niedziela, 7 września 2014

Rozdział 14

   Oto i jest rozdział 14. Miłego czytania i oczekiwania na dalsze przygody.
                                                                                                                   ~Bluel Namess
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z każdą chwilą coraz bardziej chciałam umrzeć. Każda nowa wiadomość o moim życiu upewniała mnie że to właściwa decyzja. Moje ciało nie wytrzymawało ciśnienia, było coraz słabsze.
       Kiedy otworzyłam oczy świat był niewyraźny a nade mną pochylała się jakaś postać. Z każdym mrugnięciem wszystko stawało się wyraźniejsze , twarz pochylonego nad moją głową stała się dosyć wyraźna bym mogła stwierdzić -Isabell. Włosy dziewczyny były upięte w koński ogon a rzęsy wytuszowane, jej ręka krążyła nad moją głową trzymając nasączony wodą materiał. Is nuciła pod nosem nie znaną mi piosenkę.
-Widzę że wróciłaś do żywych.- jej delikatny głos dotarł do moich uszu.
-Tak, raczej tak. Znów w magiczny sposób znalazłam się w domu?- uśmiechnęła się i odłożyła materiał.
-Chłopaki powiedzieli że zemdlałaś i oddali cię pod moją opiekę.- przygryzła wargę, jej oczy były pełne smutku.
-Isabell co się dzieje?- zapytałam zdziwiona że mnie to interesuje.
-Wiem że za mną nie przepadasz więc...- zamilkła
-Skąd te wnioski?- popatrzyła na mnie zdziwiona
-Wnioskuje to po twoim stosunku do mnie.
-A ja wnioskuje że nie znam cię za dobrze więc trzymam cię na dystans.- podniosłam się a przed oczami miałam mroczki.
-Uważaj nadal jesteś trochę słaba. Czyli należysz do ludzi których przyjaźń trzeba zdobyć?- podtrzymała mi plecy i ustawiła poduszkę tak bym mogła się tylko o nią oprzeć.
-Najwyraźniej należę do takich ludzi. Możesz mi powiedzieć czym jesteś?- zapytałam i jej twarz przybrała zaniepokojony wyraz.
-W jakim sensie? Czym mam niby być?
-Kiedy wykrzyczałam do Jo że wpieprzasz ludzi żywcem, to wyglądał jakbym miała racje.- Podała mi szklankę wody i zaczęła się tłumaczyć.
-Jestem czymś na wzór syreny i wampira w jednym. To znaczy że żywie się nimi całymi a nie tylko krwią.
-Czyli jesteś długo wieczna a zarazem mordercza?
-Tak raczej tak.
-Powiedz ciebie i Jo coś łączy?- wypiłam całą szklankę wody.
-Jesteśmy przyjaciółmi od kilku stuleci. On wyciągnął mnie z pod władzy szatana i nauczył dobra.- mówiła o nim Javy był jakimś bogiem lub zbawcą. Mi Johnny uratował życie kilkadziesiąt razy ale nie mowie o nim jakby był cudem, prędzej bym zwróciła.
-Z tego co wiem sam święty nie był.- uśmiechnęła się obnażając przy tym białe zębiska i pokręciła głową z rozbawieniem.
-Skoro jesteś niby tą złą to jak masz być władzczynią Tirror coś tam?- zgasiłam ją
-Dzięki twojej ciotce, dzięki mikstura, dzięki Johnny'emu. Właściwie nie wiem jak to się stało.
-Czyli jak nie ma cię cały dzień to znaczy....
-Że jestem w Tirror Blood i zalatwiam różne sprawy- dokończyła. Miałam dosyć leżenia, wstałam z kanapy a wraz ze mną Isabell. Blondyna podała mi ubrania, całe szczęście krótkie bo nie mam zamiaru znów się ugotować.
   Isabell szła za mną ja cień za każdym krokiem czułam na plecach jej zimny oddech. Nogi się pode mną uginały a zawroty głowy włączały się gdy tylko któraś z moich stóp dotykała podłogi. Szłyśmy w stronę kuchni z której dobiegały dźwięki chrzątaniny i wody lejącej się z kranu. Is wyprzedziła mnie by sprawdzić co się tam dzieje. Przystanęłam na chwilę i oparłam się o chłodną ścianę w korytarzu. Krew dudniła mi w uszach a zimny pot  który mnie oblał sprawił że zaczęłam się trząść. Straciłam władze w nogach i opadłam na ziemię, krzyknełam lecz z mojego gardła wydobył się tylko cichy pisk.
Zaczełam się dusić. Z trudem łapałam oddech, moja ręka odruchowo powędrowała na mostek wiedząc że to i tak nic nie da. Spojrzałam w lustro znajdujące się na przeciwko. Byłam blada i mokra od potu, worki pod oczami zdawały się być na pół twarzy a ubrania kleiły się do mojego ciała.
Ze strony kuchni dobiegały odgłosy zbliżających się do mnie kroków, były coraz bliżej aż w końcu przed oczami pojawiła mi się zatroskana twarz Isabell.
-Czy chociaż przez chwile mogłabyś nie próbować umierać?- podniosła mnie z podłogi i widziałam jak brzydzi się dotykać mojego spoconego ciała.
-Zobaczymy co zrobiła z tobą szamanka- zaprowadziła mnie do kuchennego stołu i posadziła na pierwszym lepszym krześle a następnie dała do picia podejrzane ziółka. Herbata pachniała rumiankiem, mientą i czymś jeszcze ale nie byłam w stanie określić zapachu. Ciepły płyn oblał mój przełyk. Ukradkiem spoglądałam na Isabell która patrzyła na mnie jakby na coś czekała.
-Is na co się tak patrzysz?- zapytałam, chyba nie moim głosem.
-To był twój głos? O kurwa...
-O co ci chodzi?- co sie ze mną dzieje, myślę jedno mowie drugie... Pomocy!
-Pamiętasz może co mówiła szamnka?- usiadła na stole i patrzyła mi w oczy.
-Mówiła coś o przepowiedni i o jakiejś odmienności siebie...
-Aha czyli efekt lustra i teraz będziesz miła.
-Aha to fajnie nalałabyś mi wody, proszę?- miałam takie dziwne uczucie w żołądku, coś jakby gula nie potrafię tego nazwać. Isabell dała mi wodę i po minucie w mieszkaniu zjawił się Jo i bracia Mind.
-¡Hola seniorita!- krzyknął Chris a za nim reszta prócz Johnnego, on był dziwnie cichy.
-¡Hola amigos! Co u was słychać?- po tych słowach stanęli ja wryci.
-U nas dobrze... Emm... A co z tobą?- zapytał nieśmiało Mark.
-A ze mną bardzo dobrze. Siadajcie i opowiedzcie jak tam Hiszpania.- patrzyli się na mnie jak na debila ale usiedli i rozmawiali ze mną. Podczas naszej rozmowy chłopaki nie wierzyli w to co słyszeli, Blue i bycie miłą to nie idzie w parze ani teraz, ani nigdy. Johhny siedział obok Is i od czasu do czasu zerkał w moją stronę. Z jego twarzy wyczytałam że się boi, ale nie wiem dokładnie czego i to mnie... Z moich rozmyślań na temat zachowania Jo wyrwało mnie pytanie Jack'a
-Dobra Blue opowiadaj jacy są Hiszpanie?- patrzył na mnie wyraźnie zaciekawiony.
-Ale że o co ci chodzi?- dobrze wiedziałam o co chodzi aż za dobrze ale klątwa nie dawała mi tego powiedzieć.
-No wiesz czy są tak dobrzy na jakich wyglądają?- Jack nie odpuszczał. Pierdolona klątwa!
-Są bardzo mili, ale głównie siedze tutaj i uciekłam przed śmiercią.- szczęki im opadły ale Jo szybko wkroczył i wyjaśnił im o co chodzi, a ja uśmiechałam się jak głupia do sera
-Chłopaki szamanka wzamian ze wejście do świątyni kazała jej być miłą przez jeden dzień. - skojarzyli w końcu fakty
-Dobra opowiadajcie jak tam poszukiwania?- bambus przyjął pozycje prezydencką.
-Przeszukaliśmy całe miasto i plaga szybko się rozprzestrzenia a w parkach nic nie ma.
-To raczej nie brzmi dobrze, dobra Mike pomoże wam szukać. Ja chcę jeszcze coś pokazać Blue i będziemy wyruszać do Tirror Blood.- na ostatnie słowa świat się zatrzymał, już dzisiaj miałam wyruszyć do miejsca z moich snów.
   
   Po godzinie opuściliśmy mieszknie. Dzień był ciepły i słoneczny a ludzie poubierani w letnie rzeczy. Dzięki promieniom słońca kolorowe budynki wyglądały jak z bajki.
    Dookoła nas grała muzyka, z każdego baru czy restauracji inna. Pod drzewem jakiś chłopak grał na gitarze śpiewając balladę miłosną. Przechodnie rozmawiali między sobą w różnych językach, niemiecki, hiszpański, angielski i holenderski. Najdziwniejsze jest to że zrozumiałam o czym rozmawiają i co czują. Dwie nastolatki przy budce z lodami  rozmawiały o ciuchach, ale obie odczuwały co innego- jedna smutek a druga niedosyt. Dwaj mężczyźni przeżywali wczorajszy mecz, nie trzeba było czytać co odczuwają- euphorie, mecz skończył się wygraną dla drużyny której kibicują. Odwróciłam się by spojrzeć na Johnnego, strach dalej gościł na jego twarzy zamaskowany sztucznym uśmiechem. Przystanęłam na sekundę i spojrzałam na budynek obok. Był to erotic house z którego balkonu wyglądała dziewczyna w masce ubrana jak Marilyn Monroe. Odwróciłam się do Jo i pokazałam mu gestem dłoni balkon. Chłopak zaczął się śmiać dezorientując mnie przy tym. Założyłam ręce na piersi aż Bambus podszedł do mnie, objął w talii i powiedział.
-To trans, więc nic dziwnego że to cię tak podnieca.- wiedział że nie mogę mu się odgryść a klątwa wykonała zadanie wbrew prawdziwej mnie.
-Dziękuje za informacje.- odkleił się ode mnie i pociągnął w stronę bryczki z zaprzęgniętymi karymi ogierami. Siwy woźnica umiechnął się na nasz widok i otworzył drzwiczki. Jedyne co zdążyłam zauważyć zanim wysiadłam to to że miał on białe oczy, tak jak Jo podczas czarów.
Konie ruszyły kłusem a siła ich startu odrzuciła mnie do tyłu, Jo zaśmiał się cicho i umilkł pod wpływem mojego wzroku. Jechaliśmy chwile w ciszy którą przerywał dźwięk końskich kopyt nie chciałam się odzywać lecz czar rzucony przez szamnkę miał inne plany.
-Dokąd jedziemy?- chłopak na dźwięk mojego głosu wzdrgnął się.
-Do parku Gaudí'ego.
-To przecież jest za daleko. Konie aż tak daleko nie pociągną.- uśmiechnął się
-Zadziwiasz mnie. Dziewczyna ucząca się na Harvardzie a zapomina jednego: Magia jest wszędzie.
-Czyli woźnica to twój znajomy?
-Myślisz że tylko upadli umieją opętać człowieka?
-Nie mówisz chyba że....- zaczął się śmiać
-Spokojnie diablico, tylko żartuje. To jest Callum jeden z pierwszych Uciekinierów. Wychował mnie więc nic ci nie grozi.- przerzuciłam wzrok na Calluma. Miał krótkie siwe włosy, opaloną skórę i był ubrany w białą koszulę. Kontynuowałam rozmowę dalej.
-Konkretnie po co jedziemy do parku?
-Musisz nauczyć się pewnej rzeczy przed przekroczeniem granicy między światem który znasz a światem magii. Aha i jeszcze musimy odwrócić zaklęcie Jill.- przysunął się do mnie a ja tylko oparłam się łokciem o krawędź bryczki.
-To jak się tam dostaniemy?
-Dzięki tunelowi świetlnemu. Tylko będziesz musiała nam pomóc.
-No okej, a da się jakoś szybciej zdjąć ze mnie tę klątwę?
-To nie jest klątwa. To przepustka. Weszłaś do świątyni bo musiałaś poznać przepowiednie ale wzamian musiałaś oddać cząstkę siebie na jeden dzień.
-Czyli ta lep... gorsza cześć mnie czeka na swoją kolej?
-Twoje słowa mówią same za siebie.
-Dobra to kiedy włączamu tunel?
-Jak miniemy następną stacje metra i nie musisz pomagać oboje wiemy że nie chcesz.- zaczelam przygryzać wargę, on wiedział że chłopaki uczyli mnie magi ale w wersji hipnozy. Bracia kazali mi tego używać tylko po kontakcie z klientem by mnie potem nie rozpoznał.
-To jest też zaklęcie karzęce mówić prawdę?
-O jaka ty mądra.- on mnie przedrzeniał i to po chamsku.
-Możesz mnie nie przedrzeźniać?
-Co ty taka wrażliwa nagle się zrobiłaś co?
-Przypomniałam sobie coś.- no nie wierze ja mam uczucia. O kurwa, to jednak jest klątwa. Johnny przysunął się do mnie, na tyle blisko że czułam jego oddech na swojej szyi a nasze kolana stykały się.
-Dobra płacz jak chcesz.- spojrzałam na niego wzrokiem pt:''Ty się dobrze czujesz?'' i wydusiłam z siebie o co mi chodzi.
-Ciała moich rodziców zniknęły, ktoś je ukradł.- widziałam troskę w jego oczach. Objął mnie ramieniem a ja wtuliłam twarz w jego szyje i do ucha wpłynęły mi słowa.
- Fen òneman deja byen yon tan long tounen, Mwen sipliye Blue- poczułam trganie w okolicach żołądka i z tyłu głowy. Odwzajemniłam uścisk Jo, bicie jego serca gwałtownie przyśpieszyło.
- W ap ale Callum!- krzyknął i już po chwili znaleźliśmy się w niebieskim, mieniącym się tunelu. Uniąsłam głowę by spojrzeć w oczy Bambusa. Jego oczy podczas zmiany barwy wyglądały jakby ktoś nalewał mleka do kawy. Biały kolor powoli rozlewał się po jego gałkach ocznych pozostawiając śnieżnobiałą powierzchnię. Konie pędziły galopem przez świecącą przestrzeń. Moja głowa znów ułożyła się na szyi chłopaka. Chciałam się go zapytać ile dokładnie będziemy jechać, lecieć czy jak to tam nazwać, lecz przypomniałam sobie sytuacje z samolotu i mi się odechciało.
Sekundę po tym jak rozważyłam za i przeciw wylądowaliśmy centralnie pod samym wejściem do parku Gaudí'ego.
Callum otworzył przed drzwiczki. Podczas gdy chłopaki się żegnali i omawiali powrót ja przyglądałam się bramie. Wejście zbudowane było z dwóch budynków, jednego z biało-niebieskim dachem i wierzą z krzyżem na górze, a drugi z brązowo-białym dachem i jakimś stożkiem na samym środku. Sama brama była zwykłą matalową kratą zamkniętą na klucz by nikt niczego nie wykradł. Intrygowały mnie same wzory jakie miały dachy wejścia, kolory ułożone falami przyozdobione w małe kafelki.
-Niesamowite co?- głos Jo całkowicie wyrwał mnie z transu, ale ja nie kłamie ten widok mnie zaczarował.
-Piękne- odpowiedziałam, chłopak wyprzedził mnie biorąc przy okazji moją dłoń i ciągnąc mnie pod samą bramę.
-Kolejna święta ziemia?- wpatrywał się ponad bramę.
-Gaudi miał to do tego że był zagorzałym chrześcijaninem.- jego wzrok przerzucił się na dziurkę od klucza.
-Co planujesz?- uśmiechnął się i mocniej ścisnął moją dłoń.
-Nie zabijesz mnie za to?- znałam ten wzrok, będę tego żałować.
-Nie obiecuje, ale jeśli nie ma innego wyjścia to jedziesz.- puścił moją dłoń i objął mnie w talii.
-Rozluźnij się i skup w sobie energie. Aha i staraj się nie krzyczeć.- nim zdążyłam coś powiedzieć już byłam w powietrzu. Leciałam ponad bramą, a zgromadzona we mnie energia rozpalała moje ciało. Sekundę później już wylądowałam po drugiej stronie i co dziwniejsze Jo już tam był.
-Ja ty?- zatkało mnie.
-Sparwdzałem czy telporatcja może działać na świętej ziemi.- wstał ze schodka na którym siedział i ruszył do góry a ja podreptałam za nim.
-Mogłeś mnie uprzedzić- nie odwracał się ale odpowiedział.
-By cię zabawa ominęła? Nie dziękuje.
-Skoro to święta ziemia to czemu ty luzem na nią wszedłeś?- zatrzymał się a jego pięści zacisnęły się.
-Plaga zrobiła swoje. Osłabiła magię która przez wieki broniła tych miejsc.- szliśmy dalej w milczeniu aż dotarliśmy do szczytu schodów i stanęliśmy przed wielkim kamiennym, wysadzanym niebieskimi kafelkami kołem.
-Poczekaj tu chwilę- powiedział Jo przerywając ciszę i zniknął zza zakrętem. Nie czułam się bezpiecznie, może i wiedziałam jak się obronić lecz moje ciało tego nie wytrzymywało. Usłyszałam szmer w zaroślach za moimi placami, nie odwróciłam się. Jo pewnie i tak robił sobie żarty. Szmer ucichł i zastąpiły go kroki, ciężkie i za głośne by mógł to być on. Zareagowałam za wolno właściciel kroków złapał mnie od tyłu wykręcając mi przy tym rękę. Czułam od niego zapach krwi i starego potu, ta mieszanka przyprawiała mnie o mdłości. W krzakach dookoła znów rozbrzmiał szmer a z niego wyłoniły się innego ciężko nogie postacie, które stworzyły wokół mnie i napastnika krąg.
-Joooooo!- krzyknełam a napastnicy wybuchli śmiechem.
-Nikt ci już nie pomoże ślicznotko- szepnął mi do ucha gość który wykręcał mi rękę. Spróbowałam się wyrwać ale ból jaki temu towarzyszył był nie do zniesienia. Padłam na kolana i wtedy mnie puścił.
-No zobaczymy co my tu mamy- powiedział Paker który pewnym siebie krokiem zmierzał w moją stronę. Ręka bezwładnie opadła w dół a energia w drugiej ręce była zbyt słaba by obalić te górę mięcha. Mężczyzna ukląkł przede mną, podniósł moją głowę tak by spojrzeć mi w oczy i zamarł. Gdy szczeka opadła mu na dół zobaczyłam kły -Wampiry, teraz wszystko jasne.
-Czym ty jesteś?- zdołał wydusić z siebie zanim naplułam mu w twarz.
-Czymś czego nie chcesz wiedzieć.- wytarł twarz i podniósł mnie za koszulkę ku światłu księżyca.
-Panie coś nie tak?- zapytała truchło stojące za nim.
-Jesteś...- szarpnął mnie wyżej.
-Jesteś Córką Księżyca- wtedy przeszyła go strzała która pojawiła się nie wiadomo skąd. Wypuścił mnie i zapłonął tak samo jak chwilę później reszta jego kompanów. Wzróciłam wzrok w stronę z której leciały strzały- Johnny, jaka ulga.
  Bambus był coraz bliżej i zmierzał w moją stronę z łukiem skierowanym w stronę płonących i żyjących wampirów. W końcu znalazł się obok mnie. Gdy wymierzał do ostatniego z nich sam został przestrzelony na wylot, ale miał dość sił by uśmiercić ostatniego gnojka. Johnny nie ugiął się, stał dalej twardo na nogach.
-Dobra koniec tego dobrego choć za mną- powiedział z wyraźną dla niego trudnością. Milczałam i szłam za nim starając się nie patrzeć na wystającą z jego pleców zakrwawiony grot strzały.
-To tu- powiedział i skulił się z bólu. Podeszłam do niego i pomogłam mu iść do najbliższego miejsca by mógł usiąść.
-Ty chyba nie...- nie mogłam wydusić z siebie tego słowa, nie dałabym mu satysfakcji że się o niego martwie.
-Będę żył. Widzisz figurę salamandry? Podejdźdo nie i uważnie przyjżyj się kawałką szkła na jej głowie.- gestem dłoni wskazał mi stojący nieopodal pomnik i znów się skulił. Salamandra miała różne kolory niebieski, żółty, czarny, czerwony po prostu była przepiękna.
-Przyjżyj się łbowi.- rzekł z daleka Jo. Chwile mi zajęło za nim znalazłam to o co mu (możliwie) chodziło. Były to jasnoniebieskie kawałki szkła ułożone w moje znamię.
-Co mam teraz zrobić?- zapytałam.
-Przyłóż rękę na której masz znamię do tego wzoru.- teraz miałam problem ręka na której widniało znamię była bezwładna. Zacisnęłam szczęki i za pomocą drugiej ręki usadowiłam dłoń na łbie salamandry. Energia odrazu popłynęła z moich dłoni i ożywiła figurę.
Zwierzak zaświecił i otrzpeał się z pyłu który został z kamienia którym był oblany. Salamandra zachowywała się jak pies, machała swoim ogonem i pieściła się do mnie. Zaczełam się śmiać i pogłaskałam jaszczura, który przewrócił się na plecy by podrapać go po brzuchu.
-Myślałam że to będzie coś gorszego.- powiedziałam kiedy Jo podszedł do mnie.
-I jest. Potrzebujemy jednej z jego łusek by wejść do Tirror Blood.- wyjął sztylet i nachylił się nad jaszurem.
-Czekaj.- przytrzymałam jego rękę.
-Uprzedzając twoje pytanie. Nie Isabell nie może nas wprowadzić.- przerwał mi a chciałam powiedzieć co innego.
-Nie chodziło mi o to. Patrz.- wyciągnełam dłoń ku samandrze i podrapałam ją po brzuchu, całe szczęście trafiłam na obluzowaną łuskę a nawet cztery. Chwyciłam delikatnie zdobycz i pociągnęłam, jaszczur nic nie poczuł i dalej się tarzał.
-Imponujące. Dobra zbieramy się. Choć.- wstałam a on pociągnął mnie za sobą.
-Ej, a co z nim?- wskazalam palcem w stronę jaszczura.
-Salamandre nan plas epi rete tann pou yon siy.- po rzuconym przez Jo zaklęciu jaszczur wrócił na swoje miejsce i zastygł w bezruchu. Bambus pociągnął mnie mocniej i wrzucił szybszy bieg.
Dotarliśmy do bramy gdy Jo padłna twarz wbijając przy tym strzałę głębiej. Chłopak zaczął się krztusić plując przy tym własną krwią. Gdy pomagałam mu wstać w krzakach rozniósł się szmer -Upadli, jeszcze ich tu brakowało. Każdy z nich miał wilka na smyczy lub siedział na nim, zwierzęta warczyły przeraźliwie a jeźdźcy tylko je nakręcali.
-Jo chyba mamy problem- widziałam że nie ma siły odpowiedzieć więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Przejełam od Johnny'ego miecz i automatycznie jeden z nich ruszył z uniesioną bronią na mnie. Zablokowałam jego atak uniesionym ponad głową mieczem, napastnik zrobił obrót i znów zaatakował, zrobiłam unik i kopnęłam go z pół obrotu- padł na ziemie, stanęłam ponad nim i powiedziałam
- Powiedzcie swojemu władcy że czekam aż sam stawi mi czoła.- uniosłam miecz nad leżącym u mych stóp upadłym
-A oto zachęta- wbiłam miecz w głowę upadłego i przeciełam go na pół. Leżący rozpłynął się a jego kompani zaczęli wrzeszczeć i rzucili się na nas.
Nim się obejrzałam byliśmy w bryczce Callum'a. No teleportacja w końcu przydała się na coś pożądanego, ale podczas poprzednich ataków to nie było łaska tego uruchomić. Spojrzałam na Jo, nie wyglądał zbyt dobrze.
-Co ci przyszło dogłowy by rzucać wyzwanie szatanowi?!- no proszę umierający ma siłę mnie opieprzać.
-Oboje wiemy że przed wtopieniem on nie ma prawa mnie tknąć.- uderzył się dłonią w twarz.
-No oczywiście jakbym mógł kurwa zapomnieć o tym że, szatan zawsze przyjmuje wyzwanie!!- zgiął się z bólu w pół a Callum wyskoczył ze swojego miejsca.
-Blue umiesz kierować samochodem?- zapytał mnie starzec.
-No pewnie że umie, to przecież pani idealna.- wtrącił Jo
-Zamknij się gówniarzu bo wyzioniesz ducha. Umiesz czy nie?- spojrzał na mnie rozkazującym spojrzeniem. Pokiwałam głową w odpowiedzi i podłoga zadrżała. Konie rozpłynęły się a cała bryczka zmieniła się w karetkę.
-Nie włączaj koguta, tylko jedź aż do Rambla, a ja zajme się tym.- powiedział Callum a ja przeszłam na miejsce kierowcy. Na drodze było tłoczno, wszędzie auta i przechodnie, światła i policja, Jezu jak oni mogą tu żyć. Do mojej pamięci wpłynęło wspomnienie przerażenie wampira gdy skierował moją głowę w stronę księżyca, patrzył na mnie jak na potwora i jeszcze to jak mnie nazwał ''Córka księżyca'' najwyraźniej wszyscy wiedzieli o przepowiedni tylko nie ja.
-Dobra idź do niego ja poprowadzę. Czeka nas długa droga więc lepiej odpocznij- Callum wkroczył chyba w najlepszym momencie jaki mógł wybrać, bo przed nami tworzył się korek.
Johnny leżał na boku z raną zaklejoną wielkim plastrem. Żal mi się go zrobiło, leżał z twarzą bladą i wzrokiem utkwionym w oknie.
-Ty chyba lubisz obrywac co?- zapytałam.
-A ty lubisz rzucać wyzwania?
-Daj spokój, zobaczymy jak to się teraz potoczy.- odwrócił się na drugi bok by patrzeć mi w oczy.
-Jak się czujesz?- zapytałam unikając pytań typu '' a co jeśli?''
-Poboli i przestanie. Najwyżej będę miał kolejną bliznę do kolekcji.- uśmiechnął się alewidziałam że sprawia mu to ból.
-Liczyłeś kiedyś blizny?
-Zgubiłem się przy czterdziestej.
-Heh, mogę?- pokazałam palcem bliznę na ramieniu.
-Nie krępuj się- puścił mi oczko, blizna na ramieniu była szeroka i w porównaniu z jego odcieniem skóry strasznie blada. Skóra na niej była delikatna a gdy jej dotknęłam Jo wdrgnął się. Skórka była miękka, delikatnie pomarszczona i szeroka na jakieś trzy centymetry.
-Skąd ją masz?
-Powiedzmy że Callum podczas treningu zapomniał ze to tylko trening.
-A ta?- przejechałam palcami po małych bliznach na plecach.
-Praca kontaktu nie zawsze jest łatwa.- usiadł ułatwiając mi przy tym dostęp do reszty blizn.
-Czyli te najmniejsze to po torturach?- pokiwał głową.
Dotarłam do najdłuższej i najszerszej blizny- tej ciągnącej się wzdłuż kręgosłupa.
-Kto lub co ci to zrobił?- wyprostował się pod moim dotykiem. Blizna była szeroka na dziesięć centymetrów tak na oko.
-Tak się kończy walka z panem zła, dlatego nie chcę byś ty stawiała czoła takiemu wyzwaniu.- zajełam miejsce na przeciwko niego i szukałam innych pozostałości po walkach.
-A ta na szyi? Ktoś chciał ci poderrznąć gardło?- przejechałam po niej wierzchem dłoni.
-To akurat twoja zasługa. Nie ładnie jest bez pozwolenia ruszać pistolet ojca.
-Czyli mówisz że kiedy zrobiłam sobie to...- odrzuciłam włosy do tyłu i pokazałam mu bliznę ciągnącą się od barku aż do połowy polika.
-...to ratowałeś mnie z opresji?- zaśmiał się
-Ach bójka z Jamesem Harissem o to że mu się podobasz. Tak to był dziwny dzień.- ujął moją bezwładną rękę i zaczął ją badać wzrokiem.
-Wiesz ona tak trochę boli- spojrzał na mnie z troską.
-Odwróć się. Nastawie ci ją- zrobiłam jak kazał i już po chwili czułam jego chłodne ręce błądzące po obolałym miejscu.
Nastawienie barku poszło szybko, dwa strzyknięcia i jeden przeszywający ból. Chłopak zaczął mi wsmarowywać jakąś maść masując okrążnymi ruchami poturbowane miejsce. Nagle jego ręka zatrzymała się i pobłądziła na moją talie wraz z drugą. Przeszedł po mnie dreszcz, Jo przyciągnął mnie do siebie i ucałował w chore miejsce. Czułam jak jego ciepłe usta wędrują po linii barku.
-Co ty?...- wyszeptałam.
-Całuje żeby nie bolało.- uśmiechnął się a ja odwróciłam się do niego by spojrzeć mu w twarz. Już nie był blady, znów był bambusem ,lecz jedno mi nie grało -martwił się, ale o co? Sam powie jeśli będzie chciał.
-Te wilki z parku- a nie mówiłam.
-Jednym z nich była Dakota.- zaczęłam się trząść. Dakota, podwładną upadłych? Jak? Osunęłam się siedzenie. Boże, Dakota... Wszyscy tylko nie ona, biedny Ray, pewnie próbował ją bronić, a co jeśli bracia też zostali złapani?
-To... To nie możliwe. Dakota by nigdy...- położył mi dłoń na ramieniu.
-Blue słuchaj wiem że...
-Najpierw źródła utrzymania, a teraz Dakota... Co to kurwa ma być?!
-Blue słuchaj dzisiaj idziesz do Tirror Blood...
-W dupie mam Tirror Blood! Rozumiesz?! Będę musiała zabić własną przyjaciółkę...
-Jeśli w porę spełnisz przepowiednie to nie będziesz musiała nikogo zabijać.
-Ale ja nie chcę!- wtedy zza kotary wysunął się Callum.
-Przepraszam że przeszkadzam w kłótni małżeńskiej, ale mam ważną sprawę.- Jo wyprostował się i odwrócił w jego stronę.
-Co się dzieje?
-Po pierwsze jesteśmy już na miejscu a po drugie pełnia jest dopiero za trzy dni.
-Nie pełnia jest dziś.
-Z kalendarza wynika że za trzy dni.
-Pełnia jest dzisiaj.
-Skoro tak mówisz. Blue kiedy masz urodziny?- ich oczy skupiły się na mnie.
-Szóstego czerwca- Call uśmiechnął się i popatrzył na Johnnego.
-No widzisz młody a dzisiaj jest drugi czerwca, dokładnie jego końcówka.- chłopak już nic nie powiedział. Wysiedliśmy z karetki i poszliśmy w kierunku mieszkania. Słońce już zachodziło, niebo przybrało pomarańczową barwę a woda w morzu odbijała promienie słońca wyglądając przy tym jak morze brokatu. Na jednym z okien baru widniało ogłoszenie o dzisiejszej imprezie. No w końcu jakaś dobra wiadomość.
-Dobra jak coś to tu mnie znajdziesz- rzuciłam dorównując mu kroku.
-Nie pójdziesz tam sama.- teraz zabrzmiał jak mój ojciec
-A kto mówi że mam iść sama? Wezmę Isabell.- uderzył się dłonią w twarz.
-By was z baru wywalili? Nie dziękuje.- znów dorównałam mu kroku.
-Przecież ona jest grzeczna dziewczynką- popatrzył na mnie z uniesioną brwią i miną pt:''Chyba cię popierdoliło''. W odpowiedzi uniosłam ręce w geście poddania się. Parę kroków później byliśmy już w mieszkaniu, jakoś za spokojnym jak na tą godzinę tym bardziej że byli w nim Bracia. Słyszałam płacz dochodzący z łazienki, skierowałam sie w jego stronę ale Bambus mnie zatrzymał. Nie rozglądając się na boki podreptałam do pokoju Jo.
  Właściciel sypialni poszedł się kąpać gdy ja grzebałam w jego torbie. Poszukiwaniu mojej przerobionej koszulki. Znalazłam. No to do tego czarne spodenki, mocniejszy makijaż, buty na podwyższeniu i ekstazy. Boże jak ja dawno nie brałam pigułek życia. Na odwyku byłam... Szczerze to nawet by widzieć czary nie musiałam brać.
Pigułka rozpłynęła mi się w ustach a maź jaką się stała oblała mi przełyk pozostawiając znajomy dla mnie gorąc. Bambus w końcu wyszedł z łazienki, miał na sobie tylko ręcznik a gdzie nie gdzie spływały po nim krople wody. Zauwarzyłam jeszcze jedną bliznę tuż nad ręcznikiem który opadając delikatnie odsłonił znak upadłych tuż, tuż nad członkiem. Niezłe miejsce sobie wybrali, bardzo fajne miejsce, przyjrzałam się dokładnie jego mięśnią brzucha i poczułam jak robi mi się mokro, oblizałam usta. Ja pierdole chodźmy już tam bo zaraz go zgwałce.
-Dobra już się ubieram. Tylko ze zaśliń mi się.- przerwał moje badania.
-Dobrato ja będę w barze na dole. Pasa...- rzuciłam gdy wybiegałam z mieszkania.
Wieczór był chłodnawy, a muzyka dudniąca z baru zagłuszało wszystko dookoła. Weszłam do środka odrazu w stronę baru. Zamówiłam piwo, a potem tequille i jeszcze jedno piwo, i poszłam się bawić. Spocone ciała na parkiecie ocierały się o siebie nawzajem i o mnie. zapach sexu i alkoholu unosił się z każdej strony. Hiszpański hip-hop i rap wydobywał się z głośników, byłam w raju.
-Blue! Blue!-czar prysł, głos zatroskanego Johnnego roznosił się gdzieś w tłumie. Kurwa jak mnie znajdzie to po mnie pomyślałam, podeszłam do przystojniaka przy barze i szepnęłam mu parę czułych słówek na ucho, przystojniak wstał i wyprowadził nas tylnym wyjściem. Pare minut później byliśmy w jego mieszkaniu, z samego wnętrza wywnoskowałam że jest rozwodnikiem i bogaczem. Facet zamknął drzwi na klucz i zaczął mnie rozbierać, jego ręce były wszędzie a tam gdzie były moje ubrania znikały i jego też. Nareszcie zotaliśmy nadzy i wtedy się zaczęło, położył mnie na stole i całował po całym ciele, od dołu do góry, w końcu jego usta odnalazły moją szyję a jego członek moją pochwę. Ruszyliśmy się powoli pozwalając naszym organizmą przyzwyczaić się do pożądania jakim pałaliśmy. Hiszpan wstał ze mnie ale nie wychodził ze mnie, przyśpieszył trochę a ja rozkoszowałam się od dawna utęsknioną chwilą. Jego ręce powędrowały na moje piersi miętoląc je okrągłymi ruchami, sięgnęłam po butelkę alkoholu stojącego za mną i oblałam siebie i jego. Brunet wziął mnie na ręce i oparł o ścianę, ruszaliśmy się w jednym tępie cicho stękając. Oderwaliśmy się do ściany w stronę jego sypialni.
    Nie zwracałam już uwagi na nic. Liczyło się już tylko złączenie naszych ciał.

                                                             Isabell
    Nora pana zła była ciemna i mroczna, jak on sam. Tunel do sali tronowej, dłużył się z każdym krokiem.
    Co ja mu powiem? Że Blue jednak żyje, że syrena jej nie uśmierciła, że jeden z jego wygnanych podwładnych pomaga córce księżyca? Nie to nie wchodziło w gre. W końcu dotarłam do wielkich drewnianych drzwi dzielących resztę zamku od jego komnaty.
Wrota otworzyły się z nie miłosiernym zgrzytem, ukazując przy tym ogromny tron za którym buchały płomienie napędzane przez dusze umarłych. Na samym tronie siedział on sam Król Zła, Szatan, Diabeł jak kto woli. Miał barani łeb, czerwoną skórę, żółte kozie oczy i był wysoki na jakieś dwa metry. Ręce miał przykute łańcuchami do ziemi. Gdy przekroczyłam próg spojrzał na mnie z pod byka i spytał.
-Jak tam sprawy z córką księżyca?- uklękłam przed nim.
-Dziewczyna zna już przepowiednie, wie co ją czeka.
-W takim razie kiedy pozbędę się tego- uniósł ręce do góry ukazując łańcuchy.
-Już w najbliższym czasie. Pełnia za trzy dni wtedy przepowiednia się dopełni. Tylko że...
-Tylko że co?!
-Johnny jej pomaga i on chyba...
-Och, Johnny głupi nieśmiertelny gówniarz. Zakochał się w przyszłej żonie swego pana.
-Nauczył ją wszystkiego, umie panować nad energią...
-Mów dalej.
-Jej ciało nie umie znieść takiej siły, ona powoli umiera. - wtedy do sali wpadł łącznik meczu światem żywych a piekłem. Wyraźnie się śpieszył i to bardzo.
-Panie wybacz że bez zapowiedzi ale mam wieści od córki księżyca. Ona ... Ona rzuciła ci wyzwanie.- płomienie buchnęly mocniej pod wpływem śmiechu pana.
Szatan podszedł do jednego z płomieni i wyciągnął ku niemu rękę. Z kuli ognia wyłoniła się postać blue stojącej nad generałem Curem i mówiącej '' Powiedzcie swojemu władcy że czekam aż sam stawi mi czoła.'' i przecięła generała na pół.
Roześmiał się i rzucił we mnie kulą ognia ze słowami.
-Przyprowadź ją do mnie. Pokaże jej kto tu rządzi- skinęłam głową i wybiegłam z sali, w której dalej roznosił się głos pana.
     Na miłość boską Blue ty idiotko w coś ty się wpakowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz