czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 13

Oto jest wyczekiwany rozdział 13. Niestety mam zła wiadomość: Rozdział 14 i 15 pojawi się dopiero we wrześniu. Jade na obóz wiec nie będę mogła pisac. Dobra zapraszam do czytania.
                                                                                                                  ~Bluel Namess
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Unosiłam się w toni wodnej pozwalając by woda nosiła mnie gdzie chce. Moje ciało było bezwładne. Otworzyłam oczy i ujrzałam świecący nad wodą księżyc. Dookoła było ciemno a z rany nadal wydobywała się krew. Nie wiem czy oddychałam i nie wiem dlaczego dalej żyje.          
    Adrenalina uchodziła z mojego ciała a księżyc coraz bardziej się oddalał. Moje bezwładnie ciało powoli opadało na dno a ja czekałam tylko aż ogarnie mnie wieczna ciemność. Nagle coś musnęło moją kostkę, wzdrgnęłam się i wypuściłam powietrze z płuc które w kontakcie z wodą zmieniło się w bąbelki. Ustawilam ciało do pionu i wypłynęłam na powierzchnię. Gdy tylko moja głowa znalazła się nad wodą wzięłam głęboki wdech. Byłam kilka metrów od miejsca w którym się zanurzyłam. Spojrzałam na horyzont słońce -dopiero wschodziło, spojrzałam na kamienny mostek- Jo który klękał i patrzył się w tafle wody. Znów coś musnęło moją nogę i bez chwili zastanowienia ruszyłam kraulem do brzegu. Coś mnie goniło (przynajmniej miałam takie wrażenie) ogladalam się za siebie ale to nic nie dawało, woda ciągle chlapała mi w twarz rozkazując przy tym obraz przed moimi oczami. W końcu znalazłam się przy kamiennym mostku i wyszłam z wody na pierwszy lepszy kamień. Mokre ubranie kleiło się do mojego ciała a w butach mi chlupało, i tak oto drogie dzieci zostaje się miss mokrego podkoszulka. Wycisnęłam wodę z włosów i bluzki, spróbowałam wstać ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Podniosłam głowę do góry by zobaczyć czy Johnny dalej tam jest i owszem był. Jego oczy były całe białe i wzrok miał nieobecny, pomachałam mu ręką przed twarzą a on ani drgnął. Mój wzrok pokierował się spoworotem ku morzu, coś do nas płynęło, oparłam dłonie na kamieniu za mną i przywarłam do niego całym ciałem. Spieniona woda zbliżała się coraz szybciej, spojrzałam do góry, Johnny już wstał ułożony bokiem do wody. Bambus popatrzył chwilę na to spienione gówno i już po sekundzie miał w ręku włócznie, którą rzucił przed siebie. Z wody wynurzyła się syrena (uwierzcie mi piękna to ona nie była) miała szpony wyciągnięte ku mnie, była już metr ode mnie gdy włócznia przebiła ją na wylot i rozbłysnęła się na milion kawałków szkła. Zakryłam twarz dłońmi a kawałki szkła powbijały się w moje ciało. Czułam się jakby ktoś mnie dał na rozstrzelanie, poczułam szarpnięcie za rękawy i poszybowałam w górę. W myślach teraz nuciłam słowa I can be butterfly, I can touch the sky...wyciągnęłam ręce ku niebu ale nie nadługo, nim sie obejrzałam moja głowa była już przyciśnięta do klaty Jo wraz z resztą ciała
-Nigdy więcej tak nie rób- usłyszałam nie przygniecionym uchem, teraz to kurwa zebrało mu się na czułości?! Wyrywałam się z jego objęć
 -Puść mnie skurwielu- odepchnełam go od siebie
-Dzięki mnie żyjesz...- przerwałam mu ruchem ręki
 -Zostaw w końcu tą gadkę o ratowaniu życia!- odsunął się o krok
 -Ja mam przestać!? To ty zachowałaś się jak dziecko uciekając!- zrobiłam obrót wkurzona na maksa
-Jakbyś nie zauważył jestem dzieckiem! To ty kurwa masz ponad trzysta lat!- widziałam zdziwienie wraz z rezygnacją w jego oczach
-Dobra wracajmy. Isabell się niepokoi- każdym słowem coraz bardziej mnie nakrecał
-Isabell?! Isabell?! Kurwa ta dziwka wpieprza ludzi żywcem a ty chcesz żebym u niej mieszkała?!- nie mam zielonego pojęcia skąd wzięłam ten pomysł, po minie Johnnego wnioskowałam że to prawda ale murzynek dalej się stawiał
-Rusz tą dupe albo sam cię tam zaprowadze.
-Spierdalaj, nie wracam tam.
-Idziesz ze mną diablico i bez dyskusji.
-Pierdol się. Idę do baru nie wiem kiedy wrócę. Mamo.
-Powiedz mi proszę. Jak to jest być całym we krwi i iść do baru.
-Że co ty pierdo...- przypomniałam sobie moment wybuchu syreny i lecących na mnie odłamkach szkła. Spojrzałam po sobie, moje nogi i ręce były całe we krwi a kawałki szkła wystawały z mojego ciała. Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam do przodu, nogi uginały się pode mną a kawałki szkła wbijały się coraz głębiej
 -Stój. Pomoge ci.- głos Johnnego był coraz bliżej
 -Nie potrzebuje twojej pomocy- kulałam dalej gdy poczułam szarpnięcie za koszulkę
-Dzięki mnie bedziemy szybciej.
-Już wole się wykrwawić niż wracać z tobą.
-Wyglądasz jak zgawłcona dziwka i nie watpie w to żektoś będzie chciał skorzystać.
-W końcu jakaś miła wiadomość tego dnia.
-Tym ktosiem może być każdy. Nawet ja.- podszedł do mnie i klepnął mnie w tyłek, chwyciłam go za nadgarstek i sama zawyłam z bólu
-Zabieraj łapy albo mój but znajdzie się w twojej skroni- popatrzył w dół na moje sandałki na szpilce
-Raczej wątpie- mówiąc to przygwoździł mnie do siebie i już po chwili byliśmy znów w mieszkaniu Isabell
-Trzeba było odrazu mówić że chcesz się teleportować, wtedy nasza rozmowa przebiegłaby inaczej- poprowadził mnie do salonu dalej przytrzymując  ramieniem. Usadowił mnie na kanapie i poszedł do kuchni. Isa chyba się nie obrazi jeśli zakrwawie jej kanapę i tak jest obita czarną skórą to nie zauważy, Jo wrócił z apteczką pod pachą i miską z wodą w ręce
-Powtórka z samolotu?- zapytałam gdy klękał
-Tym razem to nie będzie aż tak przyjemne- ta odpowiedź mnie dobiła, jak wycieranie krwi z nóg może być przyjemne, on na serio jest zjebany. Patrzyłam uważnie na jego ruchy, wlał wodę utlenioną do miski z wodą i zanurzył w niej ścirekę a potem zaczął delikatnie wycierać krew
 -Po cholerę wlałeś wodę utlenioną do miski?- spojrzał na mnie i wrócił do wycierania
-Ponieważ wolałbym nie dostać z obcasa gdyby cię zapiekło- i tu miał racje, chociaż należało by się mu
 -To powiedz od kiedy mnie obserwujesz i skąd ty kurwa masz tak młody wygląd?
-Obserwuje cię odkąd przyszłaś na świat, a mój młody wygląd to przekleństwo.
-Mam rozumieć że widziałeś wszystko co robiłam i że chcesz się zestarzeć?
-Pamiętasz może jak miałaś pięć lat i bawiłaś się na placu zabaw?
-No tak to było wtedy jak prawie złamałam kręgosłup na huśtawce?
-Tak, a potem znalazłaś się w szpitalu. Jak myślisz kto cię tam zawiózł i uratował? Ja. A jak spadłaś ze stołu w podstawówce, to ja cię wtedy złapałem. Widzisz bezemnie żyć nie możesz.
-Dałabym radę. Czyli mam rozumieć że jak wpadłam to ty mi zrobiles skrobanke?
-Akurat to nie byłem ja. Pojawialem się tylko kiedy szłaś gdzieś sama i to za prośbą twoich rodziców.
-Chwila. To oni cie na mnie nasyłali?
-Jestem tylko twoim opiekunem i póki ty żyjesz to ja też muszę.- odłożył zakrwawioną ścierkę, ubrał rękawiczki i zaczął wyjmować szkła.
-Czyli to jest ta nie przyjemna cześć?
-Nie, to wycieranie krwi było tym nie przyjemnym.- wyjmował odłamki szybko lecz z każdemu wyjęciu towarzyszyło nakrapiane wodą utlenioną. Kurwa jak to boli... Johnny ma szczęście że przytrzymał mi nogi. Muszę wyciągnąć z niego więcej informacji...tylko jak? -Miałeś mi opowiedzieć o swojej nieśmiertelności. Jak ona niby działa?
-Zwyczajnie żyje i żyje mimo tego że tyle razy prawie umarłem.
-No ale kurwa jakim cudem żyjesz?
-Mam cię bronić proste.
-Na twoim miejscu sama popełniłabym samobójstwo.
-Próbowałem, ale za każdym razem ta klątwa mnie ratowała.
-Czemu nazywasz to klątwą. Każdy chce żyć wiecznie.
-Żyć wiecznie i patrzeć jak każdy kogo kochasz umiera, bardzo miłe uczucie. Wiesz?
-Śmierć jest naturalna i tyle.
-Twoi rodzice zostali zamordowani a ty nic sobie z tego nie robisz. Tutaj raczej coś nie gra.
-Już ci mówiłam że rodzice byli dla mnie tylko kimś w rodzaju bankiera dającego pieniądze.
-Wilkołactwo to też klątwa, ale z nią się lepiej żyje. Przynajmniej można je zabić.
-Dobra skończyłeś z tymi bandażami?
-Tak i mam złą wiadomość... Co najmniej tydzień nie będziesz mogła chodzić w minówkach i szortach.
-Rozumiem że zostaje na tydzień zakonnicą?
-Seksownie można wyglądać tez w długich rzeczach.
-Tak ale będę się pocić jak dziwka w kościele.
-To już nie mój problem- po tych słowach wstał, otrzepał kolana, zabrał zakrwawione rzeczy i poszedł do kuchni. Spojrzałam na pokryte bandażem nogi i wyobraziłam sobie siebie chodzącą jak mumia. Mój wzrok podążył za Johnnym, nie wiem czemu ale uwielbiam jak facet ma umięśnione plecy, tym bardziej że wiedziałam ile ran bambus na nich ma. Jo szybko wrócił i zabrał sie za moje ręce
-Mogłam spieprzyć a nie się zakrywać.
-I tak dobrze że w ogóle pomyslalas żeby się zakryć -uderzyłam go pięścią w ramię.
-Spokojnie staram się być miły.
-Nie pierdol tylko bandażuj.- wyciągnął sprzęt do zszywania.
-Oboje wiemy że chcesz mnie o coś spytac.
-No tak: Kiedy w końcu skonczysz mnie bandażować?- przecież nie dałabym mu satysfakcji że ma racje.
-Pfff... Chwila i nie idziesz do klubu kiedy skończe.
-Taaaaak baaardzo sie o mnie troszczysz, co?
-Nie o ciebie tylko o ludzi którzy by musieli na ciebie patrzeć.- w tym momencie skończył opatrywać moje rany a ja zaczełam go bić po przyjacielsku, na szczęście był tak mądry i wiedział o co mi chodzi, i tak oto dwa debile siedziały na kanapie i biły się ''po męsku''. Powiem szczerze, polubiłam go mimo tego że nic mi nie powiedział o tej całej obserwacji, ale jak on się o tym dowie to po mnie, więc trzeba udawać fochniętą sukę. To pokoju weszła Isabell z miną jakby zobaczyła ducha, ubranie miała zakrwawione a włosy roztrzepane. Patrzyła się tępo na nas póki Jo się nie odezwał
-I jak smakowała kolacja?- podskoczyła jakby wyrwana z transu.
-Tak, tylko trochę surowa ale może być- ruszyła do nas chwiejnym krokiem.
-Blue, woda w morzu ciepła?- zapytała patrząc na mnie jak na śniadanie.
-Bardzo, a ty kochana gdzieś się włóczyła?- dotarła do fotela i posadziła na nim swoje dupsko
-Nie znasz barów w Barcy więc nie wiesz.- spiorunowałam ją spojrzeniem a ona puściła do mnie oczko
-Dobra dziewczyny spokojnie. Blue idź spać, ja jeszcze pogadam z Is- podczas kiedy Johnny prawił to kazanie ja z Isabell mierzyłyśmy się wzrokiem. Coś mi w niej nie pasowało, i jeszcze ta reakcja Jo na moje słowa ''Ona wpieprza ludzi żywcem...", plus jej krew na ubraniach... Rozmyślając nad osobą Isabell poszłam do pokoju, zamknęłam się w pokoju i padłam na łóżko.
    Może ona jest wampirem lub czymś jeszcze gorszym i zasnęłam.
                                             
                                                               Johnny
   Siedziałem na przeciwko stojącej Isabell i czekałem aż się wytłumaczy lecz ona tylko się uśmiechała. Czułem od niej zapach męskich perfum i czegoś zgniłego.
    Jej włosy były w nieładzie a ubrania miała zakrwawione, wiedziała że chce ją wypytać i podjęła temat.
-Przestań się na mnie tak gapić! Ja też muszę jeść!- wzrok pt:"Czekam na tłumaczenie" zawsze na nią działa.
-Nie musisz się odrazu drzeć- usiadła na ziemi i łzy zaczęły napływać jej do oczu.
-Nienawidzę tego kim jestem...- podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem. Całe jej ciało drgało pod wpływem emocji jakie z niej teraz uchodziły. Przybliżyłem ją do siebie i czekałem aż zacznie mówić, znam ją za dobrze by pierwszy zacząć temat.
-Chcę się tego pozbyć... Po prostu muszę- wypowiedziała przez łzy.
-Próbuje ci pomóc, ale to niestety musi potrwać.- zacząłem zdejmować z niej poplamione krwią ubrania, bo ten zapach drażnił mnie w nozdrza.
-To kopnij te gówniare w dupe i niech przestanie strzelać fochy- kiedy to mówiła właśnie zdejmowałem jej spódnice.
-Myślisz że na to nie wpadłem? Trudno się z nią dogadać- popatrzyła na mnie z wyrzutem.
-A może ty wcale nie chcesz się spieszyć, co? Może chcesz ją tylko przelecieć tą dziwke i masz w dupie co się z nami stanie?!
-Nie mów o niej tak!- nie mogłem już tego słuchać, ona oszalała, je druga natura pchała się na zewnątrz. Nim zrobiłem ruch w jej kierunku ona już była na mnie i przygwoździła mnie do podłogi
-Co? Myślisz że nie wiem że ona ci się podoba?- przejechała pazurami po moim ramieniu.
-Skończmy to i oddajmy ją szatanowi. On dobrze się nią zajmie.- zebrałem energie w dłoniach i czekałem aż zbliży się do którejś z nich.
-Oooo magi się Jonusiowi zachciało. Pamiętaj te twoje białe gały zawsze cię zdradzą.- miała szaleństwo w oczach a jej szpony coraz bardziej wbijały się w moje ramiona.
-Isabell obudź się!- krzyknąłem, chociaż wiedziałem że to gówno da. Pod wpływem dźwięków dochodzących z góry oddech Isabell zwolnił, szpony przestały wbijać się we mnie i powolnym tępem schodziła ze mnie.
-Ja, ja, ja już nie wiem co się ze mną dzieje.- chciałem ją objąć ale ona tylko odsunęła się ode mnie.
-Johnny ja przepraszam, ale odkąd ta suka tu jest to coraz częściej muszę się pożywiać- objęła rękoma kolana i schowała głowę pozwalając by szloch władał jej ciałem.
-Isabell jeszcze trochę i to minie. Ona potrzebuje czasu...
-Ona potrzebuje czasu? Ona? Raczej ty.
-Dlaczego niby ja do cholery?
-Spójrz na siebie. Zmieniłeś się odkąd ją poznałeś.
-Ale to nie tłumaczy dlaczego ja potrzebuje czasu.
-Dobrze wiesz na czym polega wtopienie. Boisz się ją stracić, wiesz że do niej należy wybór i ty musisz jej pomóc dotrzeć do zamku w Tirror Blood. Jo spójrz na siebie ty się w niej zauroczyłeś.- rozpłakała się jeszcze bardziej, przysunąłem ją do siebie tak by jej głowa opierała się na mojej brodzie, ucałowałem ją w czubek głowy i okrężnymi ruchami masowałem jej mokre od potu gołe barki. Pierwszy raz widziałem ją tak zrozpaczoną. Nie kontrolowanie moja dłoń powędrowała na jej szyje a kciuk muskał jej policzek, nie wiem dlaczego to zrobiłem, nie kontrolowałem tego, całe szczęście ona tylko mocniej wtuliła się we mnie, tak że jej głowa znajdowała się na mojej piersi i zasnęła.
    Okryłem ją moją bluzą i oparłem głowę o jej głowę i zamknąłem oczy. Ciemność przed oczami uspokoiła mnie, teraz liczyły się tylko moje myśli. Zostało nam naprawdę mało czasu, widać to było po zachowaniu Isabell jutro koniecznie muszą zabrać Blue do Sagrada Familia, by dowiedziała się prawdy.

  Biegłem przed siebie by dogonić coś czego nie mogłem widzieć, ale wciąż biegłem. Mój mózg nakazywał by nogi stanęły lecz one nie słuchały. 
   Serce obijało mi się o żebra a jego bicie odbijało mi się echem w uszach. Otaczające mnie drzewa były coraz niżej tak że ich gałęzie obijały się o moją twarz. Coś co goniłem przystaneło na chwile ale się nie odwróciło -Haha no chodź Jo- osłodzony głos należący do Blue dotarł do mych uszu, postać była cała biała, włosy, sukienka, skóra wszystko śnieżno białe. Biegłem dalej mimo już najniższego poziomu drzew, poczułem metaliczny posmak krwi w ustach. Nagle wyskoczyłem ku górze zasłaniając twarz, leciałem ponad czarnym lasem i po sekundzie wylądowałem uklęknięty na polanie, której środkiem było ogromne drzewo. Nie mogłem się ruszyć, mięśnie miałem z waty a pot lał się ze mnie litrami. Na jednej z gałęzi zawieszona była huśtawka na której bujała się się śnieżno biała postać -Haha no chodź Jo- osłodzony głos Blue znów przeszył moje ciało -No chodź głuptasku- to napewno nie była ona, chyba że mówiła by to dla jaj to może. Każdy nawet najmniejszy mój ruch kończył się twarzą w ziemi. Śnieżka podeszła do mnie i pogłaskała mnie po plecach nucąc przy tym kojącą melodie. Czułem że powieki są coraz cięższe i już po chwili miałem ciemność przed oczami, melodia którą nuciła postać ciągle słyszałem w tle. Gdy jej ręka przestała gładzić moje plecy poczułem nad sobą ruch powietrza który nie wróżył nic dobrego, nie mogłem otworzyć oczu, ciało mnie nie słuchało i wtedy moje plecy przeszył ból. 
   Postać pożegnała mnie słowami "Haha no chodź Jo"
Obudziłem się cały mokry, w końcu mogłem tworzyć oczy i zobaczyć czy sen nie był prawdą. Przede mną siedziała Blue, wpatrywała się we mnie z ciekawością. Jej wzrok zbadał całe moje ciało, po chwili wybuchła śmiechem lecz się uspokoiła. Jedyne co pamiętam to to że zasnąłem z Isabell w ramionach, nie było jej teraz obok mnie ale jej ciuchy tak. Dobra teraz trzeba zapytać diablice czy ją widziała, o bogowie dajcie mi do niej cierpliwość.
-Gdzie Isabell?
-Ostatni raz widziałam ją jak ci obciągała, chciałam jej pomóc ale akurat kończyła.
-Bardzo śmieszne. To gdzie ona jest?
-A chuj wie, kiedy tu zeszlam jej nie było.
-Dobra która godzina?
-Jakaś czternasta, a co?- wstałem na równe nogi.
-Dlaczego mnie nie obudziłaś?
-Sama wstałam nie dawno więc czego ty chcesz?
-Dobra młoda idź się ubrać i zaraz wychodzimy.
-Teraz to młoda... Dobra ale zrób coś z tą erekcją bo nie będę sie za ciebie wstydzić.- spojrzałem w dół, mówiła prawdę stanął mi, ale kurwa jakim prawem?!
-Widzisz podniecasz mnie.- wykonała udawany odruch wymiotny i wstała z kanapy.
-Zlituj się. Po za tym widzę że fajnie się wczoraj bawiliście- jej oczy powędrowały ku podłodze pokazując mi dokładnie o co jej chodzi. Pod naszymi nogami leżały ubrania Isabell, jej zakrwawiona bluzka i spódnica, i bielizna. Chwila... Bielizna?! Nie przypominam sobie bym ją z niej zdejmował. Najgorsze że ja stałem w samych gaciach. Kurwa... Co tu się dzieje?!
-Idź się ogarnąć. Będę n ciebie czekać w aucie.- głos Blue wyrwał mnie z mojego toku myślowego.
Nie odpowiedziałem jej, więc tylko wzruszyła ramionami i odeszła ku schodom. Odprowadziłem ją wzrokiem, jej włosy były w porannym nie ładzie, piżama składająca się z długich spodni i bluzki na ramiączkach była pognieciona. Poszedłem do toalety i spojrzałem w lustro, twarz miałem podrapaną przez paznokcie Is a na ramionach miałem nowe blizny. Ogarnąłem wszystko co miałem do ogarnięcia włącznie z moim penisem. Ubrałem się na czarno i poszłedłem w prosto do Jeepa.
Gdy zszedłem na parking zauważyłem opierającą się o maskę samochodu. Była ubrana w czarne rurki, ciemno fioletową bluzkę, na ramionach miała czarną skórzaną kurtkę a na stopach czarne trampki. Włosy miała spięte w wysoki koński ogon a grzywke ułożoną na bok. Patrzyła się w słońce, a dzięki szmaragdowemu koloru soczewek i brązowemu koloru włosów wyglądała jak z anioł. Odwróciła wzrok od światła i spojrzała na mnie
-Dłużej się nie dało?- zapytała zakładając okulary przeciw słoneczne.
-Wiesz tym razem to ja muszę być ten piękny.- otworzyła drzwi od strony pasażera.
-Dobra chodź jedziemy na podryw.- wsiadła na Jeep'a, odpaliła silnik i zatrąbiła bym już wsiadał. Otwierałem drzwi od kierowcy kiedy ktoś krzyknął
 -Ej zaczekajcie na mnie!- po głosie poznałem że był to Mike. Machnąłem do niego ręką by wsiadał, bo czarownica już zaczęła się bawić klaksonem.
                                                           Blue
    Czekałam w aucie aż łaskawie chłopaki przestali okazywać sobie miłość. Kiedy Mike spojrzał na mnie nie był zadowolony, wiedziałam że on lubi siedzieć z przodu ale olałam to i pokazałam mu tylko język.
      Chłopaki wsiedli do Jeep'a i odrazy wystartowaliśmy. Przez pierwsze kilka minut jazdy zastanawialam się dlaczego nie mogliśmy jechać metrem, byłoby szybciej i taniej. Mike siedział fochniety na cały świat a Jo przeczesywał stacje radiowe w poszukiwaniu angielskich piosenek, złapał się za brzuch mówiąc
-Muszę coś zjeść- zajechaliśmy na pobocze.
-Jo stary co jest?- wyrwał się Andrews.
-Jestem głodny nie jadłem od dawna.- wysiadł z samochodu. Po drodze chwycił jakiegoś menela zza fraki i zaciągnął w ciemną uliczkę.
-Mike co on robi?- nie reagował
-Mike!!- uderzyłam go w głowę.
-Idzie jeść.- znów patrzył na uliczkę w której zniknął Johnny.
-Że kurwa co? On go zabije Mike zrób coś!
-Nie mogę nic zrobić. On musi jeść.
-Idę tam.- już otwierałam drzwi kiedy on przytrzymał mnie za włosy.
-Nigdzie nie idziesz. On musi zjeść albo tego bezdomnego albo nas.
-Ale tam ten tęsknił za rodziną, jego dusza była rozdarta, Mike może da się go jeszcze uratować.- spojrzał na mnie przerażony.
-Czekaj co ty powiedziałaś?- wyrywałam włosy z jego pięści.
-On kocha swoją żone, ale ona go wywalila z domu, no puszczaj mnie.- puścił moje włosy i wysiadł z auta
-Zaczekaj tu- pobiegł w stronę uliczki a ja szarpałam za klamkę. Mik podczas biegu odwrócił się i krzyknął coś przez ramię lecz grubość szyb nie pozwoliła bym to usłyszała. Nie mogłam otworzyć drzwi z żadnej strony, byłam w potrzasku. Okna były kuloodporne i nie otwierały się, spojrzałam na stacyjke kluczyków nie było.
Patrzyłam się w uliczkę szukając chłopaków, nie mogłam ich zobaczyć weszli za głęboko, waliłam pięściami o szybę- żaden z przechodniów nie reagował, wszyscy mijali mnie obojętnie. Temperatura w aucie rosła, popatrzyłam na termometr 40°C. Gdzie oni są, błagam wróćcie już, pot spływał po mnie i kapał mi z brody.
Brakowało mi powietrza, nagle przeszłam przez czakramy i powiedziałam "Johnny proszę pomóż mi".
    Poczułam mrowienie w dłoniach i wyszlam ostatnie tchnienie.
       
                                                         Johnny
   Burczało mi w brzuchu odkąd wstałem. Jako zjawa nie mogę się żywić ludzkim jedzeniem, jestem zjawa to inaczej zmora a zmora żywi się krwią i duszą.
    Wysiadłem z auta w czasie drogi widząc bezdomnego pod sklepem. Bezdomny grzecznie poszedł za mną pod pretekstem zakwaterowania w moim apartamencie. Musiałem pomóc mu wstać, po mojemu wziąłem go za fraki i zawlokłem w uliczkę nie opodal sklepu pod którym leżał bezdomny. Głód wziął nade mną górę i nie wzracałem uwagi na przechodniów, którzy gapili sie na mnie jak na mordercę którym zresztą byłem. Menel się nie opierał więc w miarę szybko znaleźliśmy się w wybranym przeze mnie miejscu. Rzuciłem ofiarą o ziemię i przybrałem swoją naturalną postać, zniżyłem się ku pożywieniu i już miałem zacisnąć szczęki na jego tetnicy gdy usłyszałem za sobą krzyk. Przytrzymałem ofiarę i odwróciłem się w stronę z której dobiegał krzyk-Mike. Wzruszyłem ramionami i znów pochyliłem się by się posilić
-Nie rób tego!- znów ostrzeżenie i wkurzony wrzasnąłem na niego
-Bo co?!- zabrzmiało to groźniej niż myślałem.
-On ma rozdartą duszę- otępiałem
-Że co kurwa?!- wstałem i kopnąłem bezdomnego.
-Blue to wyczuła. Wiesz jakie są konsekwencje spożycia rozdartej duszy- nienawidze kiedy to wyciąga.
-Wiem, ale ja nie chce wam zrobić krzywdy- podszedł do mnie powolnym krokiem.
-Spokojnie wiem jak możesz sie pożywić tylko daj mi swój nóż.-zrobiłem jak chciał, cudem się na niego nie rzuciłem. Wróciłem do ludzkiej postaci, wyjąłem nóż zza paska i usłyszałem głos w swojej głowie. Głos był stłumiony przez głód, ale w otoczeniu coś mi nie grało.
-Mike gdzie jest Blue?
-Kazałem zostać jej zostać w aucie.
-Że co do kurwy jasnej?!- i wtedy głos który słyszałem stał się wyraźny "Johnny proszę pomóż mi".
-Mike idioto coś ty zrobił?!- zabrałem od niego sztylet i pobiegłem w stronę auta. Gnałem ile sił w nogach taranując przy tym kilku ludzi. Szukałem wzrokiem auta i je znalazłem, wyostrzyłem wzrok i zobaczyłem czubek głowy Blue. Moje nogi biły o ziemie coraz szybciej i szybciej aż znalazłem się przy drzwiach pasażera. Dzięki technologi nie musiałem wyjmować kluczyków, otworzyłem drzwi z taką siłą że mogłem je wyrwać z zawiasów. Bezwładne ciało dziewczyny wysunęło się na zewnątrz wisząc na pasach bezpieczeństwa. Odpiąłem ją i położyłem na ziemi, całe szczęście oddychała. Sięgnąłem pod fotel i wyjąłem z pod niego butelkę chłodnej wody, zacząłem delikatnie oblewać każdy skrawek jej ciała.
Nie ruszała się, ale jej oddech przyśpieszył, poklepałem ją chłodną dłonią po twarzy
-No dalej Blue obudź się, proszę. Twoja matka inaczej mnie zabije... Obudź się- pochyliłem się nad jej twarzą zobaczyć jak zareaguje i efekt był taki jak się spodziewałem.
-Odsuń się jeśli dalej chcesz mieć prosty nos- diablica wróciła do życia. Kiedy spóbowała wstać złapałem ją za ramiona
-Musisz jeszcze troche poleżeć- przycisnąłem ją do ziemi
-Ja dam rade tylko dajcie mi się czegoś napić.- podałem jej wodę. Wypiła wszystko duszkiem i oddała mi pustą butelkę
-Co się właściwie stało?
-Ty wyszedłeś, ja wyczułam rozczepioną duszę tego menela którego złapałeś, Mike wybiegł za tobą a mnie tu zostawił. Przegrzałam się i tyle. Masz jeszcze trochę wody?- patrzyła na mnie wzrokiem kota ze Shreka
-Tak taa jest po fotelem- sięgnąłem po butle i podałem czarownicy
-Gdzie Mike?- zapytała pomiędzy łykami
-Zdobywa dla mnie jedzenie. Zaraz wróci- pomogłem jej przejść  do pozycji siedzącej i objąłem
-Co ty robisz do cholery?
-Zjawy nawet w ludzkiej postaci są zimne. - widziałem ulgę w jej oczach kiedy dotknęła głową mojego torsu
-Widzisz w końcu się na coś przydałeś.- zaśmiała się i pomogłem jej wstać. Trzymała się mnie i siedzenia, po chwili zjawił się Mike z butelką pełną krwi dla mnie. Nie mogłem puścić mu płazem tego co zrobił.
-Mike idioto czy ty wiesz co zrobiles?!
-Zostawiłem ją w aucie na parę minut nic strasznego.
-Nic strasznego? Nic strasznego?! Człowieku ona mogła zginąć!
-Wiesz dobrze że ją jest trudno zabić- uderzyłem go pięścią w twarz.
-Ona jest człowiekiem, mogła dostać udaru!
-Przeciez sama chciała umrzeć, nie pamiętasz?
-Ogarnij się człowieku. Ona jest ważna dla nas wszystkich, a tak łatwo mówisz o jej śmierci?!- popchnąłem go.
-Dobra przepraszam zadowolony?!- popchnął mnie i wsiadł do Jeep'a.
-Blue przesiąć się do tyłu tam możesz się położyć, a Andrews pojedzie ze mną sprzodu.- wszyscy wsiedliśmy do Jeep'a i pojechaliśmy do Sagrada Familia.

                                                           Blue
     Nie wiedziałam że dożyje momentu w którym Johnny pobije Andrewsa, a jednak dożyłam do tej chwili. Leżałam teraz na tylnych siedzeniach i wpatrywałam się sufit.
      Johnny i Mike rozmawiali o tym jak dostać się do środka sagrady, a ja byłam przerażona myślą że zaraz poznam przepowiednie w której zapisane jest moje przeznaczenie.
Podjechaliśmy już pod świątynię, lecz zadne z nas nie wysiadało.
-Ej co jest?- zapytałam.
-Czekamy aż zrobi się ciemno- odpowiedział Jo.
-Czyli kisimy się w tej puszce aż słońce łaskawie zajdzie?
-Posiedzimy tu jakieś pół godziny, bo zamykają o 18.- wtrącił Mike.
-Dobra to jak zamierzacie się tam dostać?- zapytałam, w końcu gadali o tym całą drogę.
-Starym metrem.- zatkało mnie.
-Ale to metro o którym mówicie jest nawiedzone- po patrzyli na mnie jak na idiotke.
-Oczywiscie że jest o ty zo myslałaś? Sami nie dotrzemy na powierzchnię.
-Nie łatwiej użyć teleportacji?
-Mroczne moce nie działają na poświęconych ziemiach.- wtrącił Mike.
-Przeklęte chrześcijaństwo.
-Nie chrześcijaństwo, ale pakt zawarty między ziemią a niebem.
-I tak przeklęte.
-Dobra nie narzekaj. Pokaż rany na nogach.- rozkazał Johnny.
-Jakie rany?- zapytał zdziwiony Andrews.
-Syrena. Długa historia. Nie pytaj. Blue pokazuj.- bambus odpowiedział krótko i na temat, a ja podwinęłam nogawki. Po ranach nie było śladu na nogach jak i na rekach.
-No Bambusie spisałeś się- pochwaliłam go a on sie tylko uśmiechnął. Wyjrzałam zza okno, słońce już powoli zachodziło za wierzami Sagrada Familia a ostatni pracownicy opuszczali teren świątyni.
Ostatni z terenu usunął się stary ochroniarz o złotej cerze.
Wysiedlismy z auta i szliśmy w stronę metra, które o tej porze było opustoszałe. Zeszliśmy po schodach w dół i zatrzymaliśmy się przy ścianie na przeciwko schodów. Mike upewnił się czy nikt nas nie widzi i zmienił się w swą wilczą postać, Johnny i ja zostaliśmy sobą. Bambus wziął moją dłoń i przyłożył do ściany a potem zrobił to samo. Kiwnęłam głową na znak że jestem gotowa i skupiłam energię. Nasz dłonie rozbłysły jasnym światłem i po chwili otworzyło się przed nami wielkie przejscie z ktorego było widać stary zapomniany peron. Andrews ubezpieczał tyły a Jo prowadził. W powietrzu unosił się zapach kurzu i sapelnizny, cisza panowała w całym pomieszczeniu tylko od czasy do czasu przerywało ją bicie naszych serc. Kątem oka dojrzalam ruch miedzy kupami gruzu, podskoczyłam przerażona i złapałam Jo za rękę, widziałam jak unosi brew -Nie pytaj- ostrzegłam go. Szmer przybrał na sile lecz teraz towarzyszyły mu kroki, Bambus zatrzymał się gwałtownie, wyjrzałam ponad jego ramię przed nami stały dwa małe cienie. Były to cienie dzieci o których slyszalam legendy. Johnny puścił moją dłoń, wyprostował się i przemówił do cieni
- Nos llevan al templo.- cienie wymieniły spojrzenia i odpowiedziały.
- Ven con nosotros- dzieci poszły przed siebie a my podążalismy za nimi. Po drodze mineliśmy stary peron zasypany gruzem, na ścianach były pajęczyny i gdzie nie gdzie woda kapała z sufitu.
Doszliśmy do końca peronu, podziękowaliśmy cienią po które przyjechał pociąg  widmo i zniknęły w niby tunelu. Patrzyłam jak pociąg widmo odjeżdża i zaraz John zawołał mnie by otworzyć przejście. Przejście otworzyliśmy tak samo jak poprzednio, tym razem szliśmy ku górze po kamiennym schodach. W końcu dotarliśmy na góre i naszym oczom ukazał się ogromny staryn ołtarz. Byliśmy w dolnej części gdzie znajdował się grób Gaudí' ego. Jo nie mógł wejść do środka, tak jakby pole siłowe oddzielało go od kościoła. Mike wrócił do ludzkiej postaci, zaniepokojona zaczełam pytać
-Johnny co się dzieje?- podniósł wzrok.
-Zjawy nie mogą wchodzić na poświęconą ziemię. Pierdolony pakt.- wskazał dłonią wejście do środka, dając mi przy tym do zrozumienia że mam iść sama z Mike'em. Andrews złapał mnie za ramię i poszedł przodem. Wnętrze kaplicy było w odcieniach bieli, mahoniowe ławki ustawione były ku grobowi Gaudí'ego. Wraz z Mike'em podeszliśmy do marmurowej płyty przykrywającej ciało architekta. Klękneliśmy i pochyliliśmy głowy by okazać szacunek. Uniosłam głowę i popatrzyłam na płytę, na jej powierzchni pojawiły się odciski dłoni, położyłam na nich swoje i jasne światło oślepiło mnie. Mike przewrócił się wywracając przy tym mnie.
Parę sekund później podnieśliśmy się i przed naszymi oczami pojawiła się kobieta w czarnej szacie i o czarnych włosach. Oczy kobiety odnalazły nas i przemówiła.
-Michaelu ona miała być w swej wilczej postaci.- Mike zrobił krok ku niej.
-Niestety Bluel nie potrafi zmieniać postaci.- spojrzała na mnie.
-Rozumiem. Zbliż się kochane dziecko.- podała mi dłoń.
-Powiedz jak się nazywasz?
-Jestem Blue Knowles.
-Pozwól że cię poprawie nazywasz się Bluel Knowles.
-Czemu akurat Bluel?
-Ponieważ to łatwiej wymówić.
-Nie rozumiem.
-Demony które szukały cię przez lata nie potrafiły wymówić imienia które nadali ci rodzice w ludzkim świecie.
-Okeeej. Z tego co mi mówiono miałam tutaj dokładnie poznać treść przepowiedni.
-Tak dobrze słyszałaś. Michaelu możesz nas zostawić same?- Mike odszedł w stronę ławek i usiadł. Kobieta jak podejrzewałam była szamanką watahy wieczności, tylko dlaczego sama nie była wilkiem?
Szamanka złapała mnie za głowę i kazała się rozluźnić. Kobieta zacisnęła uścisk i do mojej głowy wpływały słowa przepowiedni:

           Gdy 16 rok życia minie, jej umysł pokaże co się w niej naprawdę kryje. 
                 Z dawnych lat powróci siła i do walki stanie córka księżyca. 
       Jej umysł na spotkanie z szatanem się wyrywa lecz teraz trzy zadania musi                                                                      wykonać.
                   Wilczej krainy serce zdobędzie jednej duszy jej ubędzie. 
      Władza góry anielej najcenniejszy klejnot swój odda, w zamian otrzyma swego                                                                   anioła.
          Życie nieśmiertelnego jest w niebezpieczenstwie jego serce miłość ratować                                                                       będzie.
     Ostatnia dusza jest przepustką do szatana królestwa, ale wtopienie duszy ciebie                                                                    czeka. 
             Próba wtopienia będzie wyborem pomiędzy śmiercią a wiecznością.
      Trzy przedmioty są do zdobycia śpiesz się albo zgubę poniesie to co posiadasz.

Szamanka puściła moją głowę a ja upadłam na ziemię, moje ciało drgało pod wpływem ryjącej się przepowiedni mojej glowie. Zobaczyłam nad sobą twarz szamanki
-Jeden dzień będziesz odwrotem siebie moje dziecko, potrzebne jest to by wyjść główną bramą. Zjawa pójdzie z wami- spojrzala na Jo i wykonała ruch ręką, chłopak przybiegł do mnie.
-Coś ty jej zrobiła?- prychnęła na niego.
-Nieodwzajemniona miłość zgubi każdego Johnny strzesz się.- po tych słowach odeszła a ja przestałam drgać.                
    Chłopaki pomogli mi wstać i pognalismy ku głównemu wejściu. Kobieta tylko nam pomachała i zniknęła. Weszliśmy na zewnątrz. Nocne powietrze było czymś o czego teraz najbardziej potrzebowałam.  Przyjemność nie trwała długo, przerwała ją dzwoniąca komórka Mike.
-Tak jest obok mnie. Już daje ją do telefonu- podał mi komórkę a ja wzięłam ją od niego nie pewną dłonią.
-Blue Knowles?- zabrzmiał glos w słuchawce.
-Tak przy telefonie.
-Mamy dla pani złą wiadomość- zmrozilo mnie.
-W takim razie slucham.
-Ciała pani rodziców zostały skradzione, właściwie można powiedzieć ze zniknęły- rozłączyłam się i straciłam przytomność.
         Co tu się kurwa dzieje?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz