niedziela, 14 września 2014

Rozdział 15

      Uwaga kochani napisalam nowy prolog (tak wiem głupia jestem ze dopiero teraz). Otrzymałam kilka komentarzy związanych z obecnym prologiem więc postanowiłam go zmienić. Mam nadzieje że się wam spodoba.
                                                                                                                ~Bluel Namess
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tego mi brakowało. Obudzenia się rano obok jakiegoś przystojniaka skacowana, spocona i pewna że wieczór minął zajebiście.
        Ramię mężczyzny spoczywało na moich piersiach wgniatając przy okazji mnie w materac. Nie miałam na sobie nic prócz kołdry na stopach tak samo jak mój sąsiad. Zrzuciłam z siebie łapsko i usiadłam po turecku przyglądając się śpiącemu Hiszpanowi. Miał skórę w złotym odcieniu a na jego twarz opadały kruczoczarne włosy, umięśnione plecy unosiły się w rytm jego oddechu. Co jak co ale dupe to miał fajna, widać siłka zrobiła swoje. Wstałam z miejsca zbrodni i poszłam do łazienki. Widać dobrze trafiłam. Łazienka była urządzona nowocześnie, królowała w niej czerń i biel. Na przeciwko prysznica znajdowało się lustro pokrywające całą ścianę, nie ma jak samo uwielbienie lub patrzenie jak się kogoś pieprzy. Usiadłam na przeciwko lustra i wpatrywałam się w siebie. Włosy miałam roztrzepane, makijaż rozmazany a moje ciało... chudsze niż zwykle. Nienależałam do chudych osób (przynajmniej nie do takich którym odstają kości) ważyłam jakieś sześciedziątpięć kilo, ale teraz wyglądałam jak anorektyczka przez ostatnie dni prawie nic nie jadłam. Włosy miałam już za długie czyt. Do połowy uda, na szyi zauważyłam malinkę, no rzeź poszedł na całość atleto.
  Weszłam pod prysznic i pozwoliłam oblać się strumieniowi ciepłej wody. Bolały mnie mięśnie nóg, tak jakby... zakwasy? Czy od seksu można mieć zakwasy? Taaaaa ze mną to kurwa wszystko możliwe. Ogarnięcie się zajęło mi chwilę i już byłam po za mieszkaniem atlety. Oczywiście z pustymi rękoma nie wyszłam, w tych czasach nie ma nic za darmo, noi jestem bogatsza o jakieś dwie stówy.
   Była szósta rano, słońce już pojawiało się na horyzoncie a biegacze popieprzali po chodnikach. Szłam przed siebie przypominając sobie gdzie zostawiłam Johnnego i gdzie wogóle mieszkała Isabell. Nagle żołądek mi się skręcał tak długo aż w końcu opuściła mnie kolacja, biedny śmietnik ale biedniejszy ten kto go czyści. Uuu... Śmierdziało to śledziem -O, Kurwa!- kolejny paw wylądował w śmietniku.
-Widzę że wracanie nad ranem ci służy...- powiedział głos za moimi plecami... Chwila czy to?
-Alan Calesberg miło cię widzieć- powiedziałam wyjmując głowę ze śmietnika.
-Ciebie także Blue. Nic się nie zmieniłaś.- podszedł do mnie i się przytulił. O w morde kolejny paw. Odrzuciłam od siebie chłopaka i wydaliłam co mi zostało.
-Huhu zabalowałaś i z tego co widzę to nie sama- powiedział odgarniając mi włosy do tyłu i muskając palcami miejsce gdzie byla malinka.
-Samemu jest nudno. Co cię sprowadza do Barcy?- wziął mnie pod ramię i szliśmy w stronę baru w którym ostatni raz widziałam (slyszalam) Jo.
-Powiedzmy że mam sprawę do pewnej dziewczyny.
-Znam ją?
-Nie raczej nie.- przycisnął mnie bardziej do siebie.
-Hmm... Chciałabym poznać.- położyłam mu głowę na ramieniu.
-Jeśli będzie okazja to ci ją przedstawie.- i pocałował mnie w czubek głowy.
-Dobra to tu.- akurat doszliśmy do domu Is a Alan skamieniał.
Ty tu mieszkasz?- odsunął się odemnie z przerażeniem na twarzy.
-No tak. Wiem że nie za fajnie tu pachnie ale bać się nie musisz.- otworzyłam drzwi od klatki schodowej.
-Nie po prostu miałem się spotkać ze znajomą pod tym adresem.- przeczesał włosy ręką i wtedy zza zakrętu wyłoniła się Isabell, skulona jakby miała zaraz dostać kopa.
-Isabell!- zawołał Alan a ona podskoczyła z przerażenia.
-To ty ją znasz?!- krzyknełam choć wcale nie chciałam.
-No tak to jest Isabell moja dziewczyna- teraz dojebał. Isabell, dziewczyna? To po co kurwa do mnie zarywał?
-A ona wie że zarywasz do innych?
-A twój Jo wie że pieprzysz się z kim popadnie?- ruszył w stronę Isabell a ja za nim.
-To nie jest mój Jo i ty jesteś świnią- rozłożył ramiona ku przestraszonej Is.
-Ja i Is mamy układ zero całowania i tyle.- rozłożyłam ramiona do nieba.
-A co z seksem?- Isabell wpadła mu w ramiona.
-Jakoś trzeba się zaspokoić kiedy ona siedzi w Barcelonie.- dajcie mi nóż to go pochlastam.
Alan tulił mocno Is do siebie że myślałam że ją udusi, ale najwyraźniej tego potrzebowała. Śliczną białą sukienkę miała brudną od gliny i błota, a jej włosy o kuźde jej włosy, były przypalone. O fuck.
-Isabell? Co ci się stało z włosami?- zapytałam biorąc spaloną końcówkę do ręki.
-To, to... Blue!- wyrwała się z objęć chłopaka i złapała mnie za ramiona.
-Blue musisz iść do Tirror Blood i to natychmiast!- nie dała mi odpowiedzieć i wciągnęła mnie do budynku, przy wchodzeniu po schodach szarpiąc mnie niemiłosiernie.
Wparowałyśmy do środka z taką prędkości że luzem mogłybyśmy startować w maratonie. Obie byłyśmy zdyszane a na naszych czołach pojawiał się pot.
-Biegnij obudzić Jo!- wrzasneła i zniknęła w czeluściach salonu. Do pokoju Jo prowadził karytarz który o tej porze dnia był oświetlany tylko przez światła z pod drzwi.
Biegłam nie wiem czemu, po prostu biegłam aż wparowałam do środka. Drzwi z hukiem obiły się o ścianę lecz Jo dalej spał -zabić to za mało. Podeszłam de łóżka i zaczelam go budzić-nic, nawet plaskacz nie pomógł. Nagle wparowała Is i odrzuciła mnie od niego.
-Nie mamy czasu!- wrzasneła a chłopak dalej spał. Wzięła do reki sztylet i z piskiej wyjeła go z pochwy, Bambus chwycił ją za nadgarstek i powiedział.
-Co ty wyprawiasz?
-Prowadzimy ją teraz.- Jo stanął na równe nogi.
-Jest za wcześnie. Ona...- przerwała mu i podniosła mnie z podłogi.
-Powiedziałam prowadzimy ją teraz.- cisnęła w niego ubraniami.
-Masz pięć minut.- dodała, po czym pociągnęła mnie za sobą i zamknęła drzwi.
Wszyscy już czekali-Kasandra, bracia, Jordan i Alan, nie było Dakoty wyraz twarzy Ray'a mówił wszystko co chciałam wiedzieć.
-Jo nas dogoni ruszamy.- rozkazała Is i wszyscy wybiegliśmy z apartamentu. Zbiegaliśmy ze chodów tak szybko że prawie upadłam na twarz i nie wyrabiałam na zakrętach.
Nim się obejrzałam byliśmy już na ulicy która budziła się do życia. Sprzedawcy otwierali sklepy, pracoholicy wchodzili do metra, dzieci szły do szkoły a my gnaliśmy do pomnika jakby od tego zależało nasze życie, co było prawdą. Przede mną biegli bracia a za mną pozostali, po chwiliu dołączyły do nas jeszcze inne kroki -Johnny, ulżyło mi teraz wiedziałam że mogę się czuć bezpieczna, narazie.
W końcu dotarliśmy pod pomnik gdzie czekał na nas komitet powitalny w składzie upadli+wilki. Przeleciałam wzrokiem ich wszystkich i rozpoznałam biało-złotą sierść Dakoty, Ray tak samo, widziałam jak jego pięści zaciskają się i rozluźniają powstrzymując się od przemiany. Przechodnie mijały nas jakby nigdy nic, jakby nas nie było. Upadli okrążyli nas ze wszystkich stron i wycelowali w nas (nowość) łuki, ogromne drewniane łuki i chyba zauważyłam jedną kusze. Jo dobiegł do nas w ostatniej chwili i zaatakował z zaskoczenia jednego z nich, Ray nie wytrzymał i rzucił się na drania który trzymał Dakotę na smyczy. Nagle zostałam sama w środku kręgu a dookoła mnie trwała walka. Słyszałam warczenie, krzyki i piski upadłych gdy nie wiadomo skąd moje ciało przeszył ból, przejechałam rękoma po całym ciele i natknęłam się na małą strzałkę. Zakręcioło mi się w głowie i ogarnęły mnie drgawki, dławiłam się własną śliną.
-Bluuee!- krzyknął ktoś za moimi plecami, ale nie miałam dość siły by grać w ''zgadnij kto to?''. Wyjęłam strzałkę i osunęłam się na kolana, było mi słabo a ślina dalej mnie dusiła.
-Blue chodź ze mną...- mówił nie znajomy głos w mojej głowie.
-Chodź ze mną będziesz bezpieczna...- kontynuował. Rozejrzałam się i wtedy go zobaczyłam, upadły stojący kilka metrów ode mnie i wpatrujący się we mnie z całych sił, dyszał z wysiłku lecz miał siłe by powoli się do mnie zbliżać.
-No chodź Blue dasz radę...- koścista łapa potwora skierowała się w moją stronę. Nie mogłam mówić, ślina wciąż twkiła mi w gardle, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie kulę energii rozsadzającą od środka upadłego. Skupiłam siłę jaką miałam i wypuściłam ją w ziemię. Otworzyłam oczy i zamiast walczących ujrzałam kupy prochu nad którymi stali moi obrońcy.
-No mała coraz lepiej ci idzie.- powiedział Mark, tylko się uśmiechnęłam i spróbowałam wstać. Czyjeś ramię podtrzymywało mnie -Chris
-Gdzie jest Jo?- zapytałam rozglądając się dookoła.
-Tutaj!- znajomy głos wydobył się zza naszych pleców.
-Czyżbyś się o mnie martwiła?- przejechał dłonią po jednej z płaskorzeźb.
-Sprawdzałam obecność- Chris pod prowadził mnie do niego.
-Yhym... Teraz weź w dłonie łuski salamandry i przyłóż je do tego.- podał mi łuski i wskazał płaskorzeźbę przedstawiającą bramę. Zrobiłam co kazał, moje dłonie znalazły się na zdobieniu.
-Dobrze teraz zrób to samo co wtedy w parku.- zamknełam oczy i pozwoliłam by ciepła energia wypłynęła ze mnie.
-Pośpiesz się!- krzyknęła Is za moimi plecami, a ja dalej byłam skupiona na dłoniach.
-Jooo... Oni wracają.- odezwała się Kasandra. Chłopak się nie odzywał, czułam na sobie jego wzrok.
-Jo!- krzyknęli wszyscy jednocześnie i wtedy wypuściłam z siebie ciepło. Brama z kamienia rozbłysła i zaczęła się powiększać.
Odwróciłam się by sprawdzić jeszcze raz stan ''załogi'', ale zamiast zobaczyć jak ustawiają się do wejścia to zobaczyłam ich w pozycjach bojowych. Przeniosłam wzrok na ziemie gdzie leżały prochy, które zaczęły formować się na nowo w upadłych.
-Właźcie tam!- krzyknął Jack.
-My się nimi zajmiemy!- dodał Ray.
-Wejdziemy drugim wejściem!- zakończył Isabell i wszyscy wyjeli broń gotowi by walczyć.
-Blue musimy iść.- powiedział Jo i pociągnął mnie do środka otwartej bramy.
-Biegnij!- krzyczał Bambus i pchnął mnie do przodu, a w zamian sam zostając w tyle by zamknąć przejście. Żwir pokrywający ziemie zgrzytał pod moimi stopami. Wróciłam wzrokiem do Johnnego i zamykającej się właśnie bramy. Gdy brama kończyła się zamykać Jo zaczął do mnie biec i wtedy w ostatniej chwili do środka wpadł wilkołak, rzucił się na chłopaka z obnażonymi kłami.
-Uciekaj!- krzyknął Bambo zrzucając z siebie napastnika. Zamiast posłuchać zchowałam się za kamieniem. Tak wiem jestem genialna, ale (nie wiem jak) nie chciałam zostawiać Johnnego mimo że wiedziałam że sobie poradzi. Odgłosy walki i kamyków sypiących się na ziemie zagłuszały moje myśli. Wilcze piski i warczenie mieszały się z krzykiem Bambusa, zasłoniłam uszy dłońmi, ale to tylko pogorszyło sprawę.
Stłumione dźwięki walki nabierały na sile, jednen z walczących upadł na ziemie (lub dwóch) wywołując przy tym za trzęsienie się podłoża. Nie chciałam tam patrzeć, bałam się widoku martwego Jo lub wilka biegnącego na mnie. Pociągnęłam kolana pod brodę i czekałam aż odwaga powróci do mnie, by pozwolić mi iść dalej.
-Błagam nie, nie...- mówiłam pod nosem, usłyszałam powolne kroki rozchodzące się za kamieniem. Zesztywniałam gdy kroki zatrzymały się a głośny oddech jego właściciela roznosił się echem po korytarzu. Odwróciłam się twarzą do ściany tunelu, nie chciałam widzieć swojego zabójcy, nie chciałam widzieć kto mnie zabije, nie chciałam... Czyjaś ręka wylądowała na moim ramieniu, wzdrgnęłam się na ten dotyk.
-Ej, wszystko dobrze?- znam ten głos, znim ten głos!
-Jo!- zarzuciłam mu ramiona na szyje i przytuliłam go z całych sił.
-Czyżbyś za mną tęskniła?- wyszeptał obejmując mnie.
-Pierdol się i bądź cicho- parsknęłam a on zaśmiał się cicho brzmiąc jak osioł. Zaczęłam się śmiać z niego a on ze mnie, po chwili oboje tarzaliśmy się ze śmiechu.
-Haha dobra ogarnij się! Haha.- aż usiadłam.
-Haha pojebało cię?! Haha sam spróbuj! Haha.- ucichł, ale dalej miał rozbawienie na twarzy. Uspokoiłam się parę sekund po nim i wstałam.
-Więc... Co teraz robimy?- zapytałam gdy wstawał.
-No co idziemy do Tirror Blood.- wskazał dłonią drugi koniec tunelu.
-Ile nam to zajmie?
-Chwile.- jego stoicki spokój czasami mnie wkurwiał.
-Watpie. To spory kawał drogi.- uśmiechnął się i przejechał dłonią po kamieniu, a jego oczy przybrały białą barwę.
-Kto powiedział że piechotą?- kamień zaświecił się i przemienił się w dwa czarne konie.
-Coraz bardziej mnie zadziwiasz Johnny Smith.- wsiadł pod prowadził do mnie jednego z koni.
-Dziekuję Bluel Knowels. Ale czy pamiętasz swego ulubionego rumaka?- podał mi wodze. Przyjrzałam się rumakowi, był cały czarny z wyjątkiem grzywy i ogona. Przed oczami ukazał się mój sen, ten w którym leżałam pod drzewem w kałuży krwi i z martwym koniem u stóp.
-Przecież on nie żyje...- wyszeptałam, Bambo akurat wsiadał na swojego konia.
-Armin i śmierć? Haha, dobry aktor i tyle. Wsiadaj nie ma czasu.- zamurowało mnie, jak niby miałam wsiąść na konia, skoro ledwo co wysiadłam na dwa razy niższego wilka... Odruchowo wsadziłam nogę w strzemię i już po chwili byłam na górze.
-No widzę że wszystko pamiętasz. No to co, Galop?- otworzyłam szerzej oczy z przerażenia.
-Chyba se żartujesz?- położył mi dłoń na kolanie i spojrzał na mnie spod byka.
-Ja nigdy nie żartuje słońce.- po jego słowach Armin pognał do przodu, wesoło rżąc. Pochyliłam się do przodu tak jak we śnie i złapałam grzywę, koń wyrównał krok i jechaliśmy spokojnym galopikiem.
-Pamięć Cię nie zawodzi. Co powiesz na mały wyścig?!- zapytał Jo gdy mnie dogonił. Czułam jak mięśnie Armina napinają się z podniecenia.
-Dajesz.- i nasze konie przyśpieszyły. Na początku jechaliśmy łeb w łeb, chrapa w chrapę ale Armin się rozkręcił. Wyprzedziliśmy Johnnego i jego konia, zostali jakieś piętnaście metrów za nami. Mój rumak gnał jak szalony a ja puściłam wodze i rozłożyłam ramiona na boki, ciesząc się wiatrem we włosach i widoku z końskiego grzbietu.
Dojrzałam światło na końcu tunelu, Armin zwolnił pozwalając by towarzysze nas dogonili. Cała drżałam nie ze strachu, tylko z ciekawości, zadaławałam sobie pytania ''co będzie gdy'' albo ''a co jeśli''.
-Wszystko będzie dobrze spokojnie- rzekł dogniający mnie chłopak.
 Jechaliśmy teraz stępem aż do miejsca z którego wydobywało się światło, zatrzymaliśmy się.
-Dalej musimy iść pieszo?- zapytałam wyjmując stopy ze strzemion.
-To królewskie konie. nie chce wzbudzać podejrzeń że zostały skradzione. Tym bardziej że mieszkańcy wymyślili se już o nich legendy.- chłopak był już na ziemi i rozsiodływał konia. Zsiadłam i zrobiłam to samo co on.
-Jakie legendy?- zapytałam i zdjęłam siodło.
-Opowiem ci kiedy będziemy u mnie.- skończyłam rozsiodływać i podprowadziłam Armina kawałek, Jo zrobił to samo ze swoim wierzchowcem.
-Możesz teraz zacząć- nie kontrolowanie założyłam włosy za ucho.
-Teraz to moja droga, pokaże ci miasto. Ekwipunek zostaw tutaj i tak zaraz zniknie.- mówił takim głosem jakby był na mnie wkurzony (nie zdziwiłabym się gdyby był).
Patrzyliśmy przez chwilę jak końskie zady znikają w ciemnościach i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Johnny wyciągnął sztylet i podał mi.
-Masz przyda się w razie kłopotów. Choć wątpie, że co kolwiek się dzisiaj wydarzy.- wzięłam od niego sztylet i schowałam do buta.
-Aha i jeszcze to.- wyjął z plecaka pelerynę z kapturem i założył mi ją.
-Nie chcem by ktoś cię rozpoznał.- kiwnęłam głową. Doszliśmy do końca tunelu, światło dnia oślepiło mnie. Podczas gdy moje oczy przyzwyczajały się do jasności potknęłam się parę razy i przestudiowałam otoczenie. Szliśmy leśną drogą, dookoła otaczały nas drzewa i krzewy, gdzie nie gdzie coś lub ktoś przechodził. W końcu świat stał się wyraźny i mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Weszliśmy z lasu w pole gdzie pracowali rolnicy, którzy nam machali.
-Co to za ludzie?- zapytałam a uśmiechnięty Bambo spojrzał na mnie.
-To twoi poddani księżniczko.- rozejrzałam się, wszyscy byli uśmiechnięci i pracowali jakby nie wiedzieli o zbliżającej sie wojnie. Pola otaczały wysoki góry nad którymi latały wielkie ptaki, lub uskrzydleni ludzie niosący koszyki z tajemniczą zawartością. Przyglądałam się wszystkiemu z fascynacją, nigdy takiego czegoś ne widziałam, wszyscy uśmiechnięci a nie jak w Nowym Orleanie czy Bostonie a nawet na uczelni. Prosto z pól przeszliśmy do miasta przypominającego dziewiętnastowieczny Londyn.
 Otaczali nas dzieci, kupcy, rolnicy i sprzedawcy. Nikt na nikogo krzywo nie patrzył, nikt nanikog nie wrzeszczał, wszyscy byli szczęśliwi. Gdy chciałam zdjąć kaptur by przyjrzeć się jednej z bransoletek Jo złapał mnie za nagrastek, dziwne zupełnie zapomniałam o nim.
-Nie rób tego. Dobrze ci radzę.- wyrywałam nagrastek z uścisku i szłam dalej przed siebie ukradkiem zerkając na wystawy sklepów. Dłoń chłopaka znów zacisnęła się na moim nadgarstku.
-Czego znowu?- zapytałam wkurzona.
-Mam podwózkę.- powiedział pokazując mi bryczkę i jak się spodziewałam tą samą którą jechaliśmy w Barcelonie.
-I czemu mnie to nie dziwi?- na to pytanie wzruszył tylko ramionami i puścił mnie przodem.
-Witaj Callum.- powiedziałam gdy wsiadałam do pojazdu.
 Chłopaki standardowo okazali sobie miłość i po chwili byliśmy w drodze. Tym razem bryczka nie była w wersji kabrio tylko z dachem.
-Dziewni się tutaj czuje.- wyszeptałam.
-Hmm... Ciekawe dalaczego- komentarz Johnnego ociekał sarkazmem.
-Co ty taki naburmuszony?- skrzyżował ramiona na piersi.
-Stresuje się to wszystko.
-Okej. To skoro jesteśmy w zakrytej bryczce mogę zrobić to.- zdjęłam kaptur, a chłopak rzucił się na mnie.
-Nie rób tak!- krzyknął aż zapiszczało mi w uszach.
-No dobra i przestań się drzeć.- klęknął zrezygnowany przede mną.
-To zbyt ryzykowne. Każdy mieszkaniec tego miejsca wie jak wygladasz teraz i jak wyglądałaś kiedyś. Proszę nie zdejmuj kaptura póki nie zapadnie zmrok dobrze?- oparł czoło o moje kolana.
-Skoro nalegasz.- powiedziałam zirytowana i pogłaskałam go po głowie.
-Dlaczego akurat póki się nie ściemni?- podniósł głowę.
-Teraz widzisz wszędzie spokój, ale gdy gwiazdy zaczynają świecić nic tu nie jest takie jak za dnia. Zaczyna się wtedy...
-Niezły melanż- dokończyłam.
-Ale ja akurat mieszkam tam gdzie wszystko jest na odwrót. Dokańczamy swoje zdania, coś tu nie gra nie sądzisz?- powiedział rozluźniając przy tym atmosferę.
-Jesteśmy na miejscu!- wiadomość Callum'a przerwała niezręczną ciszę.
-No to zapraszam w moje skromne progi.- i otworzył drzwi za którymi stał kamienny dom z rzeką przepływającą obok. Wychodząc zobaczyłam że jesteśmy sami na tym terenie, bo reszta mieszkańców mieszkała jakieś sto metrów dalej.
Dom był zdbudowany z ciosanego kamienia, okna były duże a machoniwe drzwi idealnie komponowały się z dachem i kolorem kamienia.
-No nieźle żeś się urządził.- kończąc zdanie zagwizdałam. John już czekał przy drzwiach i przekręcił kluczyk.
     Wnętrze domu było przeciwieństwem tego co widziałam w jego mieszkaniu w Bostonie czy Barcelonie. Drewniane schody zamiast szklanych, ogólnie drewno tuu królowało. W kuchni były kafle, ale nawet to nie zepsuło magi tego miejsca.
-Pare rzeczy przywiozłem z twojego świata.
-Właśnie widzę. Mikrofalówka, piekarnik a nawet ecspress do kawy, o i telewizor. Łał, Jo szalejesz.- mówiąc to podeszłam do kominka w salonie. Chłopak zdjął ze mnie pelerynę i rzucił na fotel.
-Tutaj nie jest ci potrzebny. Aha i zareaz przyniosę ci coś żebyś się przebrała, ponieważ śmierdzisz wódą.- zniknął gdzieś na górze.
 Byłam zapatrzona w kominek. Przypominało mi się nawet jak z rodzicami siadaliśmy w salonie i opowiadaliśmy różne nie stworzone historie, śmiejąc się i jedząc oreo z mlekiem karmelowym.
-Masz mam nadzieje że się wciśniesz.- obraz mnie i rodziców został zastąpiony przez lącą na mnie sukienkę.
-Co do cholery?- i dostałam kiecką w twarz.
-Wciskaj się wnią i nie marudź.- rzucił wychodząc za drzwi. Zdjęłam podarunek z twarzy i położyłam na kanapie. Sukienka była błękitno-granatowa z rękawem trzy czwarte, sama w sobie była elegancka lecz nie odpowiadająca wyglądem średniowiecznemu stylowi.
Szybko znalazłam toaletę i zaczelam się przebierać. Zarzuciłam zsiebie ubrania jakie nosiłam od wczoraj i spojrzałam na toaletkę. Jo o wszystkim pomyślał, na zalewie leżał tusz do rzęs, kredka do oczu i mój ulubiony podkład, spojrzałam w lustro włosy nadal miałam brązowe a zielone soczewki nadal mi nie pasowały. Wypuściłam powietrze z płuc i usłyszałam cichy dźwięk dzwoneczka, poczułam mrowienie na głowie i szczypanie w oczach. Włosy wracały do swego dawnego koloru a soczewki zniknęły.
-Dziękuje.- wyszeptałam i zabrałam się do przebrania. Sukienka sięgała do kolan a gorset miażdżył mi żebra, pozostałam przy tuszu i wyszłam z łazienki.
Johnny czekał przy drzwiach, gdy mnie zobaczył otworzył szeroko oczy.
-Łał, buty dobrałaś idealnie.- spojrzałam w dół, na stopach miałam zwykłe czarne trampki.
-Nikt ni jest idealny.- odpowiedziałam i podeszłam do nie niego.
-Lepiej go załóż. Tak na wszelki wypadek.- nałożył na mnie pelerynę.
-Przynajmniej pod kolor kiecki.- puściłam mu oczko i wyszłam za drzwi.
Było już ciemno a nocne powietrze pieściło moją twarz. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę świateł w oddali. Johnny po chwili dogonił mnie i wyrównał kroki z moimi.
-Ta sukienka raczej nie odpowiada średniowiecznej modzie, wiesz?- zapytałam.
-Tutaj nie panuje wiara w boga tylko wiara w samego siebie. Raczej nie widziałaś kościoła?- miał racje gdy weszliśmy do miasta kobiety nie były pozakrywane aż po szyje a ich sukienki nie zamiatały podłoża, i tak nigdzie nie zauważyłam nawet krzyża.
-Jeśli wierzysz w samą siebie to nikt nie ma nad tobą władzy nawet ten zarozumialec na górze. Tak mi mówił ojciec podczas nauki.- powiedziałam wspomnienie które do mnie przypłynęło.
-Twój ojciec był mądrym człowiekiem... Ahh szkoda że musiał tu wrócić.- już chciałam zasypać go gradem pytań ale weszliśmy do wioski która o tej porze przypominała Tortugę z ''Piraci z Karaibów''. Z każdego domu brzmiała muzyka a z kilku barów na krzyż dobiegały krzyki i ogłosy tłuczonego szkła. Dziewczyny były ubrane sexownie a faceci wciągali i pili.
-Mówiłem że noc to przeciwieństwo dnia.
Zdjęłam kaptur z głowy i odetchnełam znajomym mi powietrzem. Smród fajek, maryhy, wody i sexu, taaak tęskniłam za tym. Skręciłam do baru po lewej stronie lecz Bambo mnie zatrzymał.
-To później, narazie chcę ci pokazać co innego.
-Kurwa jaki odwyk...- wymamrotałam i szłam za nim po drodze patrząc z utęsknieniem na bary i pijanych mieszkańców.
Oddaliliśmy się od rozbawionego miejsca i dotarliśmy do wielkiego mostu, który był zapełniony przez tłum. Zauważyłam że kilka osób stoi na poręczy mostu z ramionami wyciągniętymi przed siebie.
-Co to? Grupowa kąpiel?- palnełam i Bambus zakrył mi usta.
-Tak tu oddaje się cześć zmarłym umarłym w tym półroczu. Obserwuj.- zabrał łapę z moich ust i zaczął opowiadać o co chodzi.
-Każda rodzina wykonuje lampion z podobizną zmarłego, ponieważ jest legenda która mówi o tym że chmura tworząca się przez gasnący lampion to dusza tego co zmarł.- ludzią stojącym na krawędzi podano lampiony.
-Zasada jest taka że lampion musi pójść w górę za nim dotknie wody inaczej dusza zmarłego idzie pod opiekę szatana.- stojący wykonali kilka obrotów i wyrzucili lampiony w powietrze. Przedmioty opadały powoli w dół, ci co je rzucili wykonywali właśnie dziwne gesty i figury, gdy nagle z ich dłoni buchnął płomień i skierował się w stronę lampionów. Dotknięte przez ogień poszybowały ku górze a wraz z nimi inne lampiony bez podobizn.
Kilkaset świteł unosiło się ponad naszymi głowami, z wrażenia aż odjęło mi mowę. To wyglądało nie ziemsko lampiony wyglądały jak gwiazdy.
 Ludzie rozchodzili się powoli a ja stałam oczarowana widokiem, poczułam jak moja dłoń zaciska się na dłoni Johnnego, nie zwaracałam na to uwagi liczyły się tylko oddalające się coraz bardziej lampiony.
-Musimy już iść. Nie przeszkadzajmy zmarłym.- wyrywałam się z transu i szłam z Jo dalej trzymając go za rękę. Lampiony były już na wysokości chmur i zgasły pozostawiając po sobie biały obłok.
  Znów znaleźliśmy się w mieście idąc w kierunku jednego z barów, zatrzymałam się.
-Nie chcę tam iść.- nie mogłam uwierzyć że to ja powiedziałam te słowa.
-Dobrze rozumiem, ale mam jeszcze jedną niespodziankę.- puścił moją dłoń, jego oczy znów miały biały kolor i skupił wzrok na wozie ze słomą.
Słoma wybuchła rozsypując się na wszystkie strony i zasypując wszystkich dookoła.
Właściciel był wkurwiony i zaczął wypytywać kto to zrobił. Odnalazł nas i krzyknął.
-Ty!- zaczęliśmy uciekać a on gonił za nim, po drodze wybuchło jeszcze parę beczek z rumem i wtedy zaczął się pokaz. Magiczne pyły, smoki i inne unosiły się w powietrzu przemieniając lub buchając ogniem. Ale co nagle z nieba posypała się mąka i otoczyła nas wszystkich.
 W końcu wybiegliśmy z miasta a właściciel słomy poddał się i zawrócił. Biegliśmy śmiejąc się przy tym aż nareszcie się zatrzymaliśmy, zdyszani i nadal rozbawieni.
-Coś... Zadziwiasz... Mnie... Wiesz...- wybełkotałam między oddechami.
-Hahaha... Żebyś widziała jego minę... Haha.
-Haha widziałam, kurwa wkurzony buldog.- zaczelam iść w stronę domu Jo.
-Co ci się tak śpieszy?!- rzucił zostając w tyle.
-Nie lubie być w mące!- powiedziałam przez ramię. Chłopak dogonił mnie i dalej szliśmy w ciszy która czasem przerywał cichy śmiech jednego z nas. Dotarliśmy do domu a ja poszłam na jego tyłu, Jo podążył za mną.
Miałam ochotę się wykąpać w rzece, nie wiem czemu, jakoś nie uśmiechało mi się stać pod prysznicem pełnym mąki, a tak to się zmyje popłynie itd.
Zaczęłam się rozbierać a John obserwował mnie w mileczniu.
-No co mam ochotę na zimną kąpiel. Tobie też by się przydała.- jednym ruchem zdjęłam sukienkę i zanurzyłam się w chłodnej wodzie. Moje włosy rozpływały się na boki a biały osoad spływał ze mnie żółwim tępem. Usłyszałam plusk i po sekundzie znalazłam się twarzą w twarz z Bambo.
-A jednak się skusiłeś.- ochlapałam go.
-Miałbym odmówić diablicy? Nigdy.- chlap.
-Raczej powinieneś się bać.- spojrzał na mnie wzrokiem ''WTF''.
-Takiej drobinki? Przesadzasz.- chlapaliśmy się jeszcze przez parę minut aż w końcu zaczęliśmy porządnie zmywać z siebie mąkę i czym tam nas jeszcze oblali/opsypali.
-Zatrzymaj się na chwilę.- rozkazał chłopak i podszedł do mnie z koszulą w dłoni.
-Co ty tworzysz?- stanął tak blisko że czułam jego oddech na swojej twarzy.
-Chcę coś zrobić.- i zaczął przecierać kciukiem otoczonym koszulą dotykać mnie po policzku. Myślałam że mnie pocałuje gdyby nie jego słowa.
-Makijaż ci się rozmazał i wyglądałaś jeszcze gorzej niż bez niego.- odrzuciłam jego rękę.
-Szczerość kurwa, szczerość.- mamrotałam, jego dłoń wróciła tym razem na drugi polik.
-Palnij coś a obiecuje że będziesz bezpłodny.- uśmiechnął się tylko i ścierał pozostałości czarnego syfu.
Staliśmy tak na przeciwko siebie, on wycierał tusz a ja wpatrywałam się w jego skupienie. Co chwile mój wzrok lądował na jego ustach a jego na moich.
Nachylił się nade mną a ja zamknęłam oczy, czułam że jest coraz bliżej gdy:
-Kurwa czymś ty się malowała.- czar prysł ale on się nie oddalał.
-Ty kupiłeś takie gówna nie ja.- prychnął i po długim tarciu zmył to co miał zmyć. Czułam że skóra mnie piecze.
-Przepraszam że zepsułem ci wieczór.- rzucił koszulę na brzeg i chwycił mnie za obie ręce.
-Nie zepsułeś tylko pokazałeś co będę musiała robić.- zacisnął dłonie.
-Może chodźmy do środka bo zamarzasz.- skinęłam głową i ruszyłam do brzegu. Wzięłam skienkę i weszłam do domu.
  Ciepłe powietrze uderzyło mnie niczym mocny cios. Sukienkapowędrowała gdzieś w kąt a ja pod kominek radując się buchającym z niego ogniem. Oparłam się o kanapę i patrzyłam na ognisty taniec. John zjawił się parę minut później z gorącą czekoladą i kocem dla mnie. Wyszeptałam mu ciche ''dziękuje'' i upiłam łyk czekolady, ciepły płyn oblał moje ciało pażąc mi lekko język. Oczy powędrowały mi znowu w stronę płomieni, które zaczęły formować się w różne postaci.
-Ty wiesz jak mnie pocieszyć co?- powiedziałam zrelaksowana.
-Mam piętnastoletni staż w końcu.- płomienie wróciły do normalności, słyszałam jak Johnny kładzie się na kanapie o którą się opierałam.
-Wtedy w tunelu...- odwróciłam głowę w jego stronę.
-Bałaś się że coś mi się stało?- zapytał.
-Może... Najbardziej bałam się tego że będę musiała sama iść dalej.- podniósł sie na łokciu.
-Raczej reakcja kiedy mnie zobaczylas mówi co innego.- przed oczami pojawił mi się obraz jak zarzucam mu ramiona na szyje.
-Odruch i tyle.- zsunął się z kanapy i usiadł obok mnie, tak że nasze ramiona się stykały a jego twarz była milimetr od mojej.
-Czyli zaprzeczysz jak powiem że w rzece chciałaś mnie pocałować?- poczułam jego dłoń na policzku.
-Nie dałabym ci takiej satysfakcji.- przechyliłam lekko głowę.
-Twarda sztuka z ciebie. Szatanowi nie będzie łatwo cię złamać.- uniosłam kącik ust.
-Będzie musiał mnie zabić.- i nasze usta złączyły się w pocałunku. Chciałam tego, chciałam by mnie pocałował. Zakochałam się w nim a on we mnie, boże ale on ma ciepłe usta, kurwa co on dolał do tej czekolady.
Nasze języki tańczyły ze sobą a my byliśmy przywarci do siebie.
      W końcu odkeljiliśmy się od siebie lekko zdyszani i podekscytowani. Podjęłam się wyzwania i powiedziałam.
-To było przyjacielskie.- uśmiechnął się.
-Tak to było przyjacielskie.- odpowiedział i zaczęliśmy się śmiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz