- Alarm! Wyczuwam przedrzeźnianie!
 -Ucz się ucz i tak mi nie dorastasz do pięt- wstał i zacisnął pięści
-Oj, myślisz się diablico. Ty mnie jeszcze dobrze nie poznałaś- ruszył w stronę drzwi a ja chwyciłam kanapkę
-Te pięści to wyzwanie czy groźba?- rzuciłam a on zatrzymał się, odwrócił głowę i tylko się uśmiechnął  a potem wyszedł. Po sekundzie do pokoju wbił Andrews
 -Mam dobre wieści! Mam auto i załatwiłem nam apartament na La Rambla.- zakasłałam i wyrwał mi tacę
 -Blue nie ma czasu musimy jechać samolot czeka.- pociągnął mnie do drzwi i wrzucił do czekającego już Jeepa. Czułam się jakbym była porywana, ale to szczegół. Posadzono mnie na tylnych siedzeniach samochodu
-Chłopaki po co ten pośpiech?- odwrócili się do mnie
-Ponieważ my czarownico chcemy jeszcze żyć- czemu oni są tacy zgodni? Chórek niech założą. Spojrzałam  przez tylnią szybę i zobaczyłam biegnących ku nam uzbrojonych w standardowe włócznię upadłych. Mike ruszył z piskiem opon z taką siłą że miałam wrażenie że samochód staje dęba
-Nosz cholera jasna. Kiedy one się odwalą?!- krzyknęłam i wyjechaliśmy z parkingu
-Mike czy mi sie wydaje czy tam biegnie recepcjonistka?- odwróciłam się spowrotem i widziałam biegnącą za nami blondynkę z rachunkiem w ręku
 -Taaa urok osobisty nie zawsze działa... Blue podaj mi torbę- podałam mu leżącą obok mnie torbę
-Teraz proszę wyjmij z niej żółtą piłkę i ładnie rzuć ja w stronę tej pani- nie wiedziałam po co mam to zrobić, wykonałam rozkaz. Rzucona przeze mnie piłka zmieniła się w sieć i owinęła recepcjonistkę a potem rozbłysła żółtym światłem, ofiara padła na ziemię. Zakryłam usta dłonią
-Spokojnie Blue ona tylko nie będzie pamiętać co się dzisiaj stało- powiedział Johnny. Siedziałam teraz  odwrócona tyłem do chłopaków zapatrzona w leżącą kobietę, siatka rozprysła się a kobieta wstała, spojrzała w naszą stronę i poszła do motelu. Postać kobiety oddalała się z prędkością auta w którym się znajdowałam aż znikła zza zakrętem.
-Co teraz?- zapytałam
 -Jedziemy do Hiszpanii- odpowiedział John
-Co wtedy?- odwróciłam się w jego stronę
-Wtedy spełnisz swoją misję.
-A jeśli nie? Wtedy wszyscy zginiemy?
-Każdą misje da się spełnić.
-To samo mówił mi ojciec...
-Dobra czarownico nie użalaj się nad sobą.
-Nie użalam się i nie fikaj.
-Przeżyje ale ty musisz wsiąść do tej maszyny- mówiąc to pokazał palcem na okno. Za szybą samochodu znajdowało się ogrodzenie z drutem kolczastym na górze a zanim śnieżno biały odrzutowiec z czarną linią ciągnącą się od dzioba ku ogonowi. To samolot mojego ojca! pomyślałam, pamiętam jak latałam nim z rodzicami do Barcy i jak Mike był młodym pilotem teraz wszystko miało sens
 -No Mike mam nadzieje że jesteś lepszy w lądowaniu- powiedziałam ciekawa jak na to zareaguje
-Spokojnie diablico jetem w tym najlepszy i widzę że już pamięć ci wraca-wzruszyłam ramionami i popatrzyłam zza okno. Słońce oświetlało samolot od góry a odbijające się światło aż raziło w oczy. Chwile później zajechaliśmy pod bramę wysoką na jakieś trzy metry z drutem kolczastym na górze. Mike wysiadł pokazał jakąś plakietkę ochroniarzowi, wrócił i już jechaliśmy w stronę Amandy (tak ten odrzutowiec nazwał mój ojciec) im bliżej byliśmy tym większa była. Dotarliśmy pod schody prowadzące do wnętrza
 -No nieźle- rozległ się głos Johnnego -
Widzę że twój ojciec nie próżnował- wysiedliśmy z Jeep'a i ruszyliśmy do środka Amandy. Środek był wyłożony białą wykładziną, po prawej stronie znajdowała się kanapa a po lewej dwa fotele, wszystko obite białą skórą tak jak to pamiętałam, ściany były wyłożone plastikiem ze wzorem drewna, dalej była toaleta i mała kuchnia. Mike poszedł do kabiny pilota i kazał nam się rozgościć
-Skąd Mike wytrzasnął Amandę?- zajełam miejsce na fotelu a on usiadł na kanapie
-Amandę? To u was rodzinne że nadajecie imiona rzeczą?
-Moja mama nazywała się Amanda, a tata dał jej ten odrzutowiec na rocznicę bo lubiła podróżować.
-A czemu nazwałaś motor Elphame?
-Moja pierwsza przyjaciółka się tak nazywała i kupiłyśmy ten ścigacz razem.
-Niech zgadne nie chcesz o tym gadać co?
-Widzisz jaki ty mądry. Kiedy startujemy?- pytałam o to właśnie podchodzącego do nas Andrewsa
 -Za pięć minut. Jeszcze mała kontrola sprzętu i spadamy stąd- oparł się o pusty fotel
-Powiedz Blue pamiętasz coś jeszcze. Ze swojego dzieciństwa?- spojrzał się na mnie swoimi błękitnymi oczami a połowe jego twarzy oświetlało słońce, już otwierałam usta kiedy do środka wpadł kontroler
-Wszystko gotowe możecie startować- Andrews poklepał mnie po kolanie i rzekł -Potem mi to opowiesz teraz zapnij pasy- poklepałam boki fotela w poszukiwaniu pasów, znalazłam je i zapiełam. Jo usiadł na fotelu obok i zrobił to samo co ja. Spojrzałam za okno, już jechaliśmy na pas startowy, nie poczułam nawet kiedy zaczęliśmy to robić. Słońce raz pojawiało się w ramie okna a raz znikali, światła przyciemniały i już byliśmy na pasie startowym, samolot stanął na chwilę i ruszyliśmy z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę, zamknęłam oczy i odruchowo złapałam Johnnego za rękę.
Otworzyłam oczy i spojrzałam przez okno, na oddalającym się pasie startowym zjawili się upadli i strzelali do nas z łuków, słyszałam ich krzyk, bębenki mi pękały, zakryłam uszy dłońmi i schowałam głowę miedzy kolana, nie mogłam wytrzymać pot spływał po mnie a z nosa zaczęła lecieć krew. Odrzutowiec wyleciał po nad chmury, już nie słyszałam ich ziemia zostało daleko, w dole widać było pola i malusieńke domki. Wyprostowałam sięi zdjęłam dłonie z uszu a moje oczy rozjerzały się dookoła Johna nie było obok, spojrzałam na swoje nogi oblane stróżkami krwi z mojego nosa No to zajebiście. Odpięłam pasy i już po chwili zjawił się Jo z apteczką i miską w której była woda
-No widzę że dobrze znosisz pisk i ciśnienie- wziął do ręki wilgotną gąbkę i oczyszczał mi powoli twarz
 -Widziałeś ich? Powiedz że nie zwariowałam- wycisnął gąbkę i oczyszczał mi łydki
-Słyszałem ich, ale jestem uodporniony na te fałsze- skończył jedną łydkę i zaczął czyścić drugą
-Dziwie się czemu nie straciłaś przytomności. Dużo krwi się z ciebie wylało- przejechał gąbką wzdłuż całej nogi, kiedy był w połowie uda chwyciłam go mocno za nadgarstek, wbijając przy tym paznokcie
 -Dosyć tego dobrego. Zabieraj to albo stracisz rękę- cofnął dłoń i odłożył miskę na bok
-Spokojnie. Powiedz lubisz latać?- wstał, zaniósł wszystko do kuchni i wrócił
 -Nienawidzę- powiedziałam gdy siadał w fotelu na przeciwko
-Trochę śladów po twoich paznokciach już mam- pokazał swoje nadgarstki
-Twój problem trzeba było się nie ciąć- puściłam mu oczko
 -Heh, to dlaczego nazwałaś ścigacz Elphame?- spiorunowałam go wzrokiem
-Nie twoja sprawa. Powiedz po co ci ten pentagram na szyi?
-Znamię. Wiesz że już możesz zdjąć soczewki?
-Przynajmniej to, ale posiedzę w nich jeszcze.
-Jak wolisz. Co ci się dzisiaj śniło?
-Koszmary jak zawsze. Pięknie się zaczynają a potem ze złego końca wyrywają mnie takie dupki jak ty.
-Córka szatana... Dobra powiedz czemu się cięłaś?
-Po chuj ci mój życiorys?- po tych słowach wstał i podszedł do barku
 -Napijesz się czegoś?- zapytał, schylił się do szafki i wyciągnął butelkę z nadrukiem czarnej róży a potem nalał do kieliszków
-Wino z czarnej róży. Dobre na stres. Trzymaj- podał mi kieliszek
-Chcesz mnie otruć?- powąchałam trunek
-Spokojnie rozluźnisz się a w najgorszym wypadku zaśniesz- wypiłam łyk, a potem następny a potem jeszcze jeden aż zobaczyłam dno i słyszałam już tylko pytania Jo i mój bełkot (chyba)
-Więc diablico. Powiedz czemu się cięłaś?
-Od dziecka musiałam być geniuszem. Nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Miałam dość rodzice ciągle na mnie naciskali, brałam korepetycje itd. Pewnego dnia zobaczyłam rany u Elphame i zapytałam jak to zrobiła a ona podała mi żyletkę. Wiedziała że mam odwagę i odrazu się przetnie do kości. Poszłam do łazienki napuściłam wody do wanny i usiadłam w niej ubrana, co by nie było. Wzięłam żyletkę do ręki najpierw jedna kreska, potem druga aż w końcu wyryłam sobie na obydwóch przedramionach ''pierdolcie się wszyscy'' i włożyłam ręce do wody. Straciłam przytomność i pech chciał żeby matka mnie znalazła, zawieźli mnie do szpitala a oni zaszyli rany. Miesiąc później był chirurg plastyk który wszystko usunął. Nie chodziłam do psychiatry, zapomnieliśmy o wszystkim co się wydarzyło tak samo jak o zabiciu moje siostry.- widziałam że słucha mnie uważnie
-Wcześniej mowilas coś o dostaniu się na Harvard- poprawił się
-Rodzice nie chcieli kompromitacji że dali niestabilne psychicznie dziecko do najlepszej szkoły świata.- wyprostowałam się
 -Rodzina zawsze była dla mnie czymś w rodzaju azylu. Nie byli dla mnie wazni, dawali kasę, załatwili szkoły, miałam co chciałam. Byli mi obojętni teraz została mi tylko Isabel i ona jest warta dla mnie tyle samo co oni czyli w prawdzie nic- spojrzał sie na mnie zdziwionym wzrokiem
-Nic nie czulas kiedy dowiedzialas sie o ich śmierci?- wzięłam głęboki oddech
-Nic. Zasłużyli na to, od niemowlaka traktowali mnie jak robota do wchłaniania wiedzy. Nawet mi nie powiedzieli ze umiej czarować, ze istnieje takie cos jak Tirror Blood, nic kurwa nie powiedzieli nic...- widzialam zrozumienie w jego oczach które po chwili ustąpiło miejsca niepokoju -Sluchaj teraz sie prześpimy. Pospisz sobie dlugo , obudze cie kiedy bedziemy na miejscu.
    Podszedł do mnie i opuścił mi oparcie fotela do pozycji leżącej, przykrył kocem i powiedział -Dobranoc Bluel- zamknełam oczy i natychmiastowo ogranął mnie sen. Jedyne o czym śniłam to to że wracam na stare śmieci.

                                                   ***
      Obudziłam się gdy przelatywaliśmy nad Morzem Śródziemnym. Niebieska tafla odbijała światło słońca a chmury od czasu do czasu zakrywały mi ten widok.
      Jo siedział na kanapie z laptopem na kolanach i co dziwne siedział w okularach korekcyjnych. Zrzuciłam z siebie koc i przywróciłam oparcie do pionu
-Ty i okulary to dziwne- nie zareagował więc podeszłam bliżej
-Ej bo ci się szkiełka przegrzeją- nic, dalej patrzył ślepo w ekran
-Słyszysz mnie w ogóle?- podeszłam do niego i zdjełam mu okulary, cofnęłam się o krok -jego oczy były czarne, jak te u opętanych. Sięgnęłam do kieszeni po scyzoryk
-Jo... Bambusie obudź się!- krzyknęłam i walnełam go w twarz
-Co do cholery...- pod wpływem mojego uderzenia jego polik rozmył się i znów powrócił do normalnej postaci. Jedyne co mi zostało to zamknięcie laptopa. Dotarło do mnie że wcześniej nie patrzyłam na ekran i zrobiłam błąd robiąc to
 -Moje znamię- szepnęłam, on patrzył cały czas na moje znamię i jego znaczenie, znów popatrzyłam na niego oczy cały czas miał czarne. Szybko zamknełam laptopa z taką siłą że chyba ekran pękł, ale mniejsza z tym. Johnny wstał zrzucając sprzęt na ziemię
-Jo obudź się!- wyprostował się na te słowa i uderzył mnie w twarz, padłam na ziemię ale odrazu się podniosłam
 -Ogranij się!- moja pięść ląduje w jego brzuchu -Księżniczko już czas. Już nie długo się spotkamy, już nie długo...- jednym kopnięciem z pół obrotu powaliłam go na ziemię a on stracił przytomność. Przyjęłam pozycje bojową w razie jego powrotu do walki, ale on leżał oddychał lecz nie wstawał. Zbliżyłam się do niego i wtedy dostał drgawek, pisnelam, nagle z jego oczu zaczęła lecieć czarna krew. Pobiegłam do kabiny pilota i krzyknełam
 -Mike choć szybko! Jo coś się z nim dzieje...- włączył autopilota i pobiegł do Jo, uderzając mnie ramieniem przy okazji.
Bambus leżał we własnej krwi dalej drgając
 -Wyjmij z szafki apteczke szybko!- rozkazał Mike, rzuciłam sie w stronę szafki i wciągnełam z niej czerwone pudełko, wróciłam do Mike'a
-Dobra teraz wyjmij z niej fioletową fiolkę- wyjęłam fiolkę a wraz z nią strzykawkę, tak odruchowo
-Dobra przeleć zawartość do tej strzykawki, szybko!- trzymał Johnnego za ramiona przyciskając go do ziemi aż zbielały mu kostki, przelałam wszystko co do kropli i podałam mu strzykawkę
 -Wbij mu ją klatkę piersiową!- popatrzyłam na niego z przerażeniem a ręce zaczęły mi sie trząść
 -Zrób to!- zamknełam oczy i z całej siły wbiłam igłę w klatkę Jo, jego ciało wygięło się w pół i przestał oddychać
-Przyciśnij tłok!- wykonałam rozkaz i przycisnęłam tłok strzykawki, który powoli schodził w dół. W końcu poczułam opór, strzykawka była pusta a Jo opadł na ziemię, jego oddech powrócił a ja wyjęłam igłę z jego torsu
 -Dobra robota- Mike'a poklepał mnie po ramieniu
 -Teraz pomóż mi go przenieść na kanapę. Aha i za godzinę lądujemy- wzięłam Bambusa za ręce a Andrews za nogi i położyliśmy go na kanapie
 -Choć ze mną musimy pogadać- wyprostował sie i pokazał mi dłonią drzwi kabiny pilota.
Ściany pokrywały rożne sprzęty a blat pilota był pokryty rożnymi przyciskami. Zajełam miejsce drugiego pilota i Mike zaczął rozmowę
-Jak Johnny dostał napadu?
-Oglądał coś na komputerze.
-Co to było?
-Moje znamię.
-To nic nie tłumaczy.
-Jak to nic? Patrzył na znaczenie i dostał świra.
-Chodzi o samo twoje znamię. Ono nie ma prawa tak działać.
-To jak myślisz czemu miał atak?
-Ile masz znaków upadłych?
-Cztery...
-Teraz będziesz miała piąty.
-Co to oznacza?
-Że wkrótce przepowiednia się spełni a ty musisz dokonać wtedy wyboru.
-On jeszcze coś mówił...
-Co takiego?
-Księżniczko już czas. Już nie długo się spotkamy, już nie długo i potem kopnęłam go i już leżał.
-Przemawia przez niego jego druga natura. Ale plusem est to ze umie z tym walczyć i to bardzo dobrze.
-Druga natura czyli ta zjawa?
-Tak. Już chyba wiem czemu miał napad padaczki.
-Co to wywołało?
-Ogień. Jest magiem ognia po matce, jego serce zajażyło się ogniem a potem przeszło to do mózgu i tak to się stało. Wiem że to brzmi nie realnie i książki o medycynie uważają to za fikcje, ale tak to działa w Tirror Blood.
-Chyba już nic mnie nie zdziwi.
-Będę się bardzo cieszyć z tego powodu.
-No dzięki.
-Ależ proszę cię bardzo idź teraz obudzić śpiącą królewnę bo już lądujemy.- wyciągnął rękę przed siebie i pokazał mi ląd. Wyglądał tak jak go zapamietałam, zloty i oświetlony blaskiem słońca. Pobiegłam do Johnnego
-Jo Bambusie wstawaj lądujemy- poklepałam go po ramionach  i po twarzy, postanowiłam uderzać go wszędzie aż się nie obudzi
-Wiemy że jesteś piękna królewną ale rusz tą dupe- kiedy moje pięści dotarły do jego krocza, wzdrgnął się i złapał mnie za nadgarstki
-Zabiraj łapy albo oberwiesz- rzekł i rzucił moje ręce na bok a potem usiadł
 -Na przedżeźnianie się mendzie wzięło- schował twarz w dłoniach i spojrzał na mnie przez palce
 -Co się stało?- przejechał dłońmi po włosach
-Dostałeś drgawek a potem zasnołeś i tyle- spojrzał na mnie z skrzywym uśmieszkiem
 -Wiem kiedy klamiesz diablico, dobra siadamy i lądujemy opowiesaz mi wszystko wieczorem- uniosłam brew a on dodał
-Młoda i zboczona, spokojnie idziemy całą ekipą na kolacje- uśmiechnęłam się lekko i zajełam miejsce na fotelu obok okna a on na przeciwko mnie, zapielismy pasy i odrzutowiec juz zniżał lot.
 Nareszcie wylądowaliśmy. Mike szybko zaparkowal na miejscu dla prywatnych odrzutowców i wysiedliśmy z tej puszki. Wyszliśmy na świeże powietrze i na schodach czekała na nas Isabell
-No wreszcie jesteście- podeszła i uściskała mnie a potem Johnnego
-Witaj Isabell- głos Andrewsa zabrzmiał za nami
 -Cześć Michael- spojrzała na niego z wściekłością w oczach a on tylko do niej mrugnął. Wsiedliśmy do białego BMW które należało do Isabell, ja z Mike'em z tyłu ona i Jo z przodu. Szczerze mówiąc dziwnie się czułam kiedy Johnny nie siedział za kółkiem, zawsze on prowadził a teraz robi to osoba której w ogóle nie znam. Wyjechaliśmy z terenu lotniska i jechaliśmy ulicą prowadzącą centralnie do La Ramblas.
Jechaliśmy jakieś pół godziny które było torturą, siedzieliśmy w ciszy nawet radio nie grało bo Isabell nie lubi hiszpańskiego radia i ogólnie tego języka Po cholerę tu przyjechałaś skoro nie lubisz tego języka? nigdy nie zrozumiem blondynek, jedyne co poprawiało mi humor to to że mijaliśmy bilbordy z FC Barcelony i że zaraz rusze na plaże choć jest szósta wieczorem. Zajechaliśmy pod drzwi do apartamentowca. Weszliśmy po schodach na drugie piętro, okazało się że jest to mieszkanie Isabell które kupiła na współkę z Jo kilka lat temu. Mieszkanie było dwu piętrowe i wyglądało tak samo jak to Johnnego w Bostonie. Zostałam zaprowadzona do pokoju na górze, czyli do pokoju Is
 -Przebierz się zaraz idziemy na kolacje- powiedziała właścicielka i zostawiła mnie sam na sam ze swoją szafą Popełniłaś błąd zostawiając mnie tu, podeszłam do komody stojącej przy końcu łóżka. Pierwsza szuflada-Bluzki, druga-Spodenki, trzecia-Bielizna, czwarta-skarpetki i rajstopy, poddałam się i otworzyłam szafę wbudowaną w ścianę. Zawartość szafy obejmowała głównie sukienki i spódnice, wszystko do połowy uda i w kolorach tęczy, ale nic czernego NIC. Wróciłam do komody i wyjęłam z niej jeansowe jasne krótkie spodenki i białą zwiewną koszulkę z kuziczkami, na dnie szafy znalazłam czarne eleganckie sandałki, szybki makijaż i koniec. Opuściłam norę Isabell i poszłam do moich towarzyszy, wszyscy byli w salonie ubrani elegancko tak jak ja, John gwizdnął na mój widok i już byliśmy w drodze do restauracji.
 Jedliśmy w barze na plaży zamówiłam to samo co wszyscy czyli kalmarki, najlepsze na świecie. Siedzieliśmy sobie a chwile później dołączyli do nas bracia Mind wraz dziewczynami, Dakota wyrwała się z pod ramienia Ray'a i pobiegła w moją stroną a Kasandra za nią, zrobiłam to samo co one i sekundę później ściskałyśmy się na środku baru
-Boże myślałam że coś się wam stało- mówiłam jakby przez łzy
 -My też- odpowiedziały zgodnie. Prztulałyśmy się jeszcze trochę i poszłam do chłopaków
-O was to się wcale nie martwiłam- popatrzyli na mnie i wybuchłi śmiechem, przytulili i poszliśmy do stołu
-Mike stary gdzieś ty się podziewał?!- krzyknął Jack
-Tam gdzie wy szczeniaki- cała piątka usiadła do stołu i dokńczyliśmy jedzenie. Chłopaki pochłonęło wszystko w mgnieniu oka a potem zaczęła się moja ulubione część -picie. Alkohol polał się odrazu, chłopaki odpalili papierosy a Jordan z Jo jointy a mi pozostało tylko piwo. Poczekam aż dziewczyny troszkę popiją to dołącze do Jordana.
Minęło sporo czasu i wszyscy byliśmy lekko wcięci i Mike postanowił zacząć inny temat
 -To kiedy Blue dowie się dlaczego nic nie pamięta- szturchnął łokciem Bambusa -Ja nic nie wiem. Ty mi lepiej powiedz- potem do rozmowy dołączył się Chris
 -Jak to nic nie wiesz. Przecież sam kazałeś nam ją wytropić- atmosfera była trochę napięta a ciszę miedzy zdaniami przerwał dźwięk otwieranej puszki przez Dakote
 -No Jo powiedz Blue co wydarzyło się w jej jedenaste urodziny- nie odpowiedział nic tylko wziął kolejnego macha
-Dobra ja będę ten odważny- Ray wstał oparł ręce o blat i przemówił
-Jo wymazał ci pamięć a teraz ona wraca. Nie pamiętasz Tirror Blood, ale teraz se go przypominasz.- otworzyłam usta ze zdziwienia a potem dołączył Mark
 -I on obserwuje cię odkąd się urodziłaś a my jesteśmy twoimi opiekunami- miałam dosyć wytrzeźwiałam natychmiast i rzuciłam się przed siebie. Za sobą usłyszałam szuranie kszesła-Jo, odrazu przyśpieszyłam a on biegł za mną Kurwa po co ja piłam gdybym była w pełni trzeźwa nigdy by mnie nie dogonił. Szłam teraz szybkim marszem a on dobiegł do mnie i złapał mnie za ramię, chwyciłam jego dłoń i wykręciłam mu ją
-Kiedy zamierzałeś mi to powiedzieć!?- wbiłam w niego paznokcie
 -Miałem w samolocie ale sama widzialas co sie wydarzyło- wyrwał swoją dłoń z mojego uścisku
 -Powiedz co jeszcze ukrywasz przede mną!- ruszyłam przed siebie
 -Teraz już nic. Zaczekaj!- przyśpieszyłam
-Zostaw mnie w spokoju!- podbiegł do mnie
-Blue na plaży nie jesteś bezpieczna!- ruszyłam biegiem a on za mną. Boże czemu nie wzięłam ze sobą pistoletu
 -Bo co?! Księżyc mnie popaży?!- podeszłam do wody
-W tych wodach jest coś gorszego od upadłych!- pobiegłam na mostek zbudowany z kamieni, slyszalam kroki ale nie zwracałam na nie uwagi. Biegłam tak jak zawsze gdy nagle noga mi się wymsknęła i przewróciłam się na wystające z wody kamienie. Czyłam ból w boku, dotknęłam go poczułam wilgoć i kłujący kawałek kamienia. Moja ręka była czarna od krwi a woda dookoła mnie miała ten sam kolor. Spojrzałam ku górze niebo pokryły gwiazdy a księżyc oświetlał wszystko dookoła, po chwili zjawiła się nade mną twarz Jo
 -Blue nie ruszaj się- mówił to tak spokojnie że aż się rzygać chciało Nie tym razem skurwielu i zniknęłam wraz z falą która otoczyła kamienie.
   Nie liczyło się już nic oprócz mnie i świecącego nad wodą księżyca.